Zdziwienie pierwsze
Nie ma ekip. Nie ma wolnych ekip w kwietniu na remont w maju. ''Ewentualnie w sierpniu'', ''mam operację przepukliny'', ''łoooo, pani'' - usłyszałam od majstrów, których polecili mi znajomi. Bo wiadomo - znajomi to najlepsze źródło. Musiałam wynieść się z wynajmowanego mieszkania do końca czerwca.
W rozpaczy wydzwaniałam do osób, z którymi nie widziałam się rok-dwa, ale kojarzyłam, że robili remont. W końcu po trzydziestu telefonach traf - jest pan Andrzej! Nawet ma czas przyjechać zrobić wycenę. Okazuje się, że to nie jest takie oczywiste.
Rada pierwsza
Remont planuj rok naprzód. Nawet jeśli nie masz w planach kupna mieszkania. Planuj i rezerwuj termin. Na dobre firmy czeka się w kolejce po kilka miesięcy. Serio. Ekipa, która jest dostępna od razu, to zła ekipa. Uciekaj!
Zdziwienie drugie
Pan Andrzej przyjeżdża, mierzy, wylicza. Mailem podsyła wycenę dużego remontu, umawiamy się na kwotę, rozrysowuję im projekt - własny, ale - jak chwali pan Andrzej - jasny. ''Pani Dorotko, zrobimy dokładnie tak, jak pani chce'' - słyszę. Podpisujemy umowę, wpisujemy datę zakończenia remontu. Równo miesiąc. Mówię, że muszę się wprowadzić do końca czerwca. Pan Andrzej uspokaja: Zdążymy, niech się pani nie martwi.
Przekazuję klucze. Remont rusza 4 maja. Jestem mile zaskoczona.
Umawiamy się, że część zakupów robię sama lub z nimi. Tynki, gładzie, kleje i inne dziwne rzeczy - kupują oni. To dla mnie duże ułatwienie - nie bardzo znam się na remontach, zwłaszcza od ich technicznej strony.
Rada druga
Kontrolujcie nie tylko zakupy, ale i to, co się z nimi dzieje. Z faktur dostarczonym mi przez moich majstrów wynika, że w 52-metrowym mieszkaniu położyli ponad 600 kg gładzi i 300 kg tynku. A także całkiem sporo cementu, cegły (!) i ponad 20 płyt regipsowych. Obawiam się, że zapłaciłam za materiały na niejedną nieswoją ścianę.
Rozczarowanie pierwsze
Burzenie ścian i demolka idą koncertowo. Przez pierwsze dwa dni.
Trzeciego panowie tak się zatracili w rozwalaniu ścian, że zapomnieli (!) zabezpieczyć dębowy parkiet (choć kupiłam na ich prośbę specjalną grubą tekturę zabezpieczającą) - jeden z trzech powodów kupna akurat tego mieszkania. Dziury w drewnie są na kilka milimetrów. Trzęsąc się ze złości, wiozę klepki do speca od parkietów. Kiwa głową.
Zamawiam nowe deski i do listy wydatków dopisuję kolejny.
Pan Andrzej ma wyrzuty sumienia - obiecuje zrobić mi podłogę za pół ceny. Złość mija. Poza tym nie bardzo mam wyjście. (Patrz: zdziwienie pierwsze)
Myślę: remonty to kłopoty. Każdemu zdarza się zapomnieć.
Rada trzecia
Jeśli Twoi majstrowie robią jedno, a niszczą drugie, znaczy, że nie wiedzą, co robią, są niedbali i mają w dupie Twój remont i Ciebie. Albo wszystko naraz.
Zdziwienie trzecie
Praca idzie - jak na moje oko - sprawnie - codziennie po pracy odwiedzam mieszkanie. Czasami jest w nich dwóch majstrów, czasem siedmiu. Pan Andrzej ma ekipę, która robi remonty w kilku mieszkaniach jednocześnie. Panowie się przemieszczają. Po chłopakach od demolki wchodzą elektrycy, po nich ekipa od ścianek, glazurnik, malarze. Wydaje się być logiczne, nawet podziwiam logistykę pana Andrzeja.
Teraz wiem, że to błąd. Robotnicy nie do końca ogarniają, co robią i mylą mieszkania. Mi niepotrzebnie wyburzyli 10 cm ściany przy drzwiach łazienkowych (trzeba było wymieniać je na większe), są zarobieni i rozkojarzeni.
Rada czwarta
Właściciel firmy powinien mieć swoją ekipę, która pracuje od początku do końca i jest za wszystko odpowiedzialna. Znasz ich, wiesz, co robią. Nie ma sytuacji, że "nie wiadomo", kto instalował np. elektrykę.
Wku*w pierwszy
Nie dodzwonisz się do pana Andrzeja.
Pan Andrzej, właściciel firmy, człowiek interesu, prowadzący cztery remonty jednocześnie, ma permanentnie rozładowany telefon. Niby ładowarkę można zabrać za sobą, kupić powerbank...
Wiszę na telefonie, esemesuję, choć wiem, że telefon nie działa. Czemu tak dzwonię do człowieka? A bo spóźnia się trzy godziny na spotkanie.
Bo nie wiem, czy wiesz: Ty masz czas. Pan Andrzej za to ma nieustający problem z dotarciem punktualnie na spotkanie.
W Warszawie jest nieustający korek, dodatkowo pan Andrzej ma straszliwego pecha - podczas siedmiu tygodni naszej niełatwej znajomości - miał dwa wypadki samochodowe, w tym jeden poważny, bo wjechał w tramwaj i skasował auto, wylądował w szpitalu (''nadciśnienie, nerwy słabe, stres''), musiał ratować zwolnioną z pracy partnerkę, która się ''totalnie'' rozsypała.
Rada piąta
Jeśli złapiesz swojego majstra na kłamstwie - ''Dziecko płacze? Gdzie, skąd?! Jakie dziecko, to w radiu. Stoimy w korku na Wisłostradzie, będziemy za kwadrans'', a słyszysz partnerkę krzyczącą: "z kim rozmawiasz, Andrzej?", to uciekaj.
Rozczarowanie drugie
Pan Andrzej przy podpisywaniu umowy chwalił się, że gdzie jak gdzie, ale u niego w firmie nikt nie pije. Dziwię się, że mówi o tym niepytany. Słusznie.
Panowie robotnicy po skończeniu pracy u mnie punkt 17, odpalali pierwszą puszkę zaraz przy aucie przed budynkiem. Pytani, czyje są paragony za czteropak Tyskiego lub czyja jest butelka po Desperadosie, które znalazłam na parapecie, wzruszyli ramionami. Nie ich. Nie wiedzą, czyje. Może ''chłopaków''. Pan Andrzej szaleje ze złości, kiedy mówisz mu o problemie. Kaja się i obiecuje interwencję. I interweniuje. Jak się potem okazało - ścinając im stawkę.
Zdziwienie czwarte
Remont się toczy - kolejni majstrowie się dziwią, że nie będzie telewizora, że ściany białe, ale dzielnie obudowują rury ściankami z regipsów. Praca wre, ja się pakuję i szykuję do wprowadzenia do mojego mieszkania. wiele wskazuje na to, że remont zakończy się w terminie.
Chwalę się znajomym, planuję parapetówkę.
Wtem! Roboty zaczynają się ślimaczyć. Majster przychodzi tylko jeden, i nie na godz. 9, a na 13-14. Efekty jego pracy w ciągu dnia, to trzy wkręcone gniazdka. Postępów nie widać.
Łazienka w rozsypce, salon nieruszony.
Dociskam majstra Adama - przyznaje, że szef nie płaci na czas, że jest winien większości pracowników po kilka tysięcy jeszcze za poprzednie roboty, podobno ma długi i nie dostaje ode mnie pieniędzy.
A dostaje! (patrz: rada piąta)
Próbuję dodzwonić się do pana Andrzeja, ale cóż. Ma rozładowany telefon. (patrz: wku*w pierwszy)
Pierwsze załamanie nerwowe
Remont trwa już tydzień dłużej niż było w umowie. Mieszkanie wygląda jak pobojowisko.
Dzwoni do mnie majster Adam w sobotę ok. 17 i pyta, kiedy mogę przyjechać do mieszkania, bo on i ''chłopaki'' zabierają swoje narzędzia i kończą współpracę z panem Andrzejem. Szef im nie płaci, oni mają dość. Przyjeżdżam: ubrani w "cywilne" ciuchy, w mieszkaniu zostało kilka smętnych worków cementu (do dziś nie wiem do czego go ''kupiłam'') i dziwna maszyna wyglądająca jak wielki odkurzacz wodny.
Panowie dziękują, przepraszają i wychodzą. Zostajesz w mieszaniu bez dokończonej podłogi i rozgrzebaną łazienką. Dzwonię do pana Andrzeja (patrz: wku*w pierwszy): ''Abonent jest czasowo nieosiągalny''.
Siadam na chodniku, oddycham.
Zdziwienie piąte
Kiedy dochodzę do siebie, z pomocą internetu i kolegi-prawnika piszę pismo przedsądowe. Przy okazji odkrywam, że REGON firmy pana Andrzeja, który dumnie widnieje na pieczątce i umowie, nie istnieje. Przekonuję właścicieli mieszkania, które jeszcze wynajmuję, żeby dali mi dwa tygodnie więcej czasu na wyprowadzkę.
Na pytania o remont zaczynam reagować nerwowo. Pan Andrzej oddzwania po trzech (!) dniach, kiedy szukam kolejnej ekipy (patrz: zdziwienie pierwsze). Nie, w czerwcu nie znajdziesz ekipy na już. Przeprasza, wyjaśnia, że jego pracownicy robią mu czarny PR i planują rozkręcić własny biznes i go wykończyć. Że pieniądze mieli potrącone za alkohol, że wszystko między nimi ok i wszystko w porządku. A REGON zły, bo pieczątka stara PRZEZ PRZYPADEK. Wierzę. Nie powinnam. Patrz: rada piąta.
Rezygnacjowku*w pierwszy
Jest taka faza remontu, kiedy brak ci sił, nie chcesz podejmować żadnej decyzji, a robi ci się słabo, bo rurka 50 mm jest jednak za mała. Gdyż powinnaś kupić 55 mm. (A że oni kazali kupić mniejszą? MOŻE im się źle policzyło).
Może dlatego nie zareagowałam, kiedy ''nagle'' ukruszyła się lampa z wielkim szklanym kloszem, którą pan Andrzej postanowił skręcić nie na stole, a już wiszącą?
Może dlatego nie zareagowałam odpowiednio ostro, kiedy odkryłam, że panowie tak zainstalowali kaloryfer, że rurka wystaje 30 cm nad nim, za to przykryli gniazdko, które było pod grzejnikiem?
Może dlatego nie miałam siły ich udusić, kiedy listwy przypodłogowe przycinali na oko, przykręcali wiertarką, a sylikon w miejscach gdzie ''mniej widać'' kładli palcem?
Rada szósta
Nie myśl, że jesteś w świecie, w którym obowiązuje zasada - "ja jestem uczciwy, wy jesteście uczciwi". Myślisz, że jeśli wynajmujesz ekipę remontową, umawiacie się na coś, płacisz im niemałe pieniądze, to jest ok?
Nie jest.
Nie jesteś partnerem biznesowym, tylko pańcią, co się nie zna i jest okazją do zarobku łatwym kosztem.
Wku*w drugi
Chciałam, żeby już poszli w cholerę. Nie miałam kuchni, kabina prysznicowa przeciekała (choć ''to jest niemożliwe proszę pani''). I wtedy doszło do sceny kulminacyjnej.
ROZLICZENIA.
Pan Andrzej kolejny raz przyjechał z miarką i przez bite dwie godziny mierzył i notował. Mierzył i notował. Dziwiło mnie, co tak liczy, skoro na umowie była określona kwota, na którą się umówiliśmy (plus nieszczęsna podłoga w promocji). Zamroczyło mnie, kiedy pan Andrzej wyliczył, że do zapłaty jest 38 tys. (Byliśmy umówieni na 12 za robociznę, plus koszt części materiałów - na zaliczki na zakupy dostali 10 tys.).
Podczas remontu ani razu nie ''zmieniłam koncepcji'', nie grymasiłam, nie wynikły dodatkowe prace jak pęknięta rura. Remont wydłużył się o trzy tygodnie.
Co podbiło cenę? Pracy było więcej niż pan Andrzej ZAKŁADAŁ. A także przez to, że mój remont SIĘ PRZECIĄGNĄŁ, pan Andrzej musiał odmówić innemu klientowi i 16 tys. to "odszkodowanie".
Jestem osobą raczej spokojną, ale czasami puszczają mi nerwy. Nie pamiętam następnych kilku minut.
Możliwe, że krzyczałam. Pierwsza rzecz, którą pamiętam, to pan Andrzej mówiący, że jestem dzielna, że porwałam się na taką robotę i że ma nadzieję, że między nami wszystko ok.
''Odszkodowania'' nie zapłaciłam.
Happy end (?)
Remont dokończył pan Sławek, złota rączka. Zesłał mi go kosmos, żeby zrekompensować siedem tygodni remontu z panem Andrzejem.
Po roku mam urocze pęknięcia na suficie w salonie, przy drzwiach wejściowych utworzył się dziwny pęcherz i jakby rośnie, w instalacji wodno-kanalizacyjnej ''zapomnieli'' zamontować odpowietrzacz, ale do bulgotania w zlewie można się przyzwyczaić.
Odkryłam też, że naprawdę szybko potrafię zareagować na wodę wypływającą spod zmywarki. Wszystkie dobudowane ścianki mają pęknięcia na łączeniach. Rurkę od kaloryfera sprytnie ukryłam za półką - stolarze nie mogli się nadziwić, że ktoś tak zamontował grzejnik. Próbowałam dodzwonić się do pana Andrzeja - w sierpniu wykonałam 32 połączenia, we wrześniu 26. Potem odpuściłam.
"Pani, a kto to pani tak spierdolił?" - zapytali.
Wiem, że mogłam mieć wielkiego pecha przy wyborze ekipy. Być może powinnam wywalić ich na samym początku. Pewnie są majstrowie, którzy mają kłopoty z marudzącymi/niepłacącymi klientami. Jakie macie doświadczenia?
Piszcie do autorki: dorota.zuberek@agora.pl