PiS chciałoby, ale się boi. Ustawa o dekoncentracji mediów odłożona, by nie otwierać nowego frontu

Jacek Gądek
Odpryski awantury wokół ustawy o IPN. Zgłoszenie ustawy o dekoncentracji mediów zależy już tylko od decyzji Jarosława Kaczyńskiego, a prezes PiS wciąż pali czerwone światło. Nasi rozmówcy w PiS są przekonani, że w tej kadencji ustawa nie będzie już uchwalona.

Nawet wśród jej zwolenników zaczyna przeważać kalkulacja, że przy tak dużym napięciu z USA i Unią Europejską, nie warto prowokować kolejnego międzynarodowego konfliktu. Alternatywą dla odłożenia dekoncentracji na kolejną kadencję lub w ogóle rezygnacji z niej, jest okrojenie zapisów ustawy do tego stopnia, by jej wpływ na rynek mediów był znikomy. Tymczasem jednoznacznych zapowiedzi dekoncentracji - i to w daleko idącej formie - było wiele.

Jedna z "najważniejszych spraw"

Jarosław Kaczyński w lipcu 2017 r. mówił, że zaraz po reformie Sądu Najwyższego i KRS jedną z "kolejnych najważniejszych spraw do załatwienia" jest dekoncentracja. - Choć będzie wielki opór - podkreślał. W październiku nie krył, że wprowadzenie przepisów ograniczających koncentrację mediów jest koniecznością. - Powinniśmy konsekwentnie wychodzić z sytuacji, w której większość mediów nie należy do Polaków, nie należy do polskich firm - stwierdził. Póki co jednak, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w którym pod okiem wiceministra Pawła Lewandowskiego projekt powstał, nie pokazało nawet jego konkretnych założeń.

Jak słyszymy w PiS ustawa, opracowywana w kilku wariantach, jest gotowa. Ale czeka w szufladzie. - Wciąż nie ma ostatecznej decyzji politycznej - mówi jeden z naszych rozmówców z obozu PiS. Decyzja Nowogrodzkiej jest taka, że ustawa ma być wstrzymana. I to mimo że o dekoncentracji mediów, jako jednej z najważniejszych planów PiS, mówi się od początku kadencji.

W PiS jest wielu jastrzębi, którzy deklarują chęć jak najszybszego przeforsowania ustawy. Władze partii doskonale wiedzą jednak, że przepychanie dekoncentracji i - w praktyce - także repolonizacji mediów będzie towarzyszył duży opór, również międzynarodowy. A na to teraz PiS nie chce sobie pozwolić.

Zawieszenie prac? "To będzie katastrofa"

Stan emocji w partii dobrze oddaje niedawna konferencja w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. Szef Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański, szef KRRiT Witold Kołodziejski i posłanka PiS Barbara Bubula (zajmująca się w PiS mediami) nie kryli, że czekają na ustawę. Wszyscy mówili o konieczności jej przyjęcia. Ale narzekali też, że na sali - mimo zaproszenia - nie pojawił się przedstawiciel ministerstwa kultury.

Mówiąc o dekoncentracji Kołodziejski nie pominął wyjątkowo niesprzyjającej sytuacji międzynarodowej. Według niego opór międzynarodowy może być taki, że "będzie bardzo trudno ją (ustawę o dekoncentracji - red.) szczególnie w obecnej sytuacji wprowadzić". - Nie mówić o zawieszeniu prac nad ustawą dekoncentracyjną, bo to będzie katastrofa! - podkreślał. Czyli: nie deklarować, że topór idzie w odstawkę, bo już same prace nad ustawą mogą ograniczyć tendencje do koncentracji.

Priorytety są gdzie indziej

Wyższy priorytet ma w ministerstwie ustawa o finansowaniu mediów publicznych. Wedle naszych informacji w najbliższych tygodniach PiS ma wyjść z projektem nowej formy finansowania TVP, Polskiego Radia i PAP-u.

Sygnały z obozu władzy, jak ten model ma wyglądać, są jednak sprzeczne. Na początku roku szef RMN Krzysztof Czabański mówił, że "praktycznie już jest zdecydowane, że od 2019 r. abonament radiowo-telewizyjny będzie pokrywany z budżetu państwa", co oznacza likwidację abonamentu. Jednak tę deklarację ze zdziwieniem przyjęło i wiceminister kultury, i Elżbieta Kruk - szefowa sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu

Ani wiceminister Jarosław Sellin, ani Witold Kołodziejski nie chcieli rozmawiać o ustawie dekoncentracyjnej.

Więcej o: