Ostatnie dni to czas wzmożonej aktywności Podkomisji Smoleńskiej w mediach i lansowanie odkurzonej właśnie teorii. Co ciekawe, część członków podkomisji już trzy lata temu uznało ją za pewną i udowodnioną, by potem o niej milczeć. Chodzi o wersję zakładającą, że katastrofę spowodowała cała seria małych, zsynchronizowanych eksplozji - wybuchać miały bowiem paski detonacyjne przyklejone do skrzydła.
Kiedy te bomby w postaci cienkich pasków rzekomo miały być zamontowane? Tu już starą teorię na nowo przywołuje sam Antoni Macierewicz: według niego najpewniej ładunek "musiał być włożony w Samarze" w Rosji, gdzie tupolew na pół roku przed katastrofą przechodził remont.
Zaufani ludzie Macierewicza byli pewni pasków detonacyjnych
Ciekawe są źródła teorii o paskach detonacyjnych. Otóż pod koniec 2015 r. opublikowano dokument: "Co wiemy o przebiegu katastrofy smoleńskiej. Wstępne podsumowanie Konferencji Smoleńskich". A było co podsumowywać.
Konferencje Smoleńskie to były duże wydarzenia. Gromadziły dziesiątki naukowców chcących alternatywnie badać katastrofę. Pierwsze skrzypce grali w nich m.in.: dr Kazimierz Nowaczyk (dziś zastępca Macierewicza w Podkomisji), mgr Marek Dąbrowski, Glenn Joergensen, prof. Wiesław Binienda (drugi zastępca Macierewicza), dr Gregory Szuladziński i prof. Piotr Witakowski (twórca Konferencji). Dziś wymienieni są najistotniejszymi członkami Podkomisji Smoleńskiej.
"Controlled demolition" Tu-154M
Wszystkie 78 referatów wygłoszonych na Konferencjach - to cytat z wniosków - "układają się w spójny obraz". W rozdziale "Rzeczywisty przebieg katastrofy" Komitet Naukowy Konferencji zawarł koronny wniosek: "Katastrofa smoleńska stanowiła to, co w literaturze światowej określa się jako controlled demolition (kontrolowana rozbiórka)"
A na dowód, że to nie bajki, dołączono fotografie wysadzanych budynków i sporo zdjęć pasków oraz arkuszy detonacyjnych wraz z ich reklamami i ofertami z internetu. Eksplozji bomby termobarycznej ci naukowcy nie stwierdzili.
"Seria niewielkich eksplozji wewnątrz skrzydła"
Konferencje opisały własną wersję katastrofy bardzo szczegółowo: kolejne etapy, kolejne wybuchy, kolejne oderwane części Tu-154M. Wedle tych badaczy "pierwsze odpadły tylne części" lewego skrzydła. "Duży rozrzut tych szczątków świadczy, że przyczyną nie było odpalenie jednego ładunku, lecz raczej seria niewielkich eksplozji wewnątrz skrzydła" - czytamy we wnioskach z Konferencji.
Drugim etapem wysadzania samolotu miało być "odcięcie końcówki lewego skrzydła o długości ok. 6 m". I tu ważne sformułowanie: - Zarówno położenie tego fragmentu jak i kształt cięcia (...) jednoznacznie wskazują na odcięcie paskiem detonacyjnym, jakie stosowane są od dawna w robotach rozbiórkowych w budownictwie i przy wycince lasów i jakie oferuje do sprzedaży wiele firm".
Zatem Konferencje smoleńskie "jednoznacznie" oceniły, że skrzydło odstrzelono za pomocą pasków detonacyjnych. Bez żadnego "ale" i wątpliwości. Ocenili tak, choć już jako członkowie Podkomisji Smoleńskiej o tych paskach do tej pory milczeli.
Konferencje znalazły sposób na bezgłośne wybuchy
W wersji Konferencji Smoleńskich następnie - w trzecim etapie katastrofy - miały zostać "zniszczone pozostałe części lewego skrzydła aż do centropłata”. "Rozłożenie tych szczątków wskazuje, że niszczenie skrzydła było również wynikiem szeregu eksplozji niewielkich ładunków rozmieszczonych wewnątrz konstrukcji skrzydła i odpalanych w określonej sekwencji w sposób typowy dla rozbiórki obiektów budowlanych. Bez trudu można dobrać wielkość tych ładunków tak, aby ich efekt akustyczny był zagłuszony przez pracę silników samolotu - podkreślono.
Słowem: to, że na "czarnych skrzynkach" nie nagrały się żadne eksplozje, dla Konferencji Smoleńskich nie ma znaczenia.
A na koniec - wedle Konferencji - największy wybuch, który miał dokończyć zniszczenia: "W wyniku tej eksplozji nastąpiło rozerwanie kadłuba wzdłuż sufitu oraz oderwanie części kokpitowej i ogonowej". Nigdzie w podsumowaniu Konferencji Smoleńskich nie ma słowa o bombie termobarycznej, o której potem mówiła Podkomisja Smoleńska.
"Miejsce podejrzane". Binienda wskazuje, gdzie mógł być detonator
Owe paski detonacyjne teraz wysuwają się na pierwszy plan. Eksperci Antoniego Macierewicza pokazują w bliskich mu mediach, gdzie te ładunki wybuchowe były zamontowane. Nie opisują bomby termobarycznej - ta teoria poszła w odstawkę.
Prof. Wiesław Binienda stwierdził nawet w telewizji publicznej: - Nasz pirotechnik powiedział nam, że gdyby tutaj (miejscu odcięcia końcówki skrzydła) miał taką taśmę z materiałem wybuchowym zamontowaną w środku, która może być zamalowana gumową grubą pastą, (...) to on by tutaj mógł podłączyć (...) detonator.
To drugie "tutaj" oznacz źródło prądu, które znajduje się na końcówce skrzydła - tuż za łatwą do odkręcenia klapą. Binienda wprost mówił, że jest to "miejsce podejrzane" - tu według niego mógł się znajdować detonator bomby w paskach. Podkreślał też, że Podkomisja ma nagranie, na którym widać, że ktoś podejrzany w nocy z latarką kręci się wokół skrzydła. Tę sensację już zgasił dr Maciej Lasek: to byli technicy wykonujący obsługę bieżącą samolotu, co opisano w raporcie Millera.
Eksperymenty, o których Podkomisja wcześniej nie mówiła
Binienda brnął jednak dalej:- Pirotechnik sprawdził, czy można odciąć skrzydło startując z detonatorem w tym miejscu (zza odkręcanej klapki - red.).
W relacjonowanym przez niego eksperymencie odstrzelenie skrzydła udało się bez wywołania eksplozji paliwa bądź jego oparów. - Mamy eksperyment: nie nastąpi eksplozja - mówił z satysfakcją.
***
W latach 2010-11 katastrofę smoleńską zbadała już Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Przewodniczącym jej ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W opublikowanym w lipcu 2011 r. raporcie jego komisja stwierdziła, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.