Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas"Wróciłem właśnie z Węgier", zaczyna swój wpis publikujący m.in. we "Wprost" dziennikarz Jarosław Giziński. Jak opisuje, był on w podróży prywatnie, jednak przez kilka dni miał okazję śledzić węgierskie media państwowe. Co w nich zaobserwował?
"Nowomowa i propaganda sukcesu przykrawana na średnio lotnego absolwenta szkoły elementarnej chwilami obraża inteligencję", pisze dziennikarz. "Te same zdania i celne ustępy powtarzają się kilka razy w ciągu tygodnia, dwóch, dopóki nie zostaną wmłotkowane w mózgi odbiorców", czytamy we wpisie na Facebooku.
Wiadomości telewizyjne określa jako "opowieści o sukcesach i przegląd aktywności członków rządu", a rozmowy z politykami są jego zdaniem prowadzone "według modelu 'dlaczego ma pan rację?'".
Jak w węgierskich mediach publicznych prezentowana jest opozycja? "Wyrwane z kontekstu zdania służą co najwyżej zilustrowaniu małości i nikczemności przeciwników politycznych" - opisuje dziennikarz.
"Oczywiście opozycja podjęła walkę tym samym mieczem, jest równie agresywna, czasem knajacka. Jeśli krzyczy zbyt głośno, wówczas pada argument o 'terrorze opinii'", czytamy we wpisie Gizińskiego.
"W sumie dość to przygnębiające", podsumowuje dziennikarz i zaznacza: "polityka medialna to w moich oczach największa klęska Fideszu (partii Viktora Orbana - red)".
Wpis na Facebooku facebook.com
W komentarzach dziennikarz zwraca uwagę na efekty takiej formy mediów publicznych: "Oglądalność głównego kanału informacyjnego telewizji publicznej (M1) to jakieś 3-4 proc., a wszystkich razem programów TV publicznej to w porywach 15 proc.", opisuje.
Wpis na Facebooku facebook.com
"Mam nadzieję, że nie skopiujemy tego od braci Węgrów" - komentuje publicysta Igor Janke. "Dobra lekcja jak nie 'naprawiać' mediów. Może ktoś i u nas skorzysta zanim zrobi się za późno", pisze z kolei redaktor naczelny "Wprost" Tomasz Wróblewski.
Wpis na Facebooku facebook.com
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!