"Żyjemy w zaszczanku". Dlaczego? "Bo w Polsce nie przewidziano, że ludzie szcz***". Rzeczywiście brakuje toalet?

"W Warszawie wszystkie szalety przerobiono na knajpy", "W polskich miastach nie przewidziano, że ludzie szcz***" - tak komentowaliście nasz pierwszy artykuł dotyczący problemu załatwiania się w miejscach publicznych. Czy rzeczywiście publicznych toalet jest za mało i czy jest to usprawiedliwienie?

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas- Chcielibyśmy mieszkać na ładnych, czystych osiedlach, ale osoby, które załatwiają się w miejscach publicznych, są praktycznie bezkarne i przez nich żyjemy w zaszczanku - stwierdził jeden z czytelników, którego opinię przytoczyliśmy w naszym pierwszym tekście o tym problemie.

Łukasza z Warszawy, podobnie jak wiele osób, które komentowały artykuł i wysłały do nas maile, wkurza, że ludzie załatwiają potrzeby fizjologiczne pod ich balkonami, na ściany kamienic czy w przejściach podziemnych.

Jednak niemal tak samo wielu komentujących argumentowało, że przyczyną jest brak toalet w przestrzeni publicznej i "kiedy kogoś przyciśnie", zwyczajnie nie ma wyjścia. "Ano żyjemy w "zaszczanku", bo w polskich miastach nie przewidziano, iż ludzie szcz***" - brzmi jeden z komentarzy.

Czytelnik: "Prawie wszystkie szalety poprzerabiano w Warszawie na knajpy"

"Redakcjo, żyjemy w "zaszczanku", w którym polikwidowano masę publicznych szaletów" - argumentuje inny czytelnik. Jak zwraca uwagę kolejny, "prawie wszystkie szalety publiczne poprzerabiano w Warszawie na knajpy".

Rzeczywiście, prywatni właściciele zmienili wiele z warszawskich szaletów także na bary, o czym pisała stołeczna "Gazeta Wyborcza" . Nad jednym z podziemnych szaletów zbudowano bar z kuchnią orientalną. Z kolei toaletę przy pl. Trzech Krzyży, którą zamieniono na bar (nazwany zresztą "Le Chalet").

Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta

Powstało też jednak wiele nowych toalet. Wyremontowano te na Dworcu Centralnym, postawiono nowoczesne i odporne na ataki wandali toalety na osiedlach dzielnicy Targówek czy wreszcie sławetny pawilon z toaletami przy Stadionie Narodowym.

Choć jego budowa kosztowała niemal 5 mln zł i oburzyła niektórych mieszkańców i media, toalety były w tym miejscu bez wątpienia potrzebne - nie tylko ze względu na bliskość stadionu, ale też bardzo popularnej plaży na Wisłą.

Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta

"Toaleta? Tu nie ma. Proszę spróbować w restauracji"

Postanowiliśmy sami sprawdzić, jak jest z dostępem do toalet publicznych w Warszawie. Znalezienie szaletów - najczęściej płatnych - nie jest problemem przy ruchliwym rondzie Dmowskiego czy w eleganckim parku Ujazdowskim.

Trudniej było w miejscach mniej popularnych wśród przyjeżdżających lub turystów. W parku Praskim, chętnie odwiedzanym przez mieszkańców nie tylko tej dzielnicy, spotkani przechodnie mieli trudność ze wskazaniem szaletu.

Jedna ze spotkanych osób skierowała nas do restauracji, w której dowiedzieliśmy się z kolei, że miejską toaletę także przerobiono tu na inny obiekt. Z kolei spacerująca z wózkiem matka przyznaje, że w parku można znaleźć toi toia, jednak sama nie byłaby chętna z niego skorzystać.

Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w dzielnicach poza centrum i na osiedlach, gdzie szalety praktycznie nie funkcjonują. O problemie mieszkańców warszawskiej Ochoty informowała w marcu stołeczna "Wyborcza" .

Na całej Ochocie jest jedynie dziewięć przenośnych toalet, ale nawet utrzymanie tych kilku jest kosztowne. W związku z tym wiceburmistrz dzielnicy zaproponował, aby kawiarnie, restauracje i organizacje udostępniały swoje toalety każdemu, kto potrzebuje z nich skorzystać, a to nie spodobało się wszystkim właścicielom.

W Warszawie powstają nowe szalety, w Łodzi nie ma kto się nimi zajmować

W miejscu części szaletów zamienionych na bary czy inne obiekty powstały nowe. Pod koniec roku Urząd Miasta Warszawy informował, że w różnych punktach stolicy powstanie 19 nowych toalet. Publiczne szalety można znaleźć także na stacjach metra.

Jednak w wielu innych miejscach sytuacja jest gorsza niż w Warszawie. Jak informował "Dziennik Łódzki" , w Łodzi jeszcze w 2012 roku było 27 szaletów. W ciągu dwóch lat ta liczba spadła o połowę, a ponadto władze miasta miały problem z wynajęciem firmy do ich obsługi, ponieważ nikt nie zgłosił się do przetargu.

Więcej - bo około 30 - toalet funkcjonuje w Krakowie, który niedawno zainwestował w nowe szalety. Podobną mapę udostępnia poznańskie przedsiębiorstwo usług komunalnych. Samych toalet jest tam jednak mniej, a większość jest zlokalizowana w centrum.

Problem nie dotyczy jednak tylko największych miast. "Z doświadczenia wiem, że w polskich miastach - i tych dużych i tych mniejszych - nie ma wielu toalet publicznych. Zwłaszcza w tych mniejszych, o miasteczkach czy wsiach nie ma co wspominać" - pisała jedna z osób komentujących pod naszym pierwszym artykułem o tym problemie.

Jeśli są toalety, to co jest problemem - opłata czy brak kultury?

Niektórzy za problem uważają konieczność płacenia za korzystanie z toalet publicznych. "To nie powinno kosztować obywatela ani grosza. Nigdy nie wiesz, czy będziesz miał przy sobie portfel, złotówkę czy dwie" - argumentuje jeden z naszych czytelników.

Są też argumenty za odpłatnym korzystaniem z szaletów. Często na zamówienie miasta są one obsługiwane przez prywatne firmy, które szukają zysku. Jeśli coś im się nie opłaci, zwyczajnie nie będą się tym zajmować, tak jak we wspomnianym wyżej przypadku