Jacek Gądek: Topór wojenny zakopany? Spotkał się pan z szefem PO na Pomorzu Sławomirem Neumannem i co?
Paweł Adamowicz: Nie ma konkluzji, jednak już samo spotkanie jest ważne. Niektórzy uważali, że PO mnie już pogrzebała, a teraz widać, że Platforma widzi we mnie partnera do rozmowy, a ja z kolei nie zrywam kontaktu z PO. Rozmawiamy.
Potrzebne są jednak jasne decyzje: PO stawia na pana albo idzie z panem na starcie. Na razie to wojna pozycyjna?
- Usłyszałem od Sławomira Neumanna, że "kurz musi opaść" i "wszystkim potrzebny jest czas do namysłu". W najbliższych tygodniach nie spodziewam się więc decyzji PO ws. kandydatury w Gdańsku.
Może PO czeka, aż prokuratura pana zgrilluje i wtedy nie będzie już pan partnerem do rozmowy?
- Ani pan, ani ja nie siedzimy w głowach ministra Zbigniewa Ziobro i jego współpracowników, więc nie wiemy, co mi szykują. Jeśli jednak takie spekulacje się rodzą, to znaczy, że żyjemy w nienormalnym państwie. Nie zdziwiłbym się, że można tak mówić na Białorusi w Turcji czy Rosji, ale w Polsce? Moja sprawa toczy się w sądzie, a gdybym był winny, to już dawno partyjnie motywowani prokuratorzy by coś na mnie zdziałali.
W PO jest realna obawa, że w kampanii znów coś wypłynie - albo o pana oszczędnościach, albo mieszkaniach. A wtedy okaże się, że pan i PO wspólnie wylecicie w powietrze, jeśli Platforma pana będzie popierać.
- Strachy na lachy. Gdyby pode mną leżały jakieś miny, to już by wybuchły. Najłatwiej się przestraszyć i nie robić nic, czekając na to, co zrobi Zbigniew Ziobro i spółka. Tak nie można - tak polityki się nie robi, bo to dziecinada. Politykę się uprawia pokazując wyborcom swoją ofertę i przekonując ich do siebie.
Pan chciał być kandydatem bloku antyPiS-owskiego, a dziś PO i Nowoczesna się jednoczą przeciwko panu. Efekt jest odwrotny do tego, który pan deklarował?
- Problemem wyborców prodemokratycznych jest to, że bardzo długo czekają, aż liderzy partii opozycyjnych się dogadają. A czas ucieka. W październiku 2017 r. PO poprzez swoją Radę Powiatu wezwała mnie do szybkiego zgłoszenia się do wyborów i ja odpowiedziałem pozytywnie.
Teraz nadszedł czas na wyraziste postacie, które nie hamletyzują, ale zaczynają działać.
Ale to pan w tym momencie hamletyzuje, usiłując się wycofać ze swoich niedawnych deklaracji, że nie będzie pan startował samodzielnie i poprze pan kandydata PO.
- Moja decyzja jest potwierdzeniem zniecierpliwienia gdańszczan, a ci wiele razy wzywali mnie do kandydowania. Nie chcemy przecież oddać Gdańska PiS-owi.
"Nie będę kandydował z własnego komitetu wyborczego. Nie będę rozbijał prodemokratycznych, proeuropejskich sił w Gdańsku" - przecież to są pana słowa sprzed tygodni. PO pana nie chce. Szefowa Nowoczesnej mówi, że jest pan "skompromitowany". Opozycja jednoczy się przeciwko panu?
- Moi krytycy nie mają żadnej albo jedynie skromną wiedzę o mojej pracy w Gdańsku i moim zakorzenieniu wśród gdańszczan, więc ferują nieuprawnione oceny. Wypowiedź pani Katarzyny Lubnauer, którą pan cytuje, nie czyni mi jednak żadnej krzywdy. Ona źle świadczą o autorce i w istocie jest problemem pani Lubnauer, a nie moim.
A nie jest tak, że najcelniejszą krytyką pana decyzji o starcie jest pan, ale sprzed tygodni?
- Sytuacja się zmieniła. Przeciągające się rozmowy i kalkulacje irytują wyborców Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej i innych środowisk prodemokratycznych. W tym momencie wychodzę naprzeciw temu zniecierpliwieniu i mówię: Jestem gotowy kandydować, ruszam do boju.
