Zniszczone sandały ktoś wyrzucił na śmietnik, a ona zabrała i naprawiła. Grzałkę do wody zrobił sąsiad z kawałka deski i drutu. Telefon to jedyna możliwość kontaktu z siostrą uwięzioną w oblężonym mieście.
Stwierdzenie, że mają prawie nic, nie jest przesadą w przypadku syryjskich uchodźców w Libanie. Nie mają domów - te w Syrii najczęściej są zniszczone. Wynajęty garaż czy namiot trudno nazwać domem. Stracili swoich najbliższych - bo zginęli, bo uciekli gdzie indziej, bo trafili do syryjskiego więzienia... Nie mają za co kupić jedzenia, zapłacić za lekarza.
Co mają? Najczęściej proste marzenia - pokój, spotkanie z bliskimi, powrót do domu, zdrowie. Jednak niektórym brakuje już nawet nadziei na ich spełnienie. Życie uchodźcy jest życiem z dnia na dzień. Często nie ma w nim miejsca na rozpamiętywanie dramatycznych wspomnień i snucie wielkich planów na przyszłość.
Zobacz film w technologii 360 stopni o uchodźcach w Libanie:
Skalę kryzysu uchodźczego w Libanie trudno sobie wyobrazić. W kraju mniejszym niż województwo świętokrzyskie mieszka dziś ponad milion uciekinierów z Syrii. Według władz liczba ta może być nawet o połowię większa. Uchodźcy syryjscy stanowią jedną czwartą ludności Libanu.
To tak, jakby do nas trafiło prawie 10 milionów (!) uchodźców. W 2015 roku niektóre środowiska w Polsce protestowały przeciwko przyjęciu 7 tysięcy Syryjczyków.
Władze wciąż deklarują gotowość do przyjęcia sąsiadów w potrzebie. Jednak taka skala kryzysu sprawia, że państwo jest na skraju wytrzymałości. Podobnie zresztą jak sami uchodźcy - wegetują w Libanie od lat.
W graniczącej z Syrią prowincji Akkar na północy kraju wystarczy przejechać z jednego miasteczka do drugiego, by na własne oczy przekonać się, jaka jest skala problemu. Właśnie w tej części Libanu spędzam kilka dni i odwiedzam mieszkających tam uchodźców.
Z głównych dróg widać dzikie namiotowiska. W miastach - surowe budynki, często garaże, wynajmowane przez uchodźców. Czasem na poboczu syryjskie dziecko sprzedaje drobiazgi. Zdarza się, że pracujące nastolatki utrzymują wieloosobowe rodziny.
Nieformalne obozowisko na północy Libanu Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
Sandały ze śmietnika
Uchodźcy w obcym kraju - nawet podobnym kulturowo - są wyjątkowo bezradni, narażeni na problemy. Nawet pozornie drobne trudności mogą mieć bardzo poważne konsekwencje.
Rukaia, Zendar i Sibu niemal widzą swoją miejscowość po drugiej stronie granicy. W linii prostej to mniej niż 10 kilometrów. Jednak tam nie mają już domu. - Zniszczono go w bombardowaniu - mówi najstarsza z sióstr, Rukaia. Przez rok żyły w okolicy frontu. W końcu zapłaciły przemytnikowi za zabranie ich przez granicę.
Siostry Zendar i Rukaia w izbie wynajmowanego mieszkania Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
Część rodziny została w Syrii. - Brat i jeden z jego synów trafili do więzienia. Dwóch kolejnych bratanków zginęło - mówi kobieta.
Dziś brakuje im przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Za duszne i wilgotne dwa pokoje z kuchnią muszą płacić co miesiąc 130 dolarów. 100 dostają w ramach programu "Cash for Rent" (ang. gotówka na wynajem) od Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Pozostałe 30 zamienia w się w długi, którymi straszy je właściciel.
Stojący na stromej skarpie budynek wygląda, jakby budowlańcy porzucili go przed ukończeniem. Jednak tanie, niewykańczane domy powstają specjalnie z myślą o wynajmowaniu ich uchodźcom. W pokojach na ścianach łuszcząca się farba, "koński koc" z logiem UNHCR, piecyk na olej. W kącie para sandałów. - Ktoś je wyrzucił. Wyjęłam ze śmietnika i naprawiłam - wspomina Rukaia.
Budynek, w którym mieszkają Rukaia, Zendar i Sibu Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
Rukaia chciałaby zarabiać. Boi się jednak, że w miejscu pracy może paść ofiarą molestowania. To jedno z największych zagrożeń dla kobiet - uchodźców.
Sibu przez to, czego doświadczyła w Syrii, cierpi na Zespół Stresu Pourazowego. Kobiety nie chcą mówić o szczegółach. Podobnie jak wielu innych uchodźców Sibu boi się, gdy tylko słyszy pukanie do drzwi. W trakcie rozmowy błądzi wzrokiem po ścianach. Na jej twarzy rysuje się strach.
- Zendar ma problemy ze wzrokiem. Ostatnio nie zauważyła samochodu i została potrącona - relacjonuje siostra. Mogłyby skorzystać z darmowej kliniki dla uchodźców w sąsiedniej miejscowości. - Ale bilet w jedną stronę kosztuje 1000 libańskich funtów - mówi ze łzami w oczach Rukaia.
To równowartość niecałych trzech złotych.
W niektórych problemach zdrowotnych uchodźcom mogą pomóc lekarze w przychodniach, jak ta prowadzona dzięki Polskiemu Centrum Pomocy Międzynarodowej. Jednak często na leki nie ma już pieniędzy.
Klinika dla uchodźców, która działa m.in. dzięki wsparciu od PCPM Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
60-letni Muhammad z Homs choruje na cukrzycę i nadciśnienie. Co miesiąc potrzebuje lekarstw za 200 dolarów. Nie może pracować, w Libanie jest nielegalnie. O pieniądze na leki prosi libańskich sąsiadów i mieszkających gdzie indziej bliskich. Sam żyje w fatalnych warunkach. Z sufitu ciasnej izby kapie woda, odpadają kawałki betonu. - Jednak właściciel przymyka oko na długi. Boję się, że gdzie indziej tak by nie było - wyznaje.
W wynajmowanym garażu odwiedzamy uchodźczynię o imieniu Sahar. Mieszka tylko z mamą, jednak tej nie zastajemy. Jest w szpitalu. Choruje na cukrzycę i przeszła już trzecią amputację fragmentu nogi. Sama Sahar uciekła z Syrii kilka miesięcy po tym, jak rozbite w ostrzale szkło zraniło jej rękę. Dopiero tu dostała pomoc.
Sahar w kuchennej części swojego mieszkania - garażu Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
Teraz większość energii poświęca na opiekę nad mamą. - Ale jestem już tak zmęczona - wyznaje 51-latka. Kobiety radzą sobie głównie dzięki pomocy przyjaciółki z sąsiedniego miasta. Chrześcijanki. - Gdybym każdego dnia całowała jej ręce i nogi, to i tak nie byłoby to wystarczające podziękowanie - mówi Sahar. Po jej policzkach spływają łzy.
Kilkumetrowy garaż jest przedzielony kotarą - za nią kuchnia i cześć sypialna. W rogu oddzielona murkiem "łazienka". Sahar pokazuje kawałek drutu, który jest podłączony do kabla. - Dostałam od sąsiada, podgrzewam tym wodę w wiadrach - wyjaśnia. - Ostatnio mama zostawiła prowizoryczną grzałkę za długo w gniazdku i je spaliła. Ale chcemy myć się w ciepłej wodzie - dodaje.
Sahar w wynajmowanym garażu, który służy jej za mieszkanie Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
Większość uchodźców, których spotykam, marzy o ponownym spotkaniu z rodziną i powrocie do spokojnego życia w Syrii. Jednak niektórzy - często ci w najgorszej sytuacji - nie widzą sensu w powrocie.
23-letnia Mofia została ranna w klatę piersiową, gdy uciekała z domu w Syrii. Tego samego dnia zginał jej ojciec. Dziewczyna przeżyła, jednak kula uszkodziła jej rdzeń kręgowy. Od czterech lat jedna noga jest bezwładna, a dziewczyna z trudem się porusza. - Chciałabym pojechać do Europy. Tam córka miałaby szansę na rehabilitację nogi - mówi matka 23-latki.
W wynajmowanym mieszkaniu w ubogiej dzielnicy Bejrutu odwiedzam rodzinę chrześcijańskich Kurdów. Uciekła z Kobane przy granicy syryjsko-tureckiej. Ich miasto zaatakowało tzw. Państwo Islamskie. - Zabili naszych sąsiadów. My zdążyliśmy uciec - mówi Abidal, głowa rodziny.
Pracownica PCPM wraz z rodziną Kurdów z miejscowości Kobane Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
Ciasne mieszkanie w zaniedbanym budynku kosztuje 400 dolarów miesięcznie. Abidala nikt nie chce przyjąć do pracy z powodu szpecącej choroby. Skóra na jego dłoniach i stopach jest szara, zrogowaciała i popękana. Na tę samą przypadłość cierpi jeden z jego synów. Wyrzucono go przez to ze szkoły. - Nauczyciel nazwał go brudasem. Zagroził, że jeśli znów pojawi się w szkole, to wrzuci go do śmietnika - opowiada ojciec.
Dlatego rodzina chce wyjechać do Kanady. Tam żyje brat Abidala. Liczą, że tam lekarze są w stanie im pomóc. - Za każdym razem, gdy słyszę telefon, mam nadzieję, że to UNHCR dzwoni by powiedzieć: jedziecie do Kanady - mówi kobieta.
Abidel wraz z żoną i synkiem Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
17-letni Ammar także chciałby wyjechać. Jego ośmioosobowa rodzina od pięciu lat mieszka w namiocie w nieoficjalnym obozie w prowincji Akkar. Szczególnie w tym regionie, oraz w ciągnącej się wzdłuż wschodniej granicy dolinie Bekaa, takie namiotowiska od lat są stałym elementem krajobrazu.
Dzięki funkcji tłumacza na telefonie dowiaduję się, że 17-latek pochodzi z Homs. Chwila pisania i na ekranie ukazuje się kolejne zdanie: „Tu nie ma dla mnie szkoły. Marzę, by wyjechać do innego kraju, mieć lepsze życie i móc sobie pozwolić na naukę”.
17-letni Ammar z Homs Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
W obozach - takich jak ten, w którym spotkałem Ammara - mieszka co piąty uchodźca w Libanie. Czyli ponad 200 tys. ludzi. Nie stać ich na ponad 100 dolarów czynszu za garaż czy pokój. Za wynajem ziemi pod prowizoryczne schronienie płacą po kilkadziesiąt dolarów. Wraz z pogłębiającym się ubóstwem Syryjczyków, rośnie liczba obozowisk - wg danych UNHCR jest ich już ponad 2,2 tys.
Namiot to najczęściej prostokąt z drewnianym szkieletem i ścianami z worków, folii i milimetrowej pianki. Na podłodze - beton. Główna izba sypialna, druga - z kuchnią i miejscem do mycia. Tuż za drzwiami - latryna. W każdym namiocie - 5-10 osobowa rodzina. W jednym obozowisku kilka-kilkanaście namiotów. I ponad półtora tysiąca takich obozowisk w całym Libanie.
Dzieci, mieszkające w namiotach w nieformalnym obozowisku Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
W innych krajach sąsiadujących z Syrią - Turcji i Jordanii - państwo i organizacje budują ogromne obozy dla uchodźców. Władze Libanu nie zgadzają się na to. Dlaczego? Głównie przez doświadczenia z obozami dla uchodźców palestyńskich. Niektórzy z nich są w Libanie już od pół wieku. Obozy stały się właściwie dzielnicami miast, w niektórych z nich władza ma ograniczoną kontrolę. Wykorzystują to organizacje terrorystyczne i przestępcze.
Z drugiej strony wynajmowanie przez Syryjczyków mieszkań sprzyja integracji, a do pewnego stopnia także gospodarce.
Zderzenie z realiami życia uchodźców w Libanie daje poczucie bezsilności, beznadziei. To często najbiedniejsi z najbiedniejszych. Gdy uciekali w Syrii, zostawili tam wszystko. Po tym nie mieli już kilku tysięcy dolarów, by zapłacić przemytnikom za ryzykowne przerzucenie do Europy. Teraz nie mają nawet kilku dolarów na autobus czy kawałek mięsa na obiad.
Jednak podczas bolesnych rozmów na twarzach Syryjczyków chwilami pojawiają się nie łzy, a uśmiech. Gdy mówią o dzieciach, gdy wspominają wesele czy rodzinne spotkania, gdy częstują kawą czy posiłkiem.
Życie wielu poprawia pomoc międzynarodowa, w tym polskich organizacji, jak PCPM. Może to mieć bardzo podstawowy wymiar, jak zapewnienie pieniędzy na mieszkanie, jedzenie czy leki.
Ale są też sprawy mniej oczywiste. Polacy zbudowali w prowincji Akkar kilka placów zabaw dla dzieci syryjskich i libańskich. Nie wydaje się to najbardziej pilną potrzebą, ale spełnia ważne zadanie: integruje obie społeczności. A Syryjczycy i Libańczycy najprawdopodobniej będą musieli żyć ze sobą jeszcze wiele lat.
TVN rusza z kontrowersyjnym programem o uchodźcach Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
Niektórzy uchodźcy - nawet, jeśli marzą o powrocie do Syrii - coraz słabiej wierzą, że to marzenie się spełni. "Może za 10 lat", "Inshallah - jeśli Bóg tak zechce" - słyszmy. - Prędzej diabeł trafi do nieba, niż my będziemy mogli wrócić - mówi kobieta, której mąż zginął na progu własnego domu.
Ani mocarstwa, ani strony konfliktu w samej Syrii nie są nawet zbliżone do osiągnięcia porozumienia i pokoju. Nawet po końcu wojny - jakikolwiek by do niego doszło - pozostaną problemy zniszczeń, min, terrorystów...
Syryjczyków czekają jeszcze długie lata w wilgoci, chłodzie, biedzie i beznadziei. Każdy dzień to walka o przetrwanie i o godność.
Jednak możemy bardzo realnie - jeśli tylko do pewnego stopnia - ulżyć ich cierpieniu. Każda kwota przesłana do PCPM lub innej organizacji będzie przeznaczona na konkretną pomoc. Każdy przelew środków na mieszkanie czy lekcja w szkole - to uśmiech na twarzy konkretnej osoby.
Możesz wesprzeć działania PCPM w Libanie, przelewając dowolną kwotę na konto 61 1140 1010 0000 5228 6800 1003 (BRE Bank S.A.) z tytułem wpłaty: Wsparcie dla uchodźców syryjskich. Już 65 zł starczy na zapewnienie opału dla jednej rodziny. Za 120 zł można sfinansować miesięczną naukę dziecka na zajęciach uzupełniających. Więcej o pomocy Syryjczykom przeczytasz na stronie PCPM.
Syryjskie dzieci, mieszkające w nieformalnym obozowisku Fot. Patryk Strzałkowski / Gazeta.pl
O losach Syryjczyków w Libanie przeczytasz także w reportażach ks. Kazimierza Sowy w TVN24.pl, Bartosza Rumieńczyka na portalu Onet.pl (o historiach Zouhour i rodziny Ammara) oraz Aleksandry Rutkowskiej w "Polityce", którzy również brali udział w organizowanym przez PCPM wyjeździe do Libanu. Wizyta odbyła się między 27 a 31 marca.