Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nasAntoni Macierewicz miał 16 listopada po 22:00 zażądać do Sił Powietrznych podstawienia na rano wojskowego transportowca CASA. Parę godzin wcześniej objął stanowisko i chciał polecieć do Brukseli na spotkanie szefów MON państw UE - opisuje "Polityka" .
Wojskowi odmówili samolotu. Dlaczego? Dlatego, że:
1. W wojskowym lotnictwie transportowym nie ma całodobowej służby załóg. 2. Czyli samolot dla ministra oznaczałby wyciągnięcie niewyspanych ludzi z łóżek. 3. Samoloty nie były przygotowane do lotu, nie było też planów lotu. 4. Potrzebne byłyby obliczenia dotyczące lotu - trzeba byłoby je organizować w nocy. 5. W czasach pokoju taki lot planuje się z wyprzedzeniem kilku dni, a nie godzin.
"Lot na łapu-capu grozi katastrofą" - cytuje "Polityka" jednego ze swoich rozmówców z MON, byłego oficera lotnictwa z 20-letnim stażem.
Według "Polityki" Macierewicz nie chciał lecieć rządowym Embraerem (mimo, iż to właśnie te cywilne samoloty przeznaczone są do tego typu nagłych sytuacji). Dlaczego? Tygodnik cytuje spekulacje wojskowych, według których chodziło o "mocne wejście" w pierwszej podróży zagranicznej członka nowego rządu do Brukseli. Potrzeba było kategorycznej odmowy jednego z generałów, by minister w końcu poleciał Embraerem. Tyle wersja tygodnika.
- To w stu procentach nieprawda. [Minister Macierewicz] nie żądał [samolotu] - mówi nam rzecznik prasowy MON Bartłomiej Misiewicz. - Od samego początku jako szef delegacji miał lecieć wiceminister Bartosz Kownacki.
- Był przygotowany samolot rządowy. Gdy późno w nocy pojawiła się informacja, że przed szczytem będzie spotkanie poświęcone wnioskowi Francuzów o zastosowanie art. 42 pkt 7 TUE, wtedy zapadła decyzja, że minister obrony narodowej Antoni Macierewicz będzie przewodniczył delegacji. I poleciał tym samolotem jako szef delegacji razem z ministrem Kownackim. Nie było żadnej zmiany samolotów. Cały czas był to ten sam rządowy samolot - opisuje rzecznik MON.
Skąd zatem informacje o żądaniu podstawienia CASY?
- Proszę pytać tygodnik "Polityka" - mówi Misiewicz. - Szczerze mówiąc nie wiedziałem, że oni jeszcze funkcjonują, skoro mają takie źródła. To tylko powoduje u mnie obawy co do rzetelności podawanych przed nich informacji. Z naszej strony będzie żądanie sprostowania - zapowiada rzecznik.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!