Czy były szef stadniny czuł się obiektem politycznej nagonki? "Trudno mi było czuć się inaczej"

Marek Trela, były prezes stadniny w Janowie Podlaskim mówi nam, jak się czuł i co teraz zamierza robić.

Marek Trela wyhodował pokolenia najcenniejszych koni. Gdy w lutym prezes Agencji Nieruchomości Rolnych odwołał go ze stanowiska, pojawiła się fala oburzenia środowiska, zarówno w kraju, jak i za granicą. Rozmawiamy z nim o tym, czym się teraz zajmuje oraz co sądzi o tym, że koniom prawdopodobnie podawano paszę z antybiotykami oraz o tym, dlaczego w stadninie padła druga klacz należąca do Shirley Watts, żony perkusisty zespołu Rolling Stones. Przypomnijmy: przyczyną śmierci Amry był skręt jelit. W połowie marca ten sam los spotkał Prerię. Rozległy skręt jelit stwierdzono także u klaczy Pianissimy, która padła w stadninie w październiku 2015 roku.

Angelika Swoboda: - Jest pan zmęczony całą tą sytuacją wokół stadniny w Janowie?

Marek Trela: - Dosyć.

Wkurzony też?

- Oczywiście.

Czym?

- Wie pani, najbardziej mnie wkurza bezsilność. Spotkało mnie coś, czego się nie spodziewałem. Najłatwiej byłoby trzasnąć drzwiami i zacząć robić coś zupełnie innego. Miałem na to ochotę jeszcze w lutym. Ale to ogromne poparcie, które dostałem sprawiło, że nie mogę. Ludzie o mnie walczą, a ja co im powiem? Nie, dziękuję? Przecież nie mogę.

Jak miałem 12 lat, ojciec zaprowadził mnie do szkółki jeździeckiej na warszawskiej Legii. Zacząłem jeździć. Wie pani, ludzie związani z końmi mają pewien defekt genetyczny, który całe życie trzyma ich przy koniach.

Wybiera się pan do Kataru? Słyszałam, że dostał pan sporo propozycji z zagranicy.

- Przez te kilkadziesiąt lat robiłem to, co robiłem i to chyba nie najgorzej, więc... Właśnie założyłem własną firmę, którą dumnie nazwałem Independent Horse Biling Consulted. I jestem teraz independent, jestem niezależny. Poza tym muszę coś robić, przecież nie mam pensji od lutego.

Teraz będzie pan pracował sam?

- Tak, to firma jednoosobowa. Będę doradcą, takim który przyjeżdża do dowolnej stadniny i cały analizuje proces hodowlany. Jeżeli właściciel stadniny będzie zadowolony z moich rad, to będziemy współpracować. Oferuję ekspercką konsultację i opiekę.

Ale leci pan do tego Kataru?

- W przyszłym tygodniu jadę na jakiś czas do Francji, potem lecę do Anglii i stamtąd do Kataru. Będę musiał dużo podróżować. Co prawda mój wiek wymagałby raczej spokoju i siedzenia w domu, ale ja tego nie wybrałem.

Jednak nie potrafiłby pan zostawić koni?

- Proszę pani, to mnie zostawiono. Gdyby konie chciały, to ja bym do nich wrócił. One się urodziły na moich rękach, to nie są jakieś tam konie. To są konie, które ja wychowałem, to jest całe moje życie. Gdyby padła propozycja powrotu, tobym wrócił. Ale nie bezwarunkowo. W stadninie musiałaby być inna atmosfera niż ta, która panuje w tej chwili.

Czuł się pan obiektem nagonki politycznej?

- Wie pani, trudno mi się było czuć inaczej. Ja nigdy w polityce nie uczestniczyłem, mało tego - jako szef państwowej stadniny starałem się ją trzymać jak najdalej od polityki. Uważam, że każda władza ma równe prawa, by zarządzać stadniną, więc nie mogłem którejś opcji bardziej sobie ulubić niż inną. Zawsze najważniejszy był interes stadniny.

Zresztą niektórzy politycy, tak samo jak ja, znaleźli się w tej całej sprawie nie ze swojej woli. Wepchnęła ich sytuacja, a sytuacja to są ludzie, mali ludzie, którzy mają swoje cele. I chcieli je osiągnąć nie zawsze czystymi drogami. A teraz wszyscy z tego powodu cierpią, na czele z ministrem, który podejrzewam dowiedział się o tej historii z gazet, a teraz musi się tłumaczyć.

Cierpią też zwierzęta. Mam na myśli Prerię i Amrę, które padły.

- Wcześniej padła też nasza cudowna Pianissima, najlepsza klacz. Ja mam nadzieję, że to są zdarzenia wyłącznie losowe. Jestem w tym całym interesie hodowlanym czterdzieści lat i nie słyszałem, żeby ktoś truł zwierzęta. Kiedyś jakiś kryminalista chciał się na nas zemścić, to spalił nam stodołę.

Według najświeższych doniesień w paszy koni znaleziono antybiotyki.

- Koni nie powinno się karmić antybiotykami, to oczywiste. Jeśli ktoś im je podał w złej intencji, to jest to zbrodnia. Jednak podkreślę, że według mnie tego rodzaju substancje nie są w stanie wywołać u koni skrętu jelit.

Co się w takim razie mogło stać?

- Padają nie tylko kiepskie konie, ale i te najlepsze. Każdy hodowca musi się umieć z tym pogodzić. To dotyczy zresztą nie tylko koni arabskich, ale i tych z największych aren sportowych. Konie padają na kolkę, taka jest kolej rzeczy. Skręt jelit wymaga szybkiej reakcji bardzo fachowego chirurga, a ci są trudno dostępni, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. To nie jest tak, że stadnina ma salę operacyjną i od razu zabiera się na nią chorego konia. Poza tym zawsze można mieć zarzuty do umiejętności chirurga. A przy wysokiej wartości konia nie może się nim zająć lekarz, który dysponuje nieodpowiednimi warunkami.

W stadninie zostały trzy bardzo cenne konie należące do księcia z Arabii Saudyjskiej - dwa wyścigowe i jeden ogier kryjący. Jest koń ze słynnej stadniny z Izraela i kilka drogich prywatnych koni, na przykład klacze pani Helene Zaleski.

Boi się pan o nie?

- Nie myślę w ten sposób, w końcu obsługa została ta sama. Bezpośredni nadzór sprawuje pani Ania Stefaniak, której ufam. Nie ma powodu, żeby się obawiać.

Zobacz wideo

Wiesz, czego nie mogą ci zrobić mundurowi? [QUIZ] Przesadziłeś/łaś w piątkową noc. Czy strażnik miejski może odprowadzić cię na izbę wytrzeźwień? Sprawdź! Rozwiąż QUIZ

Więcej o: