Jeszcze rano Theresa May poinformowała, że jako kierująca największa partią, z największą liczbą mandatów, będzie pracowała nad utworzeniem gabinetu. To był pierwszy komentarz po wstępnych wynikach wyborów.
Gdy kilka godzin później May opuszczała siedzibę Partii Konserwatywnej, zignorowała pytania dziennikarzy. Premier ma prawo pozostać na stanowisku i tworzyć rząd, ale z pewnością jest pod dużą presją kolegów partyjnych, którzy obwiniają ją za ogłoszenie wyborów i słabą kampanię.
Komentarze ekspertów są miażdżące dla liderki Torysów. Dziennikarka BBC Laura Kuenssberg nazwała wynik wyborów "absolutną katastrofą Theresy May" i "dużym sukcesem Jeremiego Corbyna".
Innego zdania są ważni politycy Torysów, z którymi rozmawiała dziennikarka Guardiana Heather Stewart. Uważają oni, że May nie zamierza odejść i spekulują, że Partia konserwatywna prawdopodobnie wejdzie w koalicję z północnoirlandzką Demokratyczną Partią Unionistyczną.
Były szef służby cywilnej i sekretarz Gabinetu w latach 2002-2005 Lord Andrew Turnbull wezwał Theresę May do rezygnacji. - Popełniła dwa katastrofalne błędy. Pierwszy, gdy ogłosiła wybory, na które nie była przygotowana. Drugi, gdy źle prowadziła kampanię. To miało być proste zwycięstwo, a wyszła porażka - mówił na antenie BBC.
Dymisji premier spodziewają się też analitycy biznesowi. Eksperci City banku zaznaczają, że "zawieszony parlament" oznacza problemy w kwestii Brexitu.
Jeremy Corbyn, przewodniczący Partii Pracy, uważa, że May powinna zrezygnować ze stanowiska. - Chciała mandatu [do prowadzenia rozmów ws. Brexitu - red.]. No cóż, wyszło tyle, że straciła mandaty, straciła głosy, straciła poparcie i zaufanie.