Uciekali tak, jak stali. Większość nie zabrała nawet najpotrzebniejszych rzeczy. Wciąż koczują w obozach przejściowych, w upale i ulewnych deszczach, wspominając szok, jakiego doznali widząc oddziały złożone z nastolatków. Atak był tym większym zaskoczeniem, że nastąpił w czasie Ramadanu. I że muzułmanów atakowali muzułmanie.
Pięć tygodni od rozpoczęcia ofensywy przez 500 bojowników tzw. Państwa Islamskiego walki w uliczkach zrujnowanego miasta nie ustają. Pomiędzy ruinami unosi się dym, w zaułkach mieszkają bezpańskie psy. Sytuację pozostałych w mieście po atakach cywilów dodatkowo pogorszyły naloty Sił Zbrojnych Filipin, zarządzone przez prezydenta Rodrigo Duterte, który wprowadził na wyspie stan wojenny, a wojskowym dał wolną rękę. W publicznym wystąpieniu zapewnił, że pozostaną bezkarni, nawet jeśli będą zabijać i gwałcić. To tylko jedna z oburzających wypowiedzi lidera. Wcześniej m.in. dał każdemu Filipińczykowi przyzwolenie na zabijanie członków gangów narkotykowych.
W zatłoczonych obozach przejściowych nikt nie świętował zakończenia Ramadanu. Zamiast tego blisko 350 tys. uciekinierów z Marawi i okolic wspominało widok ciał leżących na ulicach, ruiny kościołów, spalone domy.
Walka z rebeliantami popierającymi tzw. Państwo Islamskie na południu Filipin Aaron Favila (AP Photo/Aaron Favila)
Walki trwają, w uliczkach Marawi broni się wciąż około 100 bojowników. Szpital wojskowy na północy wyspy jest przepełniony, co dzień przybywają nowe ofiary – mają rany od postrzałów, wybuchów, złamania. Zginęło już ponad 70 żołnierzy, są setki rannych. Oblężenie miasta zaskoczyło siły rządowe.
Zjednoczeni w imię dżihadu
Wyspa Mindanao to jedyny obszar Filipin (kraju w 90 proc. zamieszkiwanego przez chrześcijan) zajmowany przez znaczną grupę wyznawców islamu. Lokalne walki i zamieszki dawały się tam we znaki od lat 70. XX w. Autonomiczny Region Muzułmański utworzony z miast i prowincji na Mindanao i pomniejszych wyspach obejmuje ponad 2 mln osób, w większości zamieszkują go młodzi muzułmanie. Tam też mieszkańcy najsilniej odczuwali skutki ataków, porwań i zamachów.
Sytuacja zmieniła się gwałtowanie w 2016 roku, gdy wyspa stała się częścią globalnej strategii. Isnilon Hapilon (pseudonim) – dowódca ekstremistycznej Grupy Abu Sayyaf specjalizującej się w porwaniach, został namaszczony przez przywódcę Państwa Islamskiego - Abu Bakr al-Baghdadi’ego na emira kalifatu w Azji Południowo-wschodniej.
Otrzymał on zadanie jednoczenia dżihadystów zamieszkujących region. W ciągu kilku miesięcy zorganizował pod sztandarami ISIS kilkanaście grup (wg. filipińskiego ośrodka monitorowania terroryzmu dziś jest ich już ponad 60). To bezprecedensowa sytuacja. Nigdy wcześniej bojownicy filipińscy nie byli zdolni do przeprowadzenia tak skomplikowanej akcji, jak oblężenie i przejęcie dużego miasta. Zdaniem ekspertów kluczowe znaczenie ma idea wspólnego państwa wyznawców islamu, zdolna łączyć organizacje dotąd poróżnione z powodu konfliktów lokalnych, etnicznych czy rozbieżnych interesów.
„Zabijanie zadowala Allaha”
Choć armia filipińska wydaje się z wolna odzyskiwać Marawi, dżihadyści na Filipinach zapowiadają, że walka o miasto to dopiero początek. Abu Jihad (pseudonim), były towarzysz broni Hapilona, więziony za działalność ekstremistyczną i „zreformowany” bojownik, który wyrzekł się walki, przestrzegał w rozmowie z CNN, że ofiary poniesione przez islamistów podczas starć o Marawi zasilą tylko kolejne ataki. Hapilon słynie z zajadłości, brutalności i waleczności. Przed laty głosił, że zabijanie niewiernych stanowi formę uwielbienia i zadowala Allaha.
