Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas Reporterzy magazynu " Czarno na białym " przyjrzeli się sprawie niedawnych dymisji w Janowie Podlaskim i Michałowie. Udało się im dotrzeć do pracowników i osób związanych z obiema stadninami. Czego się dowiedzieli?
Jedna z trenerek nie tylko stwierdza, że nowy prezes Janowa "nie ma zielonego pojęcia na temat treningu koni, fizjologii tych zwierząt, tego, jak one funkcjonują, co jest im potrzebne", ale że także same zmiany kadrowe to "załatwianie prywatnych interesów poprzez osoby zaangażowane politycznie".
Więcej na temat owych tajemniczych "osób zaangażowanych politycznie" mówi była główna inspektor ds. hodowli koni arabskich czystej krwi ANR - która także straciła pracę w wyniku ostatnich zmian. Jej zdaniem za dymisjami stać może podlaski senator PiS Jan Dobrzyński, który prywatnie zajmuje się... hodowlą koni arabskich. Stojanowska twierdzi, że senator naciskał na nią przed jedną z aukcji, na której kupić można było konia z jego stadniny.
- Po zakwalifikowaniu jego klaczy na aukcję Pride of Poland dzwonił do mnie i próbował wymóc najpierw osobiście na mnie zmianę usytuowania tej klaczy na liście, a potem przez moich ówczesnych przełożonych wpłynąć na zmianę mojej decyzji, dzwoniąc do prezesa Agencji, próbując wymusić na nim, żeby ta klacz z 23 miejsca, na którym była, nagle znalazła się na miejscu 10 i wyżej. Groził mi przez telefon - mówi Stojanowska. Senator nie chciał skomentować w TVN24 tych doniesień. Stwierdził, że "nie ma powodu do brania udziału" w tej sprawie. Dodał, że "ktoś próbuje sztukować sobie jego osobą".
Agencja Nieruchomości Rolnych odwołała szefów stadnin koni w Janowie Podlaskim i Michałowie w połowie lutego. Ze stanowiskami pożegnali się Marek Trela i Jerzy Białobok. Również sędzia międzynarodowy Anna Stojanowska przestała być inspektorem w ANR.
Według informacji przekazanych przez AWR szefostwu stadniny w Janowie Podlaskim zarzucono nieprawidłową opiekę nad zwierzętami. Ta z kolei miała doprowadzić do choroby, późniejszego leczenia, a ostatecznie eutanazji klaczy wartej około 3 miliony euro.
Odwołani prezesi nie zgadzają się z decyzją ANR, uważają, że zarzuty pod ich adresem "są absurdalne". Zdecydowali więc, że skierują sprawę do sądu pracy.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!