Nie cierpi polskich kierowców i pisze: "Jeżdżę szybko, ale bezpiecznie? K***a, bo każdy morderca drogowy myślał inaczej"

"Nie cierpię polskich kierowców. Nie cierpię ich yanosików, antyradarów, debilnych tłumaczeń i usprawiedliwień. A do tego nie cierpię, że wielu z nich myśli, że to nie oni są problemem, że piractwo i bandyctwo to tylko wyścigi po nocach" - pisze Bohdan Pękacki, aktywista.

Nie cierpię polskich kierowców. Jeśli jesteś moim znajomym albo znajomą na fejsie, jesteś kierowcą i to czytasz, to jest duże prawdopodobieństwo, że Ciebie też nie cierpię. Skoro Cię nie wyrzuciłem ze znajomych, to znaczy, że doceniam wiele Twoich zalet, ale polskich kierowców nie cierpię i już - stosuję odpowiedzialność zbiorową i nic się z tym nie da zrobić.

Jest wiele przyczyn tego, że nie cierpię polskich kierowców, wśród nich główny jest taki, że przez nich tysiące ludzi giną rocznie na drogach. Część z kierowców dosłownie morduje innych, część próbuje mordować (+30km/h względem ograniczenia na terenie zabudowanym to jest usiłowanie zabójstwa i w ogóle nie zamierzam o tym dyskutować), część nieumyślnie zabija, a część ciągle balansuje na granicy, ciągle sprawdza gdzie jest granica między głupotą, ryzykiem, a zbrodnią. Ja w sumie nie wiem, jak można nie nie cierpieć polskich kierowców.

Na autostradzie wojna wszystkich ze wszystkimi

Ale są i inne powody. O jednym przypomniałem sobie w piątek, gdy przejechałem przez pięć krajów i w ostatnim z nich szlag mnie trafił tak mniej więcej w pięć minut. A w zasadzie to w przedostatnim, gdy na autostradzie kierowcy z tego ostatniego zaczęli stanowić większość.

Ten powód można nazwać "wolnoć Tomku", ale można też "każdy sobie rzepkę", ale można też wojną wszystkich ze wszystkimi.

W przedprzedostatnim kraju - Austrii - było ciasno. Wszyscy jechaliśmy 130km/h (+/-5%, ale odchylenia są grupowe, np. 10 samochodów razem jedzie 135). Tempomat king i nawet przez korki Wiednia przejazd był płynny i bezstresowy.

A w Polsce? Zapomnij o współpracy na drodze

W Polsce jest inaczej. Na autostradzie 1/3 kierowców jedzie grubo poniżej limitu. To irytujące, ale akceptowalne. Kolejna 1/3 próbuje jechać w okolicach limitu, przy czym kluczowe jest tu słowo "próbuje". Bo ostatnia 1/3 jedzie po swojemu. Bo tak. Jeden jedzie 135. Drugi 143. Trzeci 148, a po chwili jednak 137, a potem jednak 151. Czwarty 151, ale zadzwonił telefon, więc 120 na czas rozmowy. Piąty 154, jemu też zadzwonił, ale dalej pruje po swojemu.

Zapomnij o współpracy na drodze. Zapomnij o płynnej jeździe. W każdej sekundzie jazdy musisz spodziewać się niespodziewanego. Bo kolega, albo koleżanka akurat lubi po swojemu. Mój styl jazdy jest najmojszy. Nic nie poradzisz.

"Ale to tylko jedna trzecia kierowców". Nieprawda. Oni są najgorsi, ale pozostali na tej wojnie też grają tylko na siebie w tej samej rozgrywce, też wolnoć, też każdy sobie, taka sama wojenka. Tylko licytują mniej ostro.

Problem to nie tylko piraci i nocne wyścigi

Nie cierpię polskich kierowców. Nie cierpię ich yanosików, antyradarów, debilnych tłumaczeń ("jeżdżę szybko, ale bezpiecznie" - k***a, bo każdy morderca drogowy myślał inaczej; albo "ja lubię szybko jeździć" - co to w ogóle ma do rzeczy?) i usprawiedliwień. A do tego nie cierpię, że wielu z nich myśli, że to nie oni są problemem, że piractwo i bandyctwo to tylko wyścigi po nocach na KEN-ie [warszawska aleja KEN jest częstą trasą wyścigów - red.] i jazda po pijaku. Nie cierpię tego ojtamojtam, nie cierpię kultu "płynnej jazdy", nie cierpię zwalania na infrastrukturę, wpływ księżyca, ani innych debilnych tłumaczeń. Nie cierpię braku współpracy na drogach, nie cierpię tak bardzo tego wszystkiego, że nie cierpię samego siebie, gdy siadam za kierownicą. Taka odpowiedzialność zbiorowa, a co.

Tak, to o Tobie

Jeśli czytasz to i myślisz "czy to o mnie?", to prawdopodobnie tak, to o Tobie. W Polsce liczba ofiar na drogach jest ogromna, a na dodatek znowu, po kilku latach, znowu zaczęła rosnąć. Zajebiście, po prostu. Wszyscy jesteśmy częścią tego problemu. Nawet jeśli sami jeszcze nikogo nie zabiliśmy.

Ogarnijcie się, bo naprawdę już trzeba. Ja cały czas próbuję i od Was, moich znajomych na fejsie, też oczekuję.

*Tekst opublikowany za zgodą autora. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji. 

Zobacz także: Lubań. Omal nie spowodował wypadku. Gdy kierowca zwrócił mu uwagę, najechał na niego autem