Paski detonacyjne nowym kluczem do katastrofy smoleńskiej. Eksperci Macierewicza odkurzają starą teorię

Jacek Gądek
Na półtora miesiąca przed spodziewanym ogłoszeniem raportu Podkomisji Smoleńskiej jej eksperci wracają do korzeni. Trzy lata temu orzekli, że w Tu-154M zamontowano paski detonacyjne i za ich pomocą wysadzono w powietrzu samolot - tak jak wyburza się stare budynki. Teraz ta teza wraca.

Ostatnie dni to czas wzmożonej aktywności Podkomisji Smoleńskiej w mediach i lansowanie odkurzonej właśnie teorii. Co ciekawe, część członków podkomisji już trzy lata temu uznało ją za pewną i udowodnioną, by potem o niej milczeć. Chodzi o wersję zakładającą, że katastrofę spowodowała cała seria małych, zsynchronizowanych eksplozji - wybuchać miały bowiem paski detonacyjne przyklejone do skrzydła.

Kiedy te bomby w postaci cienkich pasków rzekomo miały być zamontowane? Tu już starą teorię na nowo przywołuje sam Antoni Macierewicz: według niego najpewniej ładunek "musiał być włożony w Samarze" w Rosji, gdzie tupolew na pół roku przed katastrofą przechodził remont.

Zaufani ludzie Macierewicza byli pewni pasków detonacyjnych

Ciekawe są źródła teorii o paskach detonacyjnych. Otóż pod koniec 2015 r. opublikowano dokument: "Co wiemy o przebiegu katastrofy smoleńskiej. Wstępne podsumowanie Konferencji Smoleńskich". A było co podsumowywać.

Konferencje Smoleńskie to były duże wydarzenia. Gromadziły dziesiątki naukowców chcących alternatywnie badać katastrofę. Pierwsze skrzypce grali w nich m.in.: dr Kazimierz Nowaczyk (dziś zastępca Macierewicza w Podkomisji), mgr Marek Dąbrowski, Glenn Joergensen, prof. Wiesław Binienda (drugi zastępca Macierewicza), dr Gregory Szuladziński i prof. Piotr Witakowski (twórca Konferencji). Dziś wymienieni są najistotniejszymi członkami Podkomisji Smoleńskiej.

"Controlled demolition" Tu-154M

Wszystkie 78 referatów wygłoszonych na Konferencjach - to cytat z wniosków - "układają się w spójny obraz". W rozdziale "Rzeczywisty przebieg katastrofy" Komitet Naukowy Konferencji zawarł koronny wniosek: "Katastrofa smoleńska stanowiła to, co w literaturze światowej określa się jako controlled demolition (kontrolowana rozbiórka)"

A na dowód, że to nie bajki, dołączono fotografie wysadzanych budynków i sporo zdjęć pasków oraz arkuszy detonacyjnych wraz z ich reklamami i ofertami z internetu. Eksplozji bomby termobarycznej ci naukowcy nie stwierdzili.

"Seria niewielkich eksplozji wewnątrz skrzydła"

Konferencje opisały własną wersję katastrofy bardzo szczegółowo: kolejne etapy, kolejne wybuchy, kolejne oderwane części Tu-154M. Wedle tych badaczy "pierwsze odpadły tylne części" lewego skrzydła. "Duży rozrzut tych szczątków świadczy, że przyczyną nie było odpalenie jednego ładunku, lecz raczej seria niewielkich eksplozji wewnątrz skrzydła" - czytamy we wnioskach z Konferencji.

Drugim etapem wysadzania samolotu miało być "odcięcie końcówki lewego skrzydła o długości ok. 6 m". I tu ważne sformułowanie: - Zarówno położenie tego fragmentu jak i kształt cięcia (...) jednoznacznie wskazują na odcięcie paskiem detonacyjnym, jakie stosowane są od dawna w robotach rozbiórkowych w budownictwie i przy wycince lasów i jakie oferuje do sprzedaży wiele firm".

Zatem Konferencje smoleńskie "jednoznacznie" oceniły, że skrzydło odstrzelono za pomocą pasków detonacyjnych. Bez żadnego "ale" i wątpliwości. Ocenili tak, choć już jako członkowie Podkomisji Smoleńskiej o tych paskach do tej pory milczeli.

Konferencje znalazły sposób na bezgłośne wybuchy

W wersji Konferencji Smoleńskich następnie - w trzecim etapie katastrofy - miały zostać "zniszczone pozostałe części lewego skrzydła aż do centropłata”. "Rozłożenie tych szczątków wskazuje, że niszczenie skrzydła było również wynikiem szeregu eksplozji niewielkich ładunków rozmieszczonych wewnątrz konstrukcji skrzydła i odpalanych w określonej sekwencji w sposób typowy dla rozbiórki obiektów budowlanych. Bez trudu można dobrać wielkość tych ładunków tak, aby ich efekt akustyczny był zagłuszony przez pracę silników samolotu - podkreślono.

Słowem: to, że na "czarnych skrzynkach" nie nagrały się żadne eksplozje, dla Konferencji Smoleńskich nie ma znaczenia.

A na koniec - wedle Konferencji - największy wybuch, który miał dokończyć zniszczenia: "W wyniku tej eksplozji nastąpiło rozerwanie kadłuba wzdłuż sufitu oraz oderwanie części kokpitowej i ogonowej". Nigdzie w podsumowaniu Konferencji Smoleńskich nie ma słowa o bombie termobarycznej, o której potem mówiła Podkomisja Smoleńska.

"Miejsce podejrzane". Binienda wskazuje, gdzie mógł być detonator

Owe paski detonacyjne teraz wysuwają się na pierwszy plan. Eksperci Antoniego Macierewicza pokazują w bliskich mu mediach, gdzie te ładunki wybuchowe były zamontowane. Nie opisują bomby termobarycznej - ta teoria poszła w odstawkę.

Prof. Wiesław Binienda stwierdził nawet w telewizji publicznej: - Nasz pirotechnik powiedział nam, że gdyby tutaj (miejscu odcięcia końcówki skrzydła) miał taką taśmę z materiałem wybuchowym zamontowaną w środku, która może być zamalowana gumową grubą pastą, (...) to on by tutaj mógł podłączyć (...) detonator.

To drugie "tutaj" oznacz źródło prądu, które znajduje się na końcówce skrzydła - tuż za łatwą do odkręcenia klapą. Binienda wprost mówił, że jest to "miejsce podejrzane" - tu według niego mógł się znajdować detonator bomby w paskach. Podkreślał też, że Podkomisja ma nagranie, na którym widać, że ktoś podejrzany w nocy z latarką kręci się wokół skrzydła. Tę sensację już zgasił dr Maciej Lasek: to byli technicy wykonujący obsługę bieżącą samolotu, co opisano w raporcie Millera.

Eksperymenty, o których Podkomisja wcześniej nie mówiła

Binienda brnął jednak dalej:- Pirotechnik sprawdził, czy można odciąć skrzydło startując z detonatorem w tym miejscu (zza odkręcanej klapki - red.).

W relacjonowanym przez niego eksperymencie odstrzelenie skrzydła udało się bez wywołania eksplozji paliwa bądź jego oparów. - Mamy eksperyment: nie nastąpi eksplozja - mówił z satysfakcją.

***

W latach 2010-11 katastrofę smoleńską zbadała już Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Przewodniczącym jej ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W opublikowanym w lipcu 2011 r. raporcie jego komisja stwierdziła, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.

Więcej o: