"Pomocy!" - krzyczy tonący, machając rękami. Do morza wskakuje Pamela Anderson i płynie na ratunek. Po minucie mężczyzna jest na brzegu. Kilka sekund sztucznego oddychania i już po wszystkim - niedoszły topielec dziękuje ratownikom i idzie do domu. Tak ratowanie tonących wygląda w "Słonecznym Patrolu". A jak jest naprawdę?
W sieci krąży historia o kapitanie, który ratuje dziewczynkę tonącą tuż za plecami rodziców. Ojciec dziecka w ogóle nie zauważa niebezpieczeństwa, bo myśli, że tonący głośno wzywa pomocy. Tymczasem najczęściej tonie się bezgłośnie.
Osoba, która się topi, ma usta na powierzchni wody przez pół sekundy, maksymalnie sekundę. Tonący myśli tylko o tym, żeby wziąć haust powietrza, a nie wołać o pomoc.
Nawet język polski jest przeciwko nam w takim momencie. Słowa "ratunku" czy "pomocy" są bardzo długie w porównaniu z angielskim "help". Nie ma możliwości, żeby je wykrzyczeć. Często zresztą w takich przypadkach dochodzi do zachłyśnięcia, woda dostaje się do płuc, do żołądka, co jeszcze bardziej utrudnia wzywanie pomocy.
Rękami tonący na pewno nie macha, bo, gdy tylko je podniesie, idzie na dno. Raczej stara się rozgarniać wodę, żeby utrzymać się na powierzchni. Często utrzymuje pozycję pionową, czasem próbuje płynąć do tyłu, ale mu to nie wychodzi, ma nieskoordynowane ruchy.
Najbardziej charakterystyczne zachowanie tonącego jest takie, że bierze haust powietrza, idzie pod wodę, wynurza się, potem znowu haust i znowu pod wodę. Robi to w chaotyczny, niezgrabny sposób. Jeśli jesteśmy blisko tonącego, np. na statku, to od razu rzuca się w oczy także jego nieobecny wzrok.
Generalnie, jeżeli nie jesteśmy pewni, czy ktoś się bawi, czy naprawdę tonie, najlepiej jest krzyknąć: "czy wszystko w porządku?". Jeśli nam nie odpowie, to sygnał, że trzeba reagować.
Wbrew pozorom ci, którzy nie potrafią pływać, nie topią się często. Takie osoby zwykle boją się wchodzić do wody albo trzymają się blisko brzegu.
Wiedzą, na ile mogą sobie pozwolić. Najczęściej toną ludzie, którym wydaje się, że potrafią pływać, tak zwani niedzielni pływacy. Oni chodzą popływać tylko w sezonie, często podkręcają się kroplą alkoholu, a potem np. chcą przepłynąć na drugi brzeg jeziora. I w połowie opadają z sił.
Pierwsza zasada ratownictwa brzmi: "dobry ratownik to żywy ratownik". Często, gdy pierwsi widzimy tonącego, chcemy wbiec do wody i go wyciągnąć. A to zwykle najgorsze, co możemy zrobić.
Tonący jest spanikowany, walczy o życie. Gdy do niego dopłyniemy, może nas potraktować jako słupek, po którym będzie się wspinać, albo jak bojkę, której złapie się kurczowo.
Z takiego uścisku nie da się łatwo uwolnić. Osoba, która nie jest odpowiednio wyszkolona, może z ratownika stać się poszkodowanym.
Nawet jeśli zdołamy prawidłowo złapać tonącego i zacząć go holować, możemy opaść z sił. Holowanie to naprawdę ciężka praca. Tak że najbezpieczniejsze, co możemy zrobić, to wezwać ratowników profesjonalnych - dlatego tak ważne jest, żeby kąpać się na kąpieliskach strzeżonych.