Ofensywa sił irackich w Mosulu Felipe Dana (AP Photo/Felipe Dana)
Im dotkliwsze są utraty terytorialne ISIS w Iraku czy Syrii (trwają żmudne, ale postępujące ofensywy na Rakkę i Mosul, gdzie siły koalicyjne zdołały odbić Stare Miasto), tym pilniej ruch chce pozyskać przyczółek w innej części Azji. Przywódcy Państwa Islamskiego nieraz wspominali o planach rozszerzenia swej działalności na ten region, w szczególności na państwa zamieszkiwane przez wielomilionowe i skupione na niewielkich obszarach populacje muzułmanów. W ostatnich miesiącach nasilała się tam aktywność działaczy powiązanych z ISIS, jego zwolennicy przeprowadzili m.in. zamach samobójczy w Dżakarcie (zginęły trzy osoby) oraz w filipińskim Davao (zginęło 14 osób).
Sojusz pod znakiem zapytania
Łatwość, z jaką bojownicy zaskoczyli armię filipińską w Marawi, uświadamia, że szybko może dojść do destabilizacji tej ludnej części świata. Po latach wsparcia ze strony Amerykanów i zapewnianego przez US Army pokoju, stosunki filipińsko-amerykańskie uległy nagłemu pogorszeniu. Do 2015 r. połączone wojska obu krajów prowadziły m.in. akcje antyterrorystyczne.
Aktualnie US Army nie utrzymuje stałej bazy na Filipinach, a jedynie rotujący skład około 100 żołnierzy jednostek specjalnych. Prezydent Duterte najpierw obrażał prezydenta Obamę, potem chwalił Trumpa, ten jednak wydaje się mało zainteresowany wyspiarskim sojusznikiem (co zaskakujące zważywszy m.in. na wagę konfliktu wokół Morza Południowochińskiego). Amerykanie potwierdzili, że wspierają teraz Filipińczyków w przygotowaniu nalotów na bojowników w Marawi i działaniach wywiadowczych. Strona filipińska zaprzeczyła, że korzysta z ich pomocy. Wcześniej Duterte wielokrotnie odgrażał się, że wypędzi żołnierzy USA z kraju.
Dzihadyści wciąż terroryzują Marawi. W środku Isnilon Hapilon, ogłoszony przez Państwo Islamskie 'emirem' Azji Południowo-Wschodniej (zdjęcie niedatowane) AP / AP
Tymczasem Filipiny – przez lata uważane, obok Polski, za najwierniejszego sojusznika USA w świecie – stają się nowym centrum ekstremistów sympatyzujących z ISIS. Liderzy ruchu wezwali tych, którzy nie mogą dotrzeć do Iraku czy Syrii, by zmierzali na wyspę Mindanao. O przejęcie Marawi walczyli w imię Państwa Islamskiego m.in. Jemeńczycy, Indonezyjczycy, Czeczeni i Saudyjczycy. Hapilon ma utworzyć na Mindanao islamską prowincję. Znajduje się na liście osób najpilniej poszukiwanych przez FBI, nagroda za pomoc w schwytaniu go wynosi 5 mln dolarów.
Błyskawicznie rosnące zagrożenie terrorystyczne w regionie odnotowują instytucje zajmujące się monitorowaniem bezpieczeństwa w Malezji, Singapurze i Indonezji. Zgodnie przyznają, że oblężenie Marawi oznacza „zmianę warunków gry”. Azja Południowo-wschodnia budzi się do świadomości, że zbyt długo ignorowała zagrożenie działalnością Państwa Islamskiego, którego głównym celem jest zdobywanie terytoriów i zaprowadzanie na nich swej kontroli. Strategia ta nie jest ograniczona do pustynnych rejonów Bliskiego Wschodu. Na celowniku właśnie znalazły się wyspiarskie Filipiny, Malezja oraz Indonezja.
Paulina Wilk fot. Michał Mutor/Agencja Wyborcza.pl
Paulina Wilk. Ur. 1980. Pisarka, publicystka. Autorka książek "Lalki w Ogniu. Opowieści z Indii" , "Znaki szczególne" o dorastaniu w czasie polskiej transformacji, a także serii bajek dla dzieci o misiu Kazimierzu. Zajmuje się tematyką międzynarodową i literaturą. Stale współpracuje z tygodnikiem "Polityka", a także z "National Geographic Traveler", "Przekrojem" oraz magazynem "Kontynenty". Jest współtwórczynią Big Book Festival - międzynarodowego festiwalu czytania odbywającego się w Warszawie od 2013 r. Pracuje nad książką poświęconą miastom przyszłości.