Kasa chorych narzeka na karty chipowe

Luksusowa wizytówka i nic więcej - tyle według nowego zarządu Śląskiej Kasy Chorych warte są karty chipowe. Wcale nie zamierza z nich jednak rezygnować

Pierwsza konferencja prasowa nowego zarządu ŚKCh odbyła się dokładnie w rok po publicznej prezentacji karty chipowej. Nieprzypadkowo wybrano tę datę.

Dyrektor ŚKCh Józef Kurek, podobnie jak wcześniej przedstawiciele Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych, skrytykował karty. Zarzucił, że mają za małą pojemność, bo mieszczą się na nich tylko dane osobowe, logo kasy chorych i nic więcej. - Ludzie wyobrażali sobie, że na kartach będą historie chorób, a one są tylko kluczem do systemu. Nie ma miejsca np. na zapis zdjęcia rtg - wtórował mu wicedyrektor Lech Wędrychowicz. Wadą systemu jest także to, że kart nie odebrało jeszcze milion ubezpieczonych.

- Byłoby absurdem wycofywać się w tej chwili z systemu - zaznaczył jednak Kurek. Śląska kasa chce bowiem "w racjonalny sposób wykorzystać już poniesione nakłady" (na karty wydano 22 mln zł). Dlatego przesunęła termin obowiązkowego posiadania kart podczas wizyty u lekarza do 1 stycznia, a teraz zrobi wszystko, by zlikwidować kolejki po ich odbiór.

Na zakończenie konferencji okazało się jednak, że ostateczny los kart i tak jest nieznany. Nie wiadomo bowiem, jakie zapisy o rejestrowaniu usług medycznych znajdą się w ustawie o Narodowym Funduszu Zdrowia (1 stycznia ma on zastąpić kasy chorych).

- To jakieś motanie. Najpierw zarzucano nam, że karty są zbyt nowoczesne i za drogie. Teraz, że za stare. Tymczasem pojemność kart to drugorzędna sprawa. Można je zmienić na większe. Istotą było i jest stworzenie systemu informatycznego, w którym funkcjonują - odpowiada na zarzuty b. dyrektor ŚKCh Andrzej Sośnierz.