Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nasGdy słyszymy o "tłumach uchodźców", "dużych grupach", czy "organizacjach charytatywnych", łatwo myśleć o nich jako o bliżej niezidentyfikowanej, ludzkiej "masie". Takiej "masie" łatwo też nadać ogólne - i często negatywne - cechy: może być agresywna, może być groźna, może być "problemem".
Jednak tłum składa się z pojedynczych osób i pojedynczych historii. Przedstawiamy siedem takich historii sprzed dworca Keleti.
Uchodźcy na dworcu Keleti Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl
Basir i Fahed siedzą na kocach w podziemnym przejściu z dworca do stacji metra, razem z setkami innych uchodźców. Przybyli z Syrii, tą samą drogą co tysiące innych: przez Turcję, łodzią do Grecji i dalej w kierunku Węgier.
Faheda zagadują przechodzący Syryjczycy. Proszą o papierosa, pytają o rady, a Fahed częstuje i rozmawia. W tym czasie Basir opowiada mi o drodze, jaką przeszli. - Macedońska policja pobiła nas dwa razy. Nie chcieli przepuścić nas przez granicę - wspomina. - Ale sami Macedończycy byli bardzo pomocni - zaznacza.
Basir i Fahed byli w pociągu, który został zatrzymany na dworcu w Bicske. Za bilety do Monachium zapłacili po 120 euro. Zamiast do Niemiec, trafili do obozu dla uchodźców. Nie wpłynęło to jednak na ich determinację. Od razu postanowili wrócić na dworzec w Budapeszcie. - Spójrz na moje nogi - wskazuje na sporą opuchliznę Fahed i już wiem, że nikt ich do celu nie podwiózł. Szli pieszo, w nocy, w deszczu.
Gdyby nie zatrzymanie w Bicske, Monachium nie byłoby i tak ostatnim przystankiem na drodze Basira i Faheda. Znajomi ostrzegli ich przed wybieraniem Niemiec jako nowego domu - tu jest już za dużo uchodźców. Dokąd więc zmierzali? - Do Norwegii. Chcę tam skończyć studia. W Damaszku studiowałem geologię, ale po pierwszym roku musiałem przerwać, bo zaczęła się wojna - tłumaczy Basir. - Poza tym w Norwegii jest mało ludzi - wyjawia mi ten kluczowy argument.
- Pamiętasz wojnę w Iraku, kiedy Amerykanie wkroczyli w 2003 roku? - pyta mnie. - Do Syrii trafiły wtedy dwa miliony uchodźców, zaczęli pracować za kilkukrotnie mniejsze stawki i od tego zaczęły się problemy. Dlatego wolę jechać do Norwegii niż do Niemiec - tłumaczy swój wybór.
Na razie plany czekają. Basir wciąż siedzi na dworcu. Już 11 dni.
Uchodźcy na dworcu Keleti Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl
Ali wciąż przeprasza za swój angielski, choć mówi całkiem nieźle. W Afganistanie był policjantem, jednak robi się tam coraz groźniej. - Są talibowie, jest Państwo Islamskie - mówi. Dlatego wraz z całą rodziną uciekł do Europy.
- Jechaliśmy przez Iran, Turcję, Bułgarię i Serbię. Chcemy trafić do Niemiec - mówi 20-latek. Pytanie o pociągi wyraźnie ożywiło jego i całą rodzinę. Za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć, czy są jakieś nowe informacje, czy pociągi już jeżdżą. Sami myśleli o wzięciu taksówki i byli zdziwieni, że jest to bardzo drogie. - Pociągów nie ma, autobusów nie ma, taksówka jest za droga. To jak jechać? - pyta zrezygnowany.
Mimo to żegna się uśmiechem. Prosi jeszcze, by zrobić mu zdjęcie - jak całuje narysowaną na ścianie flagę Afganistanu. - W końcu byłem tam policjantem - mówi z dumą. - Ale gdy Państwo Islamskie zabiło mojego kolegę, uznałem, że trzeba uciekać - dodaje.
Uchodźcy na dworcu Keleti Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl
Trzej młodzi chłopcy, którzy chodzą w okolicy dworca z apteczką i w rękawiczkach, nie pracują dla żadnej organizacji. To studenci medycyny z Niemiec, którzy są w Budapeszcie na wymianie studenckiej.
Do pomocy zorganizowali się sami - przez Facebooka. Na dworzec Keleti przychodzą od kilku dni.
- Zajmujemy się głównie drobnymi ranami. Wielu uchodźców pokonuje pieszo duże dystanse, mają poranione stopy i odparzenia - opowiada jeden z nich. - Czasem musimy wyciąć martwą skórę, nałożyć maść gojącą i założyć opatrunek - dodaje.
Uchodźcy na dworcu Keleti Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl
Kadar przyjechał z Syrii wraz z pięcioma kolegami. W kraju przez trzy lata studiował ekonomię. Do Budapesztu dotarł przez Bałkany z Grecji, gdzie dostał się łodzią z Turcji. Wcześniej był w Libanie. - Na Węgrzech jest całkiem dobrze, ludzie bardzo pomagają - mówi. - Przynoszą jedzenie, wodę, ubrania. - Ale nie chcę tu zostać, a nie mam jak jechać dalej. Granica jest dla nas zamknięta - opowiada.
Kadar ostatecznie chce trafić do Niemiec. - Mam tam rodzinę. Chcę w Niemczech pracować i studiować - mówi.
- Wrócić do Syrii? Na pewno nie teraz. Ale gdy skończy się wojna, to tak, chciałbym tam wrócić. W końcu to mój kraj - mówi.
Uchodźcy na dworcu Keleti Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl
Julia jest Węgierką. Pod dworzec Keleti przychodzi od trzech dni. - Może to dziwnie zabrzmi, ale kocham tu być, kocham te dzieci - mówi z uśmiechem.
Wraz z około dwudziestką znajomych tworzą grupę, która organizuje zajęcia dla dzieci na dworcu: rysowanie, gra w piłkę, zabawy.
- Rodzice z początku bywają nieufni i pilnują dzieci, ale później przekonują się do nas i zostawiają je same - opowiada.
- Niektórzy przyjeżdżają jednego dnia i odjeżdżają drugiego. Inni zostają dłużej - mówi.
- Kredki, farbki i papier kupujemy z własnych pieniędzy. Ciągle jesteśmy w kontakcie i sprawdzamy, czego jest dosyć, a co trzeba dokupić - mówi. Po rozmowie wraca do rysowania z szerokim uśmiechem.
Uchodźcy na dworcu Keleti Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl
James nie pochodzi z Niemiec, ale jest tu wolontariuszem w organizacji pomagającej uchodźcom (Migrants Help Association). Jego zadaniem jest ostrzeganie uchodźców przed przewozami przemytników ludzi.
- Migranci tutaj prawie nie mają dostępu do informacji, nie słyszą o ofiarach w ciężarówkach. Nie wiedzą, że taki transport może skończyć się śmiercią - mówi. Wraz z innymi wolontariuszami chodzi w okolicach dworca Keleti ze specjalnymi tabliczkami informacyjnymi po angielsku i arabsku. "Czegokolwiek by ci nie wmawiali, nie wchodź do ciężarówek. To śmiertelnie niebezpieczne!" - ostrzega tabliczka.
Uchodźcy na dworcu Keleti Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl
Marwan zaczepił mnie i poprosił o długopis, by wypisać "receptę" dla kilkuletnich dzieci z Syrii. Sam jest uchodźcą, ale też lekarzem. Dlatego stara się pomagać innym jak może. Później przyłączył się do trzech niemieckich studentów medycyny, którym pomagał i jako lekarz, i jako tłumacz. Jak trafił na pełen uchodźców dworzec?
- Moje miasto w Iraku oponowało Państwo Islamskie, więc musiałem uciekać. Trafiłem do innej miejscowości, na terytorium sunnitów. Tam pojawiły się kolejne problemy, bo sam jestem szyitą - opowiada Marwan.
- Pewnego dnia zatrzymały mnie siły bezpieczeństwa. Mówili, że muszę podpisać jakieś dokumenty, a w zamian oni zapewnią mi bezpieczeństwo - mówi.
- Gdy nie chciałem się zgodzić, argumentowali, że przecież jestem szyitą i potrzebują tu ochrony. Po kolejnym "nie" ich dowódca powiedział: "Okej, możesz iść". Ale spojrzałem mu w oczy i wiedziałem, że zginę - wspomina uchodźca.
- Dlatego zdecydowałem się uciec. Zostawiłem pracę, zostawiłem moją przychodnię i wyjechałem do Europy. To było dziesięć dni temu - opowiada.
- Czy w Niemczech będę pracował jako lekarz? Bardzo bym tego chciał. Bardzo - kończy. Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!