Badania NASA, Światowej Organizacji Meteorologicznej i innych ekspertów wskazują, że 2016 rok pobił rekord temperatury. Co więcej, piętnaście z szesnastu najgorętszych lat w okresie prowadzenia pomiarów wystąpiło po 2001 roku. Poprzedni rekord należał do 2015 roku, a jeszcze wcześniejszy do roku 2014. To niepokojące dane, które wskazują na nieprzerwany i coraz wyraźniej widoczny wzrost temperatury na Ziemi.
Temperatura w 2016 roku była niemal o 1 stopień wyższa niż średnia temperatura w połowie XX wieku. To średnia, ale w niektórych regionach świata różnica była jeszcze wyższa. Na Arktyce było cieplej aż o 4 stopnie.
Wraz ze wzrostem temperatury na całej planecie na Arktyce zanotowano rekordowo niski zasięg pokrywy lodowej - aż o 40 procent mniejszy niż na przełomie lat 70. i 80. XX wieku. To wskaźnik pokazujący, że anomalia temperaturowa ma faktyczny wpływ na stan planety. Rejon arktyczny jest szczególnie podatny na zmiany, bo im więcej lodu się topi, tym mniej promieni słonecznych jest odbijanych. To powoduje dalsze nagrzewanie się i topnienie - mechanizm sam się napędza.
Lipiec ubiegłego roku był najgorętszym miesiącem w całej historii pomiarów temperatury. Tego miesiąca zanotowano temperaturę 54 stopni Celsjusza w Kuwejcie - to najwięcej w historii półkuli wschodniej i najprawdopodobniej najwięcej w historii pomiarów. W 2016 roku rekordy temperatury odnotowało aż 13 krajów, m.in. Kuwejt, Irak, Indie czy Nigeria.
Jednym z czynników wywołujących tak wysokie temperatury na Ziemi jest silne w tym sezonie zjawisko El Nino. Jest to anomalia pogodowa, która polega na utrzymywaniu się wysokiej temperatury nad powierzchnią Pacyfiku w jego części równikowej. Jednak zdaniem specjalistów z NASA to nie El Nino odpowiada za bardzo mocny trend wzrostowy. Zjawisko, choć było wyjątkowo silne, nie było najsilniejszym, jakie kiedykolwiek odnotowano. Co więcej, jest to zjawisko cykliczne.
Przyczyną powstawania trendu jest ogrzewanie się klimatu Ziemi wywołane emisją gazów cieplarnianych przez człowieka. Globalne ocieplenie, bo o nim mówimy, oznacza m.in. nasilenie ekstremalnych zjawisk pogodowych, takich jak upały, susze czy ulewy.
Niepokoić powinien fakt, że największe światowe mocarstwo i drugi po Chinach kraj emitujący największe ilości gazów cieplarnianych stoi dziś przed wizją... rezygnacji z niskoemisyjnej polityki i zielonych inwestycji. Istnieje obawa, że nowa administracja USA może wycofać się z proklimatycznego kierunku swoich poprzedników - m.in. poparcia dla porozumienia paryskiego.
Sam Donald Trump pisał swego czasu, że "koncept globalnego ocieplenia został stworzony przez Chiny i dla Chin, by sprawić, że amerykański przemysł przestanie być konkurencyjny". I choć nowy prezydent częściowo wycofał się ze swoich deklaracji i ogłosił, że istnieje "jakiś związek" między działalnością człowieka a zmianami klimatu, to na nowego szefa Agencji Ochrony Środowiska wybrał Scotta Pruitta, który wyraża wątpliwości co do ocieplenia klimatu na Ziemi.
Nie możemy być też zadowoleni z sytuacji w Polsce. Nasz kraj jest czarną wyspą obok brązowych sąsiadów i kilku zielonych państw jeśli chodzi o emisję CO2. Ogromna większość wytwarzanej w Polsce elektryczności pochodzi z elektrowni węglowych. To najbardziej "brudna" forma energii. Polska, produkując 1 kWh, emituje średnio o 50 proc. więcej CO2 niż Niemcy i aż sześć razy więcej niż Francja.
Dwutlenek węgla jest jednym z tzw. gazów cieplarnianych odpowiedzialnych za globalne zmiany klimatu. Możemy ocenić, czy jego obecność jest efektem zwykłych procesów geologicznych i biologicznych, czy spalania przez ludzi paliw kopalnych. Otóż węgiel z paliw kopalnych zawiera więcej izotopu 12C i właśnie tego izotopu przybywa w atmosferze. 97 procent prac naukowych, które zajmują się ociepleniem klimatu stwierdza, że ma ono miejsce i przyczyną zmian jest działalność człowieka.
Fizyk atmosfery dr Joanna Remiszewska-Michalak na antenie TOK FM podkreślała, że klimat to kwestia globalna i nie można go mylić pogodą myśląc, że jeśli w Polsce było chłodniej, to gdzieś na świecie nie było gorąco. Fizyk atmosfery zwróciła uwagę, że oglądając uważnie media można dostrzec szereg ekstremów występujących właśnie w ciągu ostatnich kilku lat - nadzwyczajnie ciepłą Alaskę, katastrofalne susze w Kalifornii, powodzie w Gruzji czy potężne fale upałów na południu Europy.
Remiszewska-Michalak wytłumaczyła, że to, co dzieje się choćby na Pacyfiku, może nie wpływać na nas w Europie bezpośrednio w danym momencie, ale oceany to system naczyń połączonych - w przeciągu paru lat odczujemy skutki zmian, które miały miejsce np. w Australii.
Największymi światowymi emiterami CO2 są Chiny (30 proc. światowej emisji, 7,6 ton na mieszkańca), USA (15 proc. światowej emisji i 16,5 tony na mieszkańca) oraz Indie (7 proc. światowej emisji, 1,8 tony na mieszkańca). Polska odpowiada niecały 1 proc. światowej emisji. Zgodnie z globalnym porozumieniem klimatycznym, za "bezpieczny" limit wzrostu temperatury uznano poziom 1,5 stopnia Celsjusza. Jednak, jak wskakują niektórzy naukowcy, bez podjęcia efektywnych działań redukcyjnych przez społeczność międzynarodową, próg ten może zostać przekroczony już za 25 lat.