"Minęło kilka sekund i okruchy szkła zbryzgane złocistym płynem odskoczyły od burty. Wśród wiwatów i oklasków dziób "Batorego" zaczął uciekać w stronę wody" - tak chrzest statku w 1935 roku opisuje Bożena Aksamit, autorka książki "Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku". Tą, która po modlitwie i odmówionej przez arcybiskupa włoskiej Gorycji rozbiła tradycyjną butelkę szampana, była rzeźbiarka Jadwiga Barthel de Weydenthal. Wybrano ją nie tylko ze względu na osiągnięcia artystyczne. Jadwiga była przyjaciółką Aleksandry Piłsudskiej, drugiej żony marszałka. Chrzcząc statek, nie okazywała zbytniej radości. Z prostego powodu - Józef Piłsudski zmarł dwa miesiące wcześniej na raka wątroby. Jadwiga nie kryła jednak dumy, że to ją wybrano. Rok później, jej chrześniak "Batory", dumnie wyruszył w swoją pierwszą dużą podróż do Nowego Jorku.
"Batory" miał dwa maszty, dwa pochylone kominy i siedem pokładów! Ważył 15 tysięcy ton, poruszał się z prędkością 35 kilometrów na godzinę. Choć jego sylwetka szybko wyszła z mody, prezentował się imponująco. Miał palarnie, dużą werandę widokową z wiklinowymi meblami, czytelnię, bar, wielki salon z parkietem do tańca i... ołtarzem, który odsłaniano na czas mszy. Była też salka zabaw dla dzieci, dwie jadalnie i szpital. Basen oraz sala gimnastyczna z elektrycznym koniem i wielbłądem znajdowały się na najniższym pokładzie.
Batory Miesięcznik Morze www.megamar.com.pl
Posiłki dla pasażerów planowano i przygotowywano skrupulatnie. Między ósmą a dziewiątą jedli śniadanie, o wpół do pierwszej lunch, cztery godziny później podwieczorek, a o dziewiętnastej obiad. Kto zgłodniał, mógł się raczyć dodatkowymi zimnymi przekąskami. Śniadania zaspokajały nawet tych najbardziej wybrednych. Były jaja na wszelkie sposoby, wędliny, sery, francuskie grzanki, owoce, soki warzywne i ówczesna nowość - płatki z mlekiem. Do picia: kawa, herbata i maślanka.
Podczas lunchu można było wybierać spośród ponad 50 pozycji - serwowano m.in. sałaty, wędliny, musy, zupy, ryby, mięsa, jarzyny, kompoty i desery. Autorka książki przytacza menu z 9 sierpnia 1936 roku. Szef kuchni polecał tego dnia francuską zupę z wołowiny, jajka po parysku, filet z soli, kaczkę w sosie grzybowym z kaszą perłową oraz tort.
Ile jedli goście, nie wiadomo, ale pewne jest, że za kołnierz nie wylewali. Niektórzy artyści nie schodzili z "wysokiej fali" przez cały rejs. Nic dziwnego, że to właśnie na "Batorym" powstała piosenka "Tupot białych mew". Pisząc ją, Wojciech Młynarski zainspirował się Wiesławem Gołasem, który pewnego ranka opowiadał na pokładzie zmieniony nieco dowcip o kocie i pijaku. W żarcie skacowany mężczyzna prosi kota: "Przestań tupać, strasznie mnie głowa boli", Gołas zaś mówi o stąpających po pokładzie mewach: "Jak te mewy strasznie tupią, jak strasznie". Słuchający tego znajomi pękali ze śmiechu, a Młynarski poszedł do kajuty i napisał piosenkę. Nawiasem mówiąc, artyści cieszyli się ponoć specjalnymi względami u barmanów...
Na statku w ogóle było rozrywkowo. Śpiewały na nim Alibabki, występował kabaret Dudek (z Wiesławem Gołasem właśnie) i zespół Mazowsze, a filmy puszczał Tomasz Raczek. Sam "Batory" zagrał też w paru filmach. W latach 60. Andrzej Munk nakręcił na nim "Pasażerkę", robiono również zdjęcia do filmów "Jadą goście, jadą" i "Żona dla Australijczyka".
Słynnych pasażerów "Batorego" nie sposób jest zliczyć. Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat wspominali, że rejs był za krótki. - Podróż na "Batorym" ma tylko jedną złą stronę, że za krótko trwa - wpisał do księgi pamiątkowej Stanisław Dygat. Z kolei Hanka Bielicka podobno niemal na nim mieszkała. Gościli na nim m.in.: Adolf Dymsza, Hanka Ordonówna, Arkady Fiedler, Wojciech Kossak, Melchior Wańkowicz, Mieczysław Fogg, Ewa Demarczyk, Bogdan Łazuka, Magdalena Zawadzka, Irena Santor, Anna German, Violetta Villas, Jerzy Połomski i Halina Kunicka. W rejs "Batorym" wybrała się też Michalina Wisłocka - miała pieniądze po sukcesie wydanej w 1978 roku "Sztuki kochania". Ponoć chciała odpocząć od hermetycznego wówczas świata seksuologów, w którym uznano, że uznana ginekolog niepotrzebnie weszła na ich terytorium.
- Wtedy wzięłam pod pachę wnuczka i popłynęliśmy "Stefanem Batorym" zwiedzać świat. Ekstrapieniądze z książki były na ekstrawydatki: działka, lasek brzozowy przy działce, 40 km od Warszawy. Futro z lisich ogonków sobie kupiłam. U mnie pieniądze były jak woda w sitku - wyznała Wisłocka w jednym z wywiadów.
Jej córka Krystyna Bielewicz opowiadała w książce Violetty Ozminkowski "Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki", że dzięki tej podróży wnuczek złapał bakcyla przygody.
Pisarza Melchiora Wańkowicza w wyprawę z Monfalcone do Gdyni wysłało Polskie Radio. Po paru dniach był zachwycony i cytował motto rejsu: "Dziś czas na wino i dziewczyny młode. Jutro - na kazanie i sodową wodę". Sam najchętniej pijał właśnie wino. Po jednej z dłuższych wizyt w barze wszedł na wierzchołek masztu i nie chciał zejść. Przez kilka godzin wracał na pokład. Morze solidnie bujało i Wańkowicz dostał ataku paniki. - Miał wówczas 44 lata i był mocno zaokrąglony - pisze Bożena Aksamit.
Po trzech dniach pływania statek zacumował w Dubrovniku i pasażerowie wybrali się zwiedzać miasto. Wańkowicz kupił na pamiątkę bardzo drogie czerwone wino. Zapłacił za nie 35 złotych, ale nawet do nie spróbował. Bo gdy wrócił na pokład, okazało się, że Wojciech Kossak właśnie świętuje imieniny. Pisarz wręczył malarzowi kupione dopiero co wino, a ten rozlał je gościom. Niestety, dla Wańkowicza już nie starczyło... W zamian dostał lampkę taniego okrętowego "sikacza".
Współpasażerowie traktowali Wojciecha Kossaka z ogromnym nabożeństwem. Niektórzy obawiali się, że będzie wyniosły - miał wówczas 79 lat. Okazało się jednak, że obawy były nieuzasadnione. Malarza opisywano jako "uroczego biesiadnika" oraz "bezpośredniego i ujmującego gawędziarza". Z kolei pisarz Andrzej Strug zaskoczył swoim zachowaniem. Arkady Fiedler był niezwykle podekscytowany, gdy na wycieczkę z Marakeszu w góry Atlasu Wielkiego miał jechać jednym autem ze Strugiem i jego żoną. W trakcie wyprawy Strug nie odzywał się, ale gdy Fiedler poprosił o postój na sfotografowanie widoków, gniewnie zaprotestował. Fiedler poczuł się dotknięty, jednak nie nalegał. Nie wiedział, że pisarz był już wtedy bardzo chory i cierpiał. Zmarł rok po rejsie w swoim mieszkaniu w Warszawie.
Panowie z podziwem spoglądali na aktorkę Irenę Eichlerównę. Fiedler tak relacjonował spotkanie z gwiazdą: "Młoda jeszcze, daleka wciąż od trzydziestki, wybrała się na rejs, by w "zaciszu" spędzić kilka tygodni sielanki z jakimś młodym przemysłowcem". Nie wiedział, że towarzysz Eichlerówny to jej mąż, bajecznie bogaty Bohdan Stypiński.
Inna aktorka, Hanna Ordonówna, weszła na pokład "Batorego" w czerwcu 1938 roku. Płynęła na tournée po Stanach, na które zaprosiła ją tamtejsza Polonia. Jako honorowy gość, miała kabinę pierwszej klasy z własną łazienką. Kapitan transatlantyku otaczał Ordonównę szczególną opieką, ale jej wpadł w oko Jan Strzembosz, 33-letni starszy oficer. Tańczyła z przystojnym brunetem do północy i choć orkiestra przestała grać, oni nie mogli się rozstać. Następnego wieczoru zjedli wspólną kolację i poszli na dancing do modnego klubu w Nowym Jorku. Ona została w Stanach, a on wyruszył liniowcem w powrotny rejs do Gdyni. Spotkali się na "Batorym" miesiąc później. Aktorka wracała do Polski, gdzie miała męża, hrabiego Michała Tyszkiewicza.
Przy pożegnaniu z oficerem, Ordonka płakała. Widzieli się potem jeszcze kilka razy w Bombaju. Tyszkiewicz wiedział o romansie żony, ale podobno nigdy o tym nie rozmawiali. Z kamienną miną wręczał jej listy od Strzembosza, który po wojnie zamieszkał w RPA. Ordonówna zmarła na gruźlicę w 1950 roku.
Plotkowali o innych romansach, których na statku nie brakowało. Monika Żeromska, córka pisarza Stefana Żeromskiego, wspominała, że jedna z pasażerek zakochała się w Arkadym Fiedlerze. Podobno ona wołała "Arkady, Arkady", a on chował się w maszynowni. Nie do końca było to prawdą. Młody pisarz był pod wrażeniem "narwanej i szalonej" wielbicielki. Zaproponował jej przyjaźń, która ostatecznie przetrwała długie lata.
Z historią statku nierozerwalnie wiąże się życie kapitana Jana Ćwiklińskiego, wieloletniego dowódcy statku. Uchodził za wymagającego i stanowczego. 18 czerwca 1953 roku, podczas postoju w Wielkiej Brytanii wyszedł na ląd i nie wrócił. Powiedział, że jedzie do miasta, ale tak naprawdę ukrył się u znajomego. Kilka dni później zgłosił się na komisariat. Poprosił o azyl polityczny i ochronę. Do Polski, gdzie została jego żona i syn Janusz, nigdy nie wrócił. Pływał w polonijnej linii. Zmarł w Hiszpanii. Podobno przed śmiercią mruczał niewyraźnie: "Batory, Batory"...
Kapitan Jan Ćwiklinski wprowadza ''Batorego'' do Nowego Jorku. Polski liniowiec cumował po drugiej stronie Manhattanu Fot. archiwum prywatne Janusza Ćwiklinskiego
"Batory", przez 36 lat, opłynął cały świat. W listopadzie 1970 roku wicepremier Stanisław Kociołek zaakceptował wniosek o sprzedaniu statku na złom. Wiosną rok później statek płynie w swój ostatni rejs do Hongkongu. W maju osiada na dnie stoczni złomowej. 2 czerwca 1971 roku polska bandera zostaje opuszczona.
Korzystałam z książki Bożeny Aksamit "Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku". Jest ona też dostępna jako e-book na publio.pl .