"O co chodzi w konflikcie z dr. Kamilem Zaradkiewiczem?" - takie pytanie padło w rozmowie "Tygodnika Powszechnego" z prof. Andrzejem Rzeplińskim, prezesem Trybunału Konstytucyjnego.
Kamil Zaradkiewicz, dyrektor Zespołu Orzecznictwa i Studiów Trybunału Konstytucyjnego wyraził opinię, że wyroki sądu konstytucyjnego mogą być uznawane za ostateczne dopiero po analizie prawnej, dokonanej przez niezależny organ. Wówczas 10-ciu sędziów TK, w tym prezes Rzepliński, wezwało Zaradkiewicza na rozmowę, w trakcie której powiedzieli mu, że utracili do niego zaufanie.
Rzepliński na pytanie "TP" odpowiedział jednak ironicznie. "Nie wiem. Wiem, że to bardzo chory człowiek, bo ma zwolnienie lekarskie i nie przychodzi do pracy od ponad trzech miesięcy. Niepokoję się o jego zdrowie" - stwierdził.
Prezes TK podkreślił jednak, że miał "wysokie mniemanie o jego poziomie zawodowym jako urzędnika Trybunału". Nie zgodził się też z opinią, że Zaradkiewicz ma inne od niego poglądy na TK - jeszcze niedawno dyrektor z zespołem według instrukcji Rzeplińskiego sporządzał dokument o problemach wynikających z orzecznictwa. "Zgadzał się we wszystkim. A gdyby było inaczej, to miał pełne prawo o tym mówić i spierać się ze mną. Wiedział o tym" - mówił.
Za nieprawą Rzepliński uznał opinię, że Zaradkiewicz został źle potraktowany. "Pracując w TK, zrobił doktorat i habilitację. Jego publikacje były wydawane i finansowane przez Trybunał. Dwukrotnie był w naszej delegacji za granicą. Działa mu się krzywda? Tak nie wolno powiedzieć, to by była nieprawda. Był tu w końcu dyrektorem. Niekiedy zarzucano mi, że za miękko go traktuję" - przyznał wręcz.
A TERAZ PRZECZYTAJ: Ewa Łętowska: Prawo to kaganiec na władzę. W Polsce potrzebny jest kaganiec na bulteriera [WYWIAD]