Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nasKiedy w ubiegłym miesiącu rada powiatu słubickiego odwołała starostę Piotra Łuczyńskiego, chyba nikt nie spodziewał się, że kilka tygodni później w urzędzie rozegrają się sceny żywcem wyjęte z serialu "Alternatywy 4".
Do pracy - niczym serialowe rodziny Kotków i Kołków - stawiło się dwóch starostów. "Stary" starosta Piotr Łuczyński twierdził, że został odwołany ze stanowiska niezgodnie z prawem, co poświadczał decyzją wojewody.
Innego zdania jest "nowy" starosta Marcin Jabłoński , który nazywa Łuczyńskiego "uzurpatorem". - Został pan z tego stanowiska odwołany przeważającą większością głosów, mamy opinie prawne mówiące o tym, że pan się myli i nie jest pan już starostą - mówił.
Wspomniany wojewoda unieważnił decyzję, ponieważ nad wnioskiem o odwołanie głosowano po upływie terminu jego rozpoznania. Rada powiatu może się odwołać od decyzji, ale do tego czasu ktoś musi pełnić obowiązki. Zdaniem Łuczyńskiego, jest to jego funkcja.
Jabłoński oczywiście zapowiada odwołanie od decyzji, ale jednocześnie uważa, że do tego czasu to on jest prawowitym wojewodą.
Po wymianie uprzejmości starości na oczach dziennikarzy - najpierw Łuczyński, po nim Jabłoński - spotkali się z naczelnikami i poinformowali ich, że to oni są szefami powiatu.
Jak dowiaduje się "Gazeta Lubuska" , Jabłoński zamknął swój gabinet na klucz, a Łuczyński wezwał policję. Funkcjonariusze stwierdzili jednak, że nie maja podstaw do interwencji, więc pierwotnie odwołany starosta udał się do prokuratury, by złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez swojego następcę.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!
QUIZ: Zakład, że już nic nie pamiętasz z "Misia" Barei? Co się odlepiło temu misiu? Sprawdź! Rozwiąż QUIZ