Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas "Priscilla i ja chcemy coś ogłosić: spodziewamy się córki!" - napisał Mark Zuckerberg na Facebooku. Opisuje, jak bardzo są szczęśliwi. Za chwilę wyznaje coś ważnego: "Staraliśmy się o dziecko przez kilka lat, Priscilla poroniła trzy razy. Gdy dowiadujesz się, że będziesz miał dziecko, zaczynasz wyobrażać sobie, kim będzie twoje dziecko. Zaczynasz marzyć o jego przyszłości. Robisz plany, a potem nagle wszystko znika. To bardzo samotne doświadczenie".
Zuckerberg zwraca uwagę, że wciąż nie mówimy głośno o poronieniach. "Jak gdyby mówienie o poronieniu miało nas oddalać od siebie, oznaczać, że mamy jakiś defekt lub zrobiliśmy jakiś błąd" - pisze Zuckerberg. "Więc przechodzimy przez to sami" - dodaje. A przecież rozmawianie o tym powinno nas zbliżać do siebie i dawać nadzieję i zrozumienie, twierdzi.
Zuckerberg opisuje też, że gdy zaczął o tym rozmawiać ze swoimi znajomymi, okazało się, że wielu z nich również zmagało się z tym sam na sam. "Większość z nich ma teraz zdrowe dzieci" - pisze. "Mamy nadzieję, że nasza historia doda otuchy tym, którzy również tego doświadczyli. Dobre wieści są takie, że nasza ciąża nie jest zagrożona. Jesteśmy pełni nadziei" - dodaje.
W Polsce również wciąż mało mówimy o poronieniach. O tym, jakie prawa ma kobieta po poronieniu, do kogo może się zwrócić o pomoc. 11 lat temu 13 kobiet, które łączyło to trudne doświadczenie, postanowiło założyć Stowarzyszenie Rodziców po Poronieniu. Spotykają się, dzielą się swoimi doświadczeniami, wymieniają artykułami, przygotowują prezentacje dla lekarzy, by uwrażliwić ich "na to wszystko, co się dzieje z psychiką kobiety podczas poronienia oraz po wyjściu ze szpitala" - piszą na swojej stronie poronienie.pl .
Tam też opisują swoje doświadczenia. Anna: "Wyszłam na drugi dzień, nie dostałam żadnych antybiotyków, żadnych innych leków i zaleceń, po wynik histopatologiczny nie zgłosiłam się do tej pory. Nikt też nie powiedział mi, co oni zamierzają zrobić z moim dzieckiem. Wtedy o tym nie myślałam, nie znałam przepisów".
Monika: "Czekaliśmy na anestezjologa, a ja czułam, jak całe życie wywraca się do góry nogami. Po zabiegu na chwilę wpuszczono do mnie mojego męża, a tak naprawdę to przemyciły go położne, bo lekarz nie chciał się zgodzić na odwiedziny o 21.00. Przytuliliśmy się mocno".
M.: "Żadnego z dwójki zmarłych dzieci nie pochowałam. Bo nie wiedziałam, że mam do tego prawo. Moje otoczenie nie chce ze mną rozmawiać o poronieniu. Dziwią się, że w rocznice jeszcze pamiętam".
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!