Jak donosi korespondentka RMF FM w Brukseli, Katarzyna Szymańska-Borginon telefony z Warszawy i od polskich dyplomatów w sprawie nadzwyczajnego posiedzenia UE spotkały się z dezaprobatą unijnych urzędników. Główny zarzut polega na tym, że polskie władze, które same nie przestrzegają zasad praworządności, chcą nadawać ton wśród obrońców demokracji na Białorusi.
- W Polsce brutalna akcja przeciwko osobom LGBT, a w Brukseli obrona pobitych białoruskich manifestantów - mówił jeden z rozmówców radia. RMF FM dodaje również, że po telefonie Mateusza Morawieckiego niektórzy urzędnicy mieli "gotować się ze wzburzenia".
"Polska wciąż pamięta przełom 1989 r. i zawsze wspiera swoich sąsiadów. Zaapelowałem o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Rady Europejskiej i zdecydowaną reakcję UE na wydarzenia na Białorusi. Mamy obowiązek solidarnie wspierać Białorusinów" - napisał w poniedziałek na Twitterze szef polskiego rządu.
UE podejmie temat wyborów na Białorusi i zamieszek na już zaplanowanych spotkaniach szefów dyplomacji pod koniec sierpnia oraz na szczycie we wrześniu.
W poniedziałek w Brześciu demonstranci obrzucali interweniujących milicjantów kawałkami betonu. W Grodnie w centrum widać około 300 protestujących, ale na razie obyło się bez incydentów. Portal internetowy "TUT.by" poinformował, że do zatrzymań demonstrantów doszło w Lidzie, Głębokiem, Gorkach i Bobrujsku.
"Białoruskie siły bezpieczeństwa (wojska wewnętrzne MSW) bardzo brutalnie rozpędzają demonstracje, zarówno w Mińsku, jak i mniejszych miastach. Wydaje się, że liczba protestujących mniejsza niż wczoraj" - pisze dr Adam Eberhardt, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich.
- Oświadczamy, że nie pozwolimy na destabilizację sytuacji w kraju. Jest na to wystarczająco dużo sił i środków - stwierdził w białoruskiej telewizji STV Juryj Karajeu, minister spraw wewnętrznych Białorusi. - Ostrzegamy, że wszelkie naruszenia prawa będą stłumione, a sprawcy zostaną postawieni przed sądem zgodnie z prawem - dodał.
Sterowana przez reżim Centralna Komisja Wyborcza Białorusi poinformowała, że według wstępnych wyników wybory prezydenckie w kraju wygrał Alaksandr Łukaszenka z wynikiem 80,23 procent. Drugie miejsce zajęła Swiatłana Cichanouska, która miała otrzymać 9,9 procent głosów wyborców. Pozostali kandydaci - Andrej Dzmitryjeu, Hanna Kanapacka i Siarhiej Czeraczań otrzymali po nieco ponad 1 procent poparcia. Przeciw wszystkim kandydatom - jak podaje CKW - zagłosowało 6,02 proc. uprawnionych do głosowania.
Wielu Białorusinów oraz opozycjoniści nie uznają wyników podanych przez CEK. Cichanouska uważa, że to ona jest zwyciężczynią wyborów prezydenckich, a wyniki zostały sfałszowane.
Białoruska agencja prasowa "Biełta” podała informację, że w niedzielnych powyborczych demonstracjach ucierpiało 39 funkcjonariuszy i ponad 50 cywilów, a ponad trzy tysiące osób zostało zatrzymanych. Według białoruskich rządowych mediów demonstracje odbyły się w 33 miejscowościach w całym kraju.