Patryk Vega: "Dziś gangsterzy nie chodzą w dresach, tylko w garniturach. I kupują sobie wyspy"

Patryk Vega wrócił do "Pitbulla". Opowiada nam, jak przez lata zmienili się polscy przestępcy i policjanci.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas Gang obcinaczy palców działał przez parę lat. Przestępcy uprowadzili około dwudziestu osób i - jak przypuszcza prokuratura - zarobili na tym co najmniej 7 milionów złotych. Ta historia zainspirowała Patryka Vegę do zrobienia nowego filmu pt. "Pitbull. Nowe porządki", który właśnie wchodzi do kin. Jakie są te nowe porządki? Czy policjanci i przestępcy zmienili się aż tak bardzo?

Angelika Swoboda: Dlaczego wracasz do "Pitulla"?

Patryk Vega: - Trzeba było dziesięciu lat, żeby policjanci i przestępcy zmienili się na tyle, żebym miał coś nowego do opowiedzenia w "Pitbullu". Bezpośrednim impulsem była książka "Złe psy. W imię zasad", którą popełniłem po śmierci Sławka Opali, protoplasty Despera z "Pitbulla", i dokument o policji "Ciemna strona miasta". W książce bardzo obszernie opisałem grupę mokotowską, z którą jeden z bohaterów walczył do tematu haraczy. Była to grupa tak rozległa, że wiele komend na terenie Polski rozpracowywało ją do różnych spraw. Wydział ds. walki z terrorem kryminalnym i zabójstw zajmował się nią, badając sprawę właśnie obcinaczy palców, o czym opowiadam w swoim najnowszym filmie "Pitbull. Nowe porządki".

Czym zajmował się gang obcinaczy palców?

- Składał się z wyselekcjonowanych członków grupy mokotowskiej, którzy dokonywali porwań, najczęściej dzieci zamożnych przedsiębiorców bądź ich samych. Obcinali ofierze palec, niekiedy nawet nogę, i wysyłali rodzinie z żądaniem horrendalnego okupu - kwoty te sięgały czasem nawet 2 mln euro.

Sporo.

- Żeby uświadomić sobie, jak wielka była skala ich przestępczej działalności, powiem ci, że jeden z szefów grupy mokotowskiej kupił sobie wyspę przy Sardynii. Dopuszczał się więc przekrętów na dziesiątki milionów złotych. Zresztą tylko na przestępstwach związanych z lekami Skarb Państwa traci rocznie trzy miliardy.

Skąd to wiesz?

- Od ludzi, którzy z tym walczą. Dokładnie prześledziłem działalność obu grup - i mokotowskiej, i gangu obcinaczy palców. Zależało mi na tym, by pokazać przestępczy świat ukazując pełnokrwiste postaci, które mają swoją psychologię, emocje, motywację i język. Oczywiście, dokumentowanie świata przestępczego było trudne. Spotkanie ze świadkiem koronnym nie jest niemożliwe, ale spróbuj nakłonić czynnego przestępcę, żeby opowiedział o przestępstwach, za które nie został skazany. Dziesięć lat temu nie byłoby to możliwe, bo nie miałem takiej wiarygodności - również w środowisku przestępczym. Teraz mi się to udało.

Jak przez te lata zmienili się gangsterzy?

- Kiedyś bandytyzm opierał się bardziej na sile muskułów, a nie na mózgu. Ci ludzie raczej nie zdobywali się na ekshibicjonizm emocjonalny. Dzisiaj się to zmienia, bo przestępcy nie chodzą w dresach, tylko w garniturach. Gdybyś porozmawiała z ludźmi, którzy dokonują przestępstw na setki milionów złotych, to zobaczyłabyś, że przywodzą na myśl prawnika, biznesmana czy menadżera w korporacji. Dobrze się z nimi rozmawia, bo są po prostu inteligentni.

Kim są ich partnerki?

- Najważniejsza w ich relacjach jest lojalność. To nie zawsze są kobiety, które muszą wyglądać jak Miss Stycznia. Raczej ma to być partnerka w interesach i kobieta, która go nie sprzeda. Dająca gwarancję, że w razie problemów z policją będzie "sztywna", czyli nie zacznie sypać. Kobiety poważnych przestępców, które poznałem, to nie są niunie. Niejednokrotnie jest tak, że jak oni trafiają do więzienia, partnerki zawiadują całym przestępczym interesem i dobrze sobie z tym radzą.

Zdarza się, że żona przestępcy nie wie, czym się zajmuje mąż?

- Tak. Żona członka gangu obcinaczy palców, mieszkającego na warszawskim Ursynowie, nie wiedziała, jak jej mąż zarabia na życie. Udawało mu się to ukrywać zarówno przed nią, jak i przed teściami. Codziennie rano, ubrany w garnitur wychodził z teczką do pracy. Robił złe rzeczy, a wieczorem, wracając do domu, utrzymywał, że był w kancelarii.

A żona, właśnie tak jak partnerka bossa gangu granego przez Bogusława Lindę, zajmowała się w tym czasie niepełnosprawnym synem?

- To konkretny przykład z życia. Zresztą Maja Ostaszewska, która gra byłą dziewczynę gangstera zakochaną w policjancie, godzinami rozmawiała wcześniej ze swoim pierwowzorem. Ta dziewczyna istnieje naprawdę. W tym filmie nie ma wymyślonych historii i dialogów. Choć wszystko jest skompilowane, tak jak w pierwszym "Pitbullu", gdzie życiorysy pięciu głównych bohaterów zostały stworzone z kilkunastu prawdziwych historii policjantów i gangsterów.

Czasem gangsterzy wiążą się prostytutkami.

- Nie przypadkiem wiążą się z osobami, z którymi mają styczność. Zresztą znam także wielu policjantów, którzy wręcz ułożyli sobie życie z dziewczynami pracującymi w agencjach towarzyskich. Wynika to - moim zdaniem - z tego, że zarówno policjantowi, jak i tej dziewczynie wydaje się, iż dobrze się zrozumieją. I może rzeczywiście tak jest, bo kobiety zajmujące się prostytucją mają dość wypaczone postrzeganie mężczyzny. Facet to dla nich frajer, którego trzeba wydoić z pieniędzy. Policjant w tym postrzeganiu stanowi wyjątek, bo nie jest ofiarą, tylko gościem stanowiącym zagrożenie. Liczy się z nim nawet alfons. Znam kilka takich związków, które nie są tylko przygodą, a trwają latami.

Policjanci też sporo się zmienili.

- To prawda, dlatego nowa policyjna rzeczywistość potrzebowała nowego bohatera. Dawniej nie było takich policjantów, jak Majami z nowego "Pitbulla", z irokezem i w tatuażach. A wygląda tak dlatego, że przez dwa lata był "pod przykryciem" w grupie handlującej narkotykami. Policjant o tej samej ksywie rzeczywiście istnieje i krąży gdzieś po ulicach Warszawy.

Funkcjonariusze są dziś lepsi? Skuteczniejsi?

- Trudno to oceniać, bo policjanci ze stołecznego wydziału zabójstw, ci z pierwszego "Pitbulla", mieli niekiedy nawet 93 procent wykrywalności. To była elita. Policjanci, którzy pracują dziś, stanowią nową kadrę, nie obarczoną systemem. Często władają dwoma, trzema językami, a służba nie jest dla nich tak destrukcyjna jak dla ich poprzedników. Odreagowują stres na siłowni, a nie wypijając 0,7. I jednocześnie mają świetne wyniki. Dziś praca operacyjna policji opiera się w dużej mierze na podsłuchach i GPS-ach. W ten sposób zbierają dowody i atakują wtedy, gdy już je mają.

Albo, jak Majami, wnikają do grup przestępczych.

- Czasem jest to jedyny sposób, żeby zebrać materiał o jakimś gangu. Dziś, kiedy się zamyka przestępców, ci się niejednokroć licytują, kto pierwszy zostanie świadkiem koronnym i wkopie kolegów, żeby samemu uniknąć odpowiedzialności karnej. Grupa mokotowska była pod tym względem wyjątkiem, bo ogromna część jej członków pochodziła z jednego podwórka. Ten hermetyczny gang tworzyły dzieciaki znające się od 10. roku życia. Nawet dziewczyna nie była w stanie ich skłócić.

Niełatwo jest taką grupę rozbić?

- Naprawdę poważni przestępcy pracują dziś w ten sposób, że płacą swoim ludziom nie tylko za "pracę", ale również za więzienie. Gdy gangster zostaje złapany i wie, że pójdzie siedzieć, ma również świadomość, że wcześniej się na to zgodził. Za określoną ilość lat więzienia dostaje ustaloną kwotę. Dlatego niektóre grupy tak trudno jest rozbić, bo żaden z gangsterów nie zgadza się na współpracę z policją.

A ile jest w policji tzw. kretów, czyli funkcjonariuszy współpracujących z gangsterami?

- W każdej instytucji są czarne owce. W mojej ocenie w przypadku policji jest to jednak dziś incydentalne - ja sam spotkałem się z jednym przypadkiem policjanta z Ursynowa, który współpracował z przestępcami. Choć jeszcze w latach 90. było tak, że policjanci znacznie częściej współpracowali ze światem przestępczym. Wtedy, podczas rozbijania gangu pruszkowskiego zaczęto zatrudniać do warszawskiego CBŚ funkcjonariuszy tylko z innych miast. Bo relacje miejscowych policjantów i przestępców były tak zażyłe, że dochodziło do wycieku materiałów.

Nie chcesz robić policji czarnego PR-u?

- Miałem możliwość zetknąć się z pracą policjantów z CBŚ i uważam, że to ultra profesjonaliści na poziomie światowym. Naprawdę, nie ma w tym cienia przesady. Oczywiście bywa, że w policji dochodzi np. do mobbingu. Ale dotyczy to mniejszych komend, gdzie nie ma takiego systemu kontroli jak w dużych jednostkach, a komendant jest panem i władcą.

I, jak przełożony Majamiego, nie chce mu kupić służbowej komórki. Z biedy czy po prostu na złość?

- To jest sytuacja wzięta z życia, która wydarzyła się w komendzie na warszawskim Mokotowie. Myślę, że akurat w tym przypadku wynikało to z ignorancji szefa, który dał telefon komuś innemu i nie interesował się potrzebami oficera. Dziś polska policja jest dużo lepiej doinwestowana niż przed laty. Dam ci przykład: brałem udział w szturmie policji na mieszkanie. Funkcjonariusze mieli na kaskach kamery, by uniknąć oskarżeń przestępców o brutalne zachowanie czy złamanie przepisów. Niebawem takie akcje będą transmitowane na żywo do gabinetu szefa stołecznej policji. To przywozi mi na myśl sztab generalny w Stanach Zjednoczonych podczas wojny w Iraku.

Transmisje transmisjami, ale przy znieczulicy cudów nie zdziałają.

- Niestety, znieczulica jest ostatnio dość znamienna. Policjanci opowiadali mi, że w ramach ćwiczeń, symulowali w nocy strzelaninę w centrum Warszawy. Tylko jedna osoba zadzwoniła na policję. My z kolei, kręcąc film, przy blisko tysiącu ludzi, na przystanku w centrum Warszawy, zostawiliśmy dziecko w nosidełku. Ta sytuacja trwała przez dobre dwie minuty. I co jest najbardziej zatrważające, nikt do tego dziecka nie podszedł. Nikt się nie ruszył, kompletnie. Nikt też nie zadzwonił na policję czy pogotowie.

Zobacz wideo

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: