"Warszawa była centrum prostytucji". "Różaniec do granic" nie chce powtórki z historii

Jacek Gądek
Milion ludzi na granicach i lotniskach - wszyscy odmawiają różaniec. Tak ma wyglądać "Różaniec do granic", choć początkowo miał być "bez granic". Kościół popiera, gwiazdy dają rozgłos, a finansowe wsparcie daje państwo. Intencja? Oficjalnie: dziękować i błagać. Nieoficjalnie: zatrzymać islamizację.

Maciej Bodasiński, reżyser filmowy i główny organizator "Różańca do granic", mówił w Telewizji Republika: - Warszawa świetnie się bawiła przed wojną. Tu była dekadencja, tu było centrum prostytucji. Polska była jednym z dwóch krajów na świecie, które jeszcze przed wojną dopuszczały aborcję, drugim był Związek Radziecki. Tutaj było rozprzężenie duchowe, bardzo wielkie odejście od wiary. I (nadchodzi - red.) II wojna światowa, czyli odrzuciliśmy tę rękę Pana Boga, która nas chroniła.

Przeciwko "nowej cywilizacji"

Dziś nowe zagrożenie widzi nie w wybuchu III wojny światowej, ale w "rosnącym napięciu w Europie". Według niego wpływ na to napięcie ma przede wszystkim kryzys imigracyjny, ale też np. rosyjsko-białoruskie manewry wojskowe Zapad 2017.

- W Europę bardzo słabą duchowo, na skalę, która jest niespotykana od wielu wieków, wchodzi nowa cywilizacja. I to jest zagrożenie dla integralności naszej cywilizacji - dodał.

A w tygodniku "Sieci" wśród zagrożeń wymieniał islamizację i religijnie motywowane zamachy terrorystyczne. A także odcinanie się Europy od chrześcijańskich korzeni. Stąd "Różaniec do granic" to według niego "duchowe manewry", które są odpowiedzią na owe zagrożenia.

W skrócie diagnoza autorów akcji jest taka: Europa zachodnia odchodzi od Boga i jest zalewana przez islam, katolicka Polska jest zagrożona, a na dodatek na wschodzie kły szczerzy Rosja, zatem odpowiedzią jest krucjata modlitewna.

Nowy koniec Zachodu

Według Bodasińskiego tak jak przed II wojną światową Polska i Europa "odrzuciły rękę Pana Boga", tak teraz też ją odrzucają. I tak jak wówczas wojna była tego skutkiem, tak teraz wisi nad nami kolejny koniec Europy, jaką znamy.

W narracji Bodasińskiego aż roi się od nawiązań historycznych. 7 października to święto Matki Bożej Różańcowej, ustanowione na pamiątkę bitwy pod Lepanto. W 1571 r. Liga Święta, za którą stał papież, zatrzymała przeważającą flotę islamskiego Imperium Osmańskiego. Na pamiątkę tej wiktorii papież ustanowił święto Matki Bożej Zwycięskiej, przemianowane później na Matki Bożej Różańcowej. Padają też przykłady bardziej współczesne, jak masowa modlitwa w Austrii w latach 50. o wycofanie się z tego państwa Armii Czerwonej, co później stało się faktem.

Organizator "Różańca do granic"  - Fundacja Solo Dios Basta - na swojej stronie wprost wyraża wiarę, że "jeśli różaniec zostanie odmówiony przez około milion Polaków na granicach kraju, to może nie tylko zmienić bieg zdarzeń, ale otworzyć serca naszych rodaków na działanie Łaski Bożej". Słowem: modlitwa zmienia historię.

Poparcie Kościoła

W akcję włączył się Kościół: wszystkie diecezje graniczne. Wskazano ponad 300 kościołów stacyjnych i dziesięć razy więcej punktów zbiórek. Do uczestnictwa w modlitwie na granicach kraju namawiają i szef Episkopatu, i jego sekretarz. Prasa katolicka jak "Niedziela", "Gość Niedzielny" czy "Idziemy" - podobnie. A Radio Maryja gwarantuje ciągłą relację.

Akcja ma też wsparcie od państwowych firm jak Energa i Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych. A spółka kolejowa PolRegio oferuje bilety za złotówkę. Wsparcie i namowy do uczestnictwa ze strony popularnych postaci, jak Cezary Pazura czy Krzysztof Ziemiec, zapewniają z kolei rozgłos.

Nie pozwolić odpłynąć

Zaangażowanie Episkopatu w "Różaniec do granic" ma na celu kontrolę, aby akcja i jej uczestnicy nie oderwali się od głównego nurtu Kościoła.

Hierarchia ma złe doświadczenia z przeszłości - choćby ze schizmą Piotra Natanka, suspendowanego księdza, który zaszył się w małopolskiej Grzechyni i skupił wokół siebie ruch intronizacyjny, który odpłynął bardzo daleko od linii kościelnych władz. Fakt, że z czasem stanowisko Kościoła się zmieniło: jeszcze w 2008 r. Episkopat uważał, że "ogłaszanie Chrystusa Królem Polski jest niewłaściwe i niepotrzebne", by w 2016 r. przyjąć akt uznania Jezusa jako króla Polski.

Teraz Episkopat podchwytuje społeczne inicjatywy, naprostowuje je i przytrzymuje. Ruch skupiony wokół "Różańca do granic" pozostaje w bliskiej orbicie Kościoła instytucjonalnego i nie grozi mu schizma. Ale wątpliwości wokół motywacji organizatorów i politycznego pierwiastka akcji są tym mocniejsze, im głośniej mówią oni o zagrożeniu islamem i terroryzmem. Sam przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki zapewniał, odpowiadając na wątpliwości na antenie TV Trwam, że akcja "nie jest przeciwko nikomu".

Militaryzacja i pomoc

"Różańca do granic" Kościół nie mógł pozostawić samemu sobie, bo na starcie wiadomo było, że będzie masowym wydarzeniem. Już organizowana przed rokiem przez Solo Dios Basta akcja "Wielka pokuta" zgromadziła na Jasnej Górze ok. 100 tys. osób. Wówczas organizowano "armię duchową" i "walkę duchową". Teraz mowa jest o różańcu jako "orężu". Militarne słownictwo wskazuje na ofensywny charakter akcji - Kościół włączając się w nią, jednocześnie ją tonuje.

W piśmie do organizatorów "Różańca do granic" szef komisji duszpasterstwa KEP abp Wiktor Skworc pisał jasno: "Zarówno organizatorzy, jak również osoby zaangażowane w 'Różaniec do granic' są zobowiązane do przeprowadzenia tej inicjatywy z uwzględnieniem 'Pomocy dla duszpasterzy i animatorów', opracowanych przez Komisję KEP ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów".

Organizatorzy prosili Episkopat o wsparcie, otrzymali je, ale na warunkach Kościoła. W intencjach mają więc dziękować i błagać, a nie prowadzić krucjatę mającą zatrzymać ekspansję islamu w Europie.

Zobacz także. Wielkie wydarzenie w polskim internecie! Wystartował Polfejs [MAKE POLAND GREAT AGAIN]

Więcej o: