Według agencji AP, ucierpiało pięciu dyplomatów i część małżonków. Problemów ze słuchem nie miały dzieci urzędników. "The Guardian" informuje, że problem ze słuchem ma też jeden z dyplomatów kanadyjskich.
Władze USA sprawdzają, kto mógł przeprowadzić atak i czy chodziło o pogorszenie stosunków między Stanami i Kubą.
Urządzenie, które wydawało z siebie dźwięki niesłyszalne dla człowieka, miało zostać umieszczone wewnątrz lub w okolicy rezydencji zamieszkiwanych przez amerykańskich dyplomatów. W związku z tym, że dyplomaci mieszkali w różnych miejscach, a mieli podobne objawy, założono, że urządzeń było więcej. Skutkiem ataku ma być nieodwracalna utrata słuchu.
Dyplomaci nie ucierpieli w tym samym czasie, różne symptomy pojawiały się od końcówki 2016 roku. Urzędników wysyłano do lekarzy na miejscu, jednak ci nie byli w stanie stwierdzić, co się dzieje.
Nie wiadomo, jaki był udział Kuby w ataku. Służby są zdania, że oficjele rządowi musieli w jakiś sposób "ułatwić" atak. Źródła twierdzą też, że ataki "przynajmniej na razie" minęły. FBI prowadzi śledztwo we współpracy z Kubą, agentom pozwolono wjechać na wyspę
Jak podkreśla CNN, amerykańscy dyplomaci od lat narzekali na nękania ze strony kubańskiego rządu - włamywano się do ich domów i samochodów. Ale od kiedy Stany Zjednoczone i Kuba wznowiły stosunki dyplomatyczne w 2015 roku, nękania ustały.
W związku z atakiem dwóch kubańskich dyplomatów zostało wydalonych z placówki w Waszyngtonie. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Kuby kategorycznie zaprzeczyło, by rząd był jakkolwiek zaangażowany w atak. Decyzję o wydaleniu kubańskich dyplomatów nazwano "nieuzasadnioną i bezzasadną".
"Ministerstwo zdecydowanie podkreśla, że nigdy nie było zgody na wykorzystywanie terytorium Kuby do działań przeciwko akredytowanym dyplomatom i ich rodzinom" - podano w oświadczeniu.