Często spotykam się z entuzjazmem, czasami z krytyką. W polityce wygrywają jednak ci, którzy odważnie mówią: tak, jestem gotowy. A nie ci, którzy kalkulują przez wieczność, a na koniec i tak się sami zakiwają.
PO stawia sprawę tak: budujemy ogólnopolskie porozumienie z Nowoczesną, a pan w naszym mateczniku wbija nam nóż w plecy. I co pan na to?
- Inne mechanizmy rządzą wyborami do sejmików wojewódzkich - są podobne do Sejmu. Ale w miastach sytuacja jest specyficzna. Zwłaszcza w Gdańsku. Tutaj w radzie miasta są tylko dwa ugrupowania: PO i PiS. Nie mówię, że po listopadowych wyborach nadal tak będzie, ale chcę pokazać, jak Gdańsk jest specyficzny.
Bo może się okazać, że jest klub PO, PiS i klub pana jako prezydenta w nowej kadencji? Może pan rozbić PO w Gdańsku.
- Mogłoby tak być, gdyby PO i Nowoczesna zdecydowały się wysunąć przeciwko mnie swoich kandydatów. Mam nadzieję, że tak nie będzie.
Nowoczesna ma już oficjalną kandydatkę, a Platforma skłania się do wskazania Jarosława Wałęsy.
- Nie wykluczałbym powtórki z 2014 r. - bezpartyjny prezydent Paweł Adamowicz, ale już listy radnych sformuje PO, teraz być może razem z Nowoczesną.
Obawia się pan scenariusza, że w bratobójczej wojnie zetrze się pan z Jarosławem Wałęsą?
- Czy ten scenariusz się spełni, to już zależy od Platformy i innych kandydatów. Gdyby tak się stało, to byłoby bardzo źle. Na pewno w Gdańsku ludzie byliby zdezorientowani.
Bo?
- Bo z takiej próby nikt nie wyjdzie bez szkód.
W PO mówi się tak: a jak w czasie kampanii wyląduje pan w areszcie? Wtedy wszystko weźmie w łeb, a Gdańsk stracimy.
- To są poglądy sformułowane przez ośrodki dezinformacji związane z PiS.
Nie. To ludzie Platformy.
- Jeśli tak powtarzają, to znaczy, że partia Jarosława Kaczyńskiego odnosi sukces. Tylko Nowogrodzka może się z tego cieszyć.
Ja wiem, że Platforma w Gdańsku i na Pomorzu nie jest jednolita, a w dużej części mnie popiera. Odradzam więc kolegom i koleżankom z PO, mówienie PiS-owskim językiem.
W dwóch sondażach jest pan liderem. W badaniu dla Radia Gdańsk ma pan (41 proc.), potem jest Wałęsa (26 proc.) i Agnieszka Pomaska (11 proc.). A w „GW” zdobywa pan 26 proc., Wałęsa 24, a Ewa Lieder z Nowoczesnej - 6. Choć pan wygrywa, to jednak suma wyborców Wałęsy, Pomaski i Lieder albo się równa z panem, albo pana przewyższa. Nie widzi pan tu oczekiwania zmian?
- Wydaje mi się, że robienie prostego dodawania nie oddaje rzeczywistości. Przed Gdańskiem prawdopodobnie dwie tury wyborów. Wydaje się, że do II przejdzie kandydat PiS. Pytanie: kto będzie kandydatem sił prodemokratycznych? Kto swoją wyrazistością, wytrzymałością psychiczną jest w stanie wygrać? Już wygrywałem i wiem, że teraz też mogę. Pół życia poświeciłem mojemu miastu. Mam energię na kolejne 5 lat i mówię: "Wszystko dla Gdańska".
37 proc. głosujących na pana w poprzednich wyborach teraz chce głosować na Wałęsę. Traci pan wyborców. Nie daje to panu do myślenia?
- Głęboko przemyślałem decyzję o starcie. Gdańsk potrzebuje sprawdzonego kapitana. Po pewnych wahaniach, o których szczerzę mówiłem, będę kandydował. Podjąłem decyzję. Ostateczną.
Zobacz także: Jak Andrzej Duda oddalił się od PiS