Antoni Macierewicz nie jest już nietykalny, ale trzyma Kaczyńskiego w szachu

Antoni Macierewicz nie jest już nietykalny. Osobista wdzięczność Jarosława Kaczyńskiego ustąpiła szorstkiej przyjaźni i trzymaniu się w szachu. Szef MON ma ochotę na schedę po prezesie, ale w partii nie ma chętnych, by iść na dno z ministrem.

Szarmancki i uśmiechnięty Antoni Macierewicz ciąży dziś obozowi władzy jak nigdy po wyborach. Teraz partia go schowała, aby uspokoić sytuację i obronić w Sejmie. Wniosek o dymisję będzie bowiem głosowany na aktualnym posiedzeniu.

- Antoni Macierewicz jest wiceprezesem PiS i realizuje program partii. Ma silną pozycję - zobaczymy to w głosowaniu w Sejmie - mówi poseł PiS Marek Opioła. Ale to oficjalna linia partii. Nikt bowiem nie może publicznie podważać pozycji swojego ministra i to w przeddzień batalii w Sejmie o jego odwołaniu.

Rachunek szkód, jakie szef MON wyrządził własnej partii, jest jednak duży.

Upokorzenie premier

Macierewicz to zwierzę polityczne. Słucha tylko własnego instynktu. Walczy o przetrwanie i pozycję w hierarchii stada. Czyli w partii i rządzie. Jego współpracownik mówi, że „Beata Szydło jest naprawdę w porządku”. - Jak jest problem, to można do niej pójść, pogadać i sprawę załatwić - mówi osoba pracująca w MON.

Z kolei Macierewicz przy każdej nadarzającej się okazji na powitanie chwyta Beatę Szydło za dłoń i całuje w nią, patrząc jej w oczy. Nie traktuje jej jednak jak swojego zwierzchnika. Nazwisko szefa MON z trudem z kolei przechodzi szefowej rządu przez gardło. Premier mówi, że Macierewicz jest krytykowany, bo naruszył wiele interesów. Sama jednak, gdyby to od niej zależało, pozbyłaby się już go z rządu - bo narusza interes całego gabinetu. On nie jest jej ministrem, a ona nie jest jego premierem.

Już samą nominacją dla Macierewicza Szydło została upokorzona - przez Jarosława Kaczyńskiego. Aż do szczytu NATO w Warszawie minister się jednak hamował jakby nie był sobą. Nie od razu przystąpił do czystki w armii. Z poślizgiem powołał podkomisję smoleńską, która kompromitować zaczęła się dopiero po pół roku, gdy w końcu zabrała głos. Od kolejnych rewelacji byłego już szefa podkomisji dr. Wacława Berczyńskiego PiS-owcy zgrzytali zębami. W klubie parlamentarnym jest bowiem wielu smoleńskich ateistów, którzy nie wierzą ani w zamach, ani w wybuch bomby. W tym gronie jest i Zbigniew Ziobro, i Beata Szydło.

Dlaczego jednak „ateiści” lub przynajmniej „agnostycy” smoleńscy milczą? Bo jeśli dziś ktoś odetnie się od hipotezy wybuchowej, to nie zrobi w PiS kariery. W szeregach partii i wśród dziennikarzy krążą jednak historyjki, jak to niektórzy spośród polityków obozu władzy zdobywali się na szczerość, ale dopiero po piwie.

Czy podkomisja smoleńska działa profesjonalnie? Szef sejmowej speckomisji i członek komisji obrony Marek Opioła (PiS): - Obowiązkiem państwa polskiego jest wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej i właśnie tym zajmuje się podkomisja. To jedyny mój komentarz. Trzeba zrobić wszystko, aby wyjaśnić wszystkie wątpliwości, które przez lata narosły wokół katastrofy. Oceniajmy prace podkomisji i prokuratury dopiero, gdy będą przedstawione wnioski i zarzuty, a nie na podstawie strzępów informacji.

Kłopot w tym, że podkomisja wniosek już ma: na pokładzie Tu-154M wybuchła bomba termobaryczna.

Poseł PiS Jacek Świat (stracił w Smoleńsku żonę), który dziś jest następcą Macierewicza w fotelu szefa parlamentarnego zespołu smoleńskiego, nie ma jeszcze pewności, że to ta bomba. - Na podstawie tego, co wiemy dziś, teza podkomisji wydaje się najbardziej wiarygodna. Ale nie przesądzam, bo do końca daleko - mówi Świat.

Macierewicz się postawił

Macierewicz po raz kolejny upokorzył premier i pokazał jej niemoc trzymając u siebie Bartłomieja Misiewicza. Choć premier żądała pozbycia się giermka, to Macierewicz tylko pozbawił go funkcji kierowniczych, dalej więc był pracownikiem MON, a do resortu wpadał nawet w czasie urlopu. Szydło nie miała żadnego sposobu na wymuszenie niczego więcej, więc w marcu uznała: - Antoni Macierewicz wyciągnął konsekwencje w stosunku do pana Misiewicza i ta sprawa jest zamknięta.

Wówczas nic jednak nie było zamknięte.

Macierewicz ignorował także coraz głośniejsze pohukiwania samego Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS mówił, że Misiewicz musi odejść, ale słowo nie stawało się ciałem. Dopiero gdy Kaczyński powołał partyjną komisję złożoną ze swoich najwierniejszych żołnierzy, a oni wręczyli Misiewiczowi wilczy bilet, historia giermka z MON się skończyła. Prezes PiS dowiódł, że jest dziś silniejszy od Macierewicza. Ale szef MON pokazał, że jako jedyny w obozie PiS ma moc postawić się Jarosławowi. Macierewicz dał też przykład swoim wyznawcom: ludzi, którzy są mi wierni, bronię do końca.

Wojna w jednym obozie

Bartłomiej Misiewicz nie jest dziś bezrobotnym studentem. Tomasz Sakiewicz (szef „Gazety Polskiej” i wiceprezes Telewizji Republika) deklarował, że w jego TV jest miejsce dla Misiewicza. Uznał przy tym, że jest on tak „piekielnie medialny” i kompetentny zarazem, żeby prowadzić program telewizyjny o obronności.

Taka ocena jest w kontrze do oficjalnego stanowiska PiS. Partia stwierdziła bowiem, że „Misiewicz nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego”.

Ten sam „Misiek”, którego inteligencję i patriotyzm opiewał Macierewicz. Ten sam, którego minister stawiał za wzór posłom. Ten sam „piekielnie” medialny i kompetentny. Ten sam, który pod presją prezesa sam zrezygnował z członkostwa w PiS.

Macierewicz z ludem smoleńskim

Macierewicz nie ma swojej frakcji w partii. Posłowie PiS nie chcą umierać za niego. Pozycję w niej zdobył, bo był mózgiem alternatywnego badania katastrofy smoleńskiej. Jako polityk odbudował się dzięki osobistej wdzięczności Jarosława Kaczyńskiego. I tylko prezes może go z partii oraz rządu wypchnąć.

W takim krytycznym momencie Macierewicz mógłby pociągnąć za sobą pojedyncze osoby z PiS - te związane z "Gazetą Polską" oraz najbardziej radykalnych członków rodzin smoleńskich, którzy trafili do Sejmu. Wiceministrowie a zarazem posłowie Bartosz Kownacki i Michał Dworczyk, którzy teraz tłumaczą się za szefa, zapomnieliby o nim w mig. Zwłaszcza, że sami są wymieniani jako potencjalni następcy swojego dzisiejszego szefa. Młodzi, sprawni w kontaktach z mediami, otwarci - na czas kampanii w sam raz.

Czy Macierewicz pozostanie ministrem do końca kadencji? - Dziś ministrem obrony jest Antoni Macierewicz i dobrze by było, aby minister obrony miał możliwość dokończenia ważnych projektów. Warto zachować ciągłość w MON. Przecież trzeba dokończyć choćby Strategiczny Przegląd Obronny i przeprowadzić reformę dowodzenia Siłami Zbrojnymi. Tylko silny minister może tu być skuteczny - odpowiada Marek Opioła.

Słowa klucze to tutaj „dziś” i „ciągłość”. Jutro Macierewicz nie musi być ministrem (kilka miesięcy temu w PiS sondowano, czy nie zrobić z niego marszałka Sejmu), a ciągłość może zapewnić awansujący wiceminister. Pozbycie się Macierewicza z rządu byłoby nowym otwarciem ekipy PiS, ale na pewno nie nastąpi to pod presją opozycji. Jeśli już to sondaży.

Siła Macierewicza to nie jego zaplecze w partii, bo tego nie ma. Po pierwsze ma on bowiem ogromny autorytet w oczach najtwardszego elektoratu PiS. Mimo wygadywania głupot (np. o Mistralach oraz śmigłowcach) i wizerunkowych katastrof (karambol pod Toruniem). „Lud smoleński” pozostaje w niego wpatrzony, a na stratę choć części tych wyborców PiS nie może sobie pozwolić. Ilu ich jest? Wedle sondażu z kwietnia raptem 6,5 proc. Polaków wierzy w wersję podkomisji smoleńskiej (wybuch bomby w czasie lotu), czyli bezgranicznie ufa Macierewiczowi.

Szach i kilka procent

Część z tych wyborców Macierewicz mógłby wyrwać PiS. Jemu niewiele by to jednak dało, ale w te sposób szachuje on prezesa Kaczyńskiego. Tu warto pamiętać, że tuż po kampanii 2010 r. Macierewicz zarzucił prezesowi PiS (wówczas unikającemu tematu katastrofy) prosto w oczy: „Jarek, ty zapomniałeś o Lechu”. Po burzliwym rozstaniu z prezesem PiS mógłby zatem ruszyć na bratobójczą wojnę z nim. Akurat on byłby do tego zdolny.

Zamiast jednak iść na beznadziejną wojnę z Kaczyńskim i jego armią, lepiej byłoby ją przejąć. Albo poczekać na erozję tej armii i na jej gruzach zbudować nową. Na takie zakusy wskazuje wojna wewnątrz medialnego zaplecza PiS.

Z jednej strony jest kombinat Tomasza Sakiewicza, a z drugiej media braci Jacka i Michała Karnowskich. O względy partii rywalizowali już przed wyborami, ale teraz to jest otwarty konflikt. I to mimo, że oba środowiska są personalnie bądź finansowo powiązane z PiS.

Ceniony w tym środowisku Piotr Lisiewicz pisał w „GP”: - Pora napisać to jasno - nikt, kto dziś angażuje się w osłabianie Antoniego Macierewicza nie ma szans na udział w przyszłej sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim. A każdy, kto robi to, zawierając taktyczne sojusze, z czasem będzie musiał zniknąć z obozu niepodległościowego. To wynika z owego upodmiotowienia „pisowskiego ludu”. Po prostu dynamika oddolnych procesów zachodzących w naszym obozie go z niego wypchnie. Stanie się niewygodny nawet dla własnych kolegów z powodu ciążącego na nim odium.

Słowem: niech nikt nie podnosi ręki na Macierewicza. Jak do tej pory palcem pogroził mu prezes Jarosław Kaczyński. Dziś cały PiS głośno broni ministra, ale za nim nie podąży.

W historii rodziny Macierewiczów jest tajemnica. Jak było naprawdę? Rodzina była ścigana przez UB. Doszło do tragedii >>>

A teraz zobacz: nieprzyjęcie uchodźców może Polskę drogo kosztować

Więcej o: