Polacy założyli firmę w Norwegii. Zanim rozkręcili biznes, wywołali trzy afery

Urzędnicy z Norwegii mieli podstawy do zamknięcia firmy młodych przedsiębiorców z Polski. Jednak tego nie zrobili, bo wstawiła się za nimi gmina i sąsiedzi.

Artur Paszczak wraz ze wspólnikiem postanowili założyć ośrodek wypoczynkowy w Norwegii. Zabrali się do remontowania starej, rozpadającej się fabryki przetworów z dorszy i załatwiania formalności. Niestety szybko napotkali trudności.

Po lekturze poradników dotyczących zakładania działalności w Norwegii, Polacy zrozumieli, że aby zarejestrować firmę, należy mieć numer konta bankowego, przez które można rozliczyć podatki, a żeby założyć takie konto... należy mieć firmę. Wspólnicy byli w kropce. Postanowili zaryzykować i w miejsce wymaganego norweskiego numeru konta umieścili numer polskiego konta bankowego. Mieli nadzieję, że Lyngen i wyspa Uloya są na tyle odosobnione, że nikt nie zauważy przekrętu.

Niestety pismo z urzędu skarbowego dotarło do wspólników szybciej, niż się tego spodziewali.

Jak dotarło do mnie, co nawywijaliśmy to pomyślałem: koniec, idziemy do norweskiej ciupy - wyznaje Pan Artur w rozmowie dla wp.pl.

Na szczęście czarne wizje Paszczaka się nie sprawdziły. Wspólnicy posłuchali rady norweskiego sąsiada i napisali szczere wyjaśnienie sytuacji, które wysłali do urzędu. Skarbówka przyjęła argumenty i nie ukarała przedsiębiorców, jednak zapowiedziała kontrole ośrodka.

Jak podaje wp.pl, afera z kontem, to nie koniec problemów Polaków w Norwegii. Wspólnicy bez odpowiednich zezwoleń przerobili elektryczną instalację. Potem rozpoczęli remont zabudowań fabryki i sąsiednich domków - oczywiście bez pozwolenia władz. Byli przekonani, że budowle stoją na zwykłym gruncie, tymczasem okazało się, że to teren przemysłowy - obwarowany o wiele surowszymi regulacjami prawnymi.

Kilka dni później podłączone kable przeciął nożycami przedstawiciel firmy elektrycznej, a remonty zarejestrowały nawet satelity, co sprowadziło na wspólników kolejne kłopoty. Problemy przedsiębiorców rosły błyskawicznie, a firmie zaczęło grozić zamknięcie. Jednak gmina Skjervoy wstawiła się za Polakami. Stwierdzono, że "robią więcej dobrego, niż złego" i należy im pomóc. 

- Gdy w Norwegii pojawia się ktoś z pomysłem, próbuje się mu pomóc - podkreśla Paszczak.

Pan Artur nie był zmuszony do zamknięcia działalności. Chociaż przez odnowę instalacji i remonty na zyski z prowadzenia ośrodka musi jeszcze poczekać, to jest szczęśliwy, że ma szansę dalej prowadzić wymarzony biznes.

 

Rafał Masny: Przez trzy lata na pensje przeznaczaliśmy 15 proc. zysków, reszta szła na inwestycje [NEXT TIME]

Więcej o: