Cztery miliony na płace, model tupolewa i efektów brak. Rok z komisją smoleńską Macierewicza

Dopóki trwają ich działania i w taki sposób są prowadzone, Rosjanie nie mają żadnego interesu w tym by zakończyć własne śledztwo. W innym wypadku jestem przekonany, że oddaliby wrak - podsumowuje rok pracy podkomisji smoleńskiej Maciej Lasek.

Podkomisja smoleńska została powołana 4 lutego ubiegłego roku. Jak zapowiadał Antoni Macierewicz, jej głównym zadaniem jest ponowne zbadanie katastrofy smoleńskiej.

Członkowie komisji początkowo zapoznawali się z dostępnymi dokumentami w tej sprawie, m.in. materiałami komisji Millera, która wcześniej badała przyczyny katastrofy oraz prokuratury. Obejrzeli też w bazie lotniczej w Mińsku Mazowieckim drugi z polskich Tu-154M, bliźniaczy do tego, który rozbił się pod Smoleńskiem. Potem zaczęli zgłaszać własne pomysły, a w połowie roku, na jedynej jak dotąd konferencji zaprezentowali wyniki swoich prac. 

Konferencja podkomisji MON ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiejKonferencja podkomisji MON ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej Sławomir Kamiński

Macierewicz: zostały ukryte podstawowe fakty

Na początku lutego, przy okazji powołania podkomisji, szef MON Antoni Macierewicz mówił, że w przeszłości "zostały ukryte podstawowe fakty i informacje, które w sposób zasadniczy zmieniają ogląd wydarzeń". Wśród nich wymienił zniszczenie ponad 400 kart informacji i meldunków, jakie zostały dostarczone 10 kwietnia 2010 r. do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. 

Potem przez kilka miesięcy podgrzewano atmosferę przeciekami z rzekomych ustaleń prac komisji. Aż do połowy września, kiedy członkowie komisji zorganizowali konferencję prasową. Jedyną jak dotąd. Jeszcze na kilka dni wcześniej w mediach pojawiały się przecieki, że wyniki jej prac rzucą nowe światło na katastrofę. Szef MON twierdził wówczas, że materiał "nie pozostawia żadnych wątpliwości", że działania rosyjskich nawigatorów i decydentów miały na celu doprowadzenie do katastrofy Tu-154M. Jednym z przełomowych ustaleń miało być ujawnienie nowych nagrań załogi tupolewa i "zapis foniczny z tego, co się działo na wieży". 

Miała być konferencja, były oświadczenia 

Co było? Na początku jeden z jeden z członków, Frank Taylor, brytyjski emerytowany inżynier lotnictwa, opowiedział o swojej fascynacji i sklejaniu modeli w dzieciństwie. Potem oświadczył, że były "nieprawidłowości przy zabezpieczeniu miejsca katastrofy i braki w identyfikacji niektórych jej ofiar". Jak twierdził, z analizy zdjęć satelitarnych wynikało, że elementy wraku były przesuwane.

Drugi z ekspertów Kazimierz Nowaczyk odczytał oświadczenie zespołu lotniczego dot. informacji o obecności generała Błasika w kokpicie. - Jego głos nie został zidentyfikowany po pierwsze przez żadną z trzech osób dobrze go znających, po drugie przez żadną z dotychczasowych specjalistycznych ekspertyz laboratoryjnych dokonującą wskazania mówców - powiedział. Opinie dla podkomisji przygotowywali: Centralne Laboratorium Kryminalistyki KGP, krakowski Instytut Sehna i prof. Grażyna Demenko.

Najbardziej sensacyjnie brzmiał zarzut fałszerstwa odczytów z rejestratorów znajdujących się w kabinie pilotów. Jak oświadczyła komisja z polskiego rejestratora miały zniknąć 3 sekundy, a z rosyjskiego 5 sekund nagrania. Tyle tylko, że wycięte fragmenty, jak przyznali w czasie konferencji sami członkowie komisji, odnaleziono w pliku źródłowym urządzenia. Dziennikarzom nie pozwolono na zadawanie pytań.

Model nie wystarczył

W drugiej połowie roku komisja przeszła do eksperymentów. Na potrzeby prac stworzyła model samolotu w skali 1:100, czyli ok. 50 cm długości. Jak tłumaczył prof. Wiesław  Binienda eksperyment miał dotyczyć "symulacji możliwych opcji lotu"
Testy jednak przerwano, bo - jak mówi Binienda - "hangar nagle uległ awarii". 

Okazało się też, że badanie w tunelu aerodynamicznym już nie wystarczy. Eksperci chcą mieć taką samą maszynę, która rozbiła się pod Smoleńskiem. - Powstanie wierna kopia samolotu w mniejszej skali. Sprawdzimy, jak Tu-154M zachowuje się w różnych sytuacjach: w locie, przy lądowaniu, ze zmiennym położeniem klap, również przy utracie końcówki skrzydła - wyjaśniał w wywiadzie dla tygodnika "wSieci" szef podkomisji Wacław Berczyński. Jednym z elementów eksperymentu w pewnym momencie miała być próba zderzenia maszyny z brzozą. 

- Były takie plany. W czasie burzy mózgów zastanawialiśmy się na tym, ale ostatecznie odrzuciliśmy ten pomysł - przyznał w rozmowie z nami Berczyński. 

Co z zamachem? 

Jeszcze w kwietniu Wacław Berczyński mówił w wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego":

Z ogromnym prawdopodobieństwem, prawie z pewnością, można stwierdzić, że samolot rozpadł się w powietrzu... Jestem przekonany, że dojdziemy do tego.

Dowodem miały być amerykańskie zdjęcia przedstawiające miejsce katastrofy dzień przed i po niej. Ale we wrześniu już nie był taki stanowczy w sądach. - Naszym zadaniem jest wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej; nie przyjmujemy żadnych wstępnych hipotez, żadnych założeń - mówił podczas konferencji.

Ile to wszystko kosztowało? 

Na działalność komisji w ubiegłym roku przeznaczono najpierw 3,5 mln złotych, potem dorzucono kolejne pół miliona. Dodatkowo w budżecie MON zabezpieczono kolejne dwa miliony. Jak dowiedzieli się reporterzy TOK FM członkowie zespołu za godzinę pracy mieli zarabiać od 25 do 100 zł netto. Najwięcej za swoją pracę miał dostawać jej przewodniczący Wacław Berczyński - maksymalnie 8 tys. złotych netto. Pozostali od 6 do 7 tysięcy. W budżecie podkomisji zarezerwowano m.in. ponad 1,3 mln zł na podróże. Jedną z nich miała być wyprawa do Rosji. Komisja miała oglądać wrak. Jak mówił Kazimierz Nowaczyk, wiceszef podkomisji, zaproszenie miała wystosować Tatiana Anodina - szefowa Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego i autorka rosyjskiego raportu. Do wyjazdu do tej pory nie doszło. Od pewnego czasu eksperci przestali też wypowiadać się publicznie. 

 

 

Lasek: Efekt absolutnie zerowy

- Trudno cokolwiek oceniać. Antoni Macierewicz powołał ludzi kompletnie bez doświadczenia i bez uprawień do wygłaszania jakichkolwiek sądów w tym zakresie. Wbrew sensacyjnym zapowiedziom efekt prac komisji jest zerowy - ocenia w rozmowie z nami Maciej Lasek, były wiceprzewodniczący komisji Jerzego Millera, która w imieniu Polski badała przyczyny katastrofy. Według niego żadnej wartości nie ma ani eksperyment z modelem w skali 1:100 ani próba rozbijania podobnego samolotu, bo nie da się odtworzyć w pełni okoliczności z 10 kwietnia 2010 roku. - Widziałem takie eksperymenty na filmach z lat 50 i 60 kiedy samolot zderzał się na pustyni ze słupami telegraficznymi. Dziś tak katastrof nikt nie bada - mówi Lasek. Przypomina jednocześnie, że przez rok eksperci powołani przez Macierewicza ani razu nie pojechali do Smoleńska.

- Albo się boją, albo starają to odwlekać. Efekt jest taki, że dopóki trwają ich działania i w taki sposób są prowadzone, Rosjanie nie mają żadnego interesu w tym by zakończyć własne śledztwo. W innym wypadku jestem przekonany, że oddaliby wrak - kończy Lasek.   

Zobacz także: 'Wasze prawdziwe intencje to manipulacja umysłami'. Podkomisja smoleńska w Sejmie

Więcej o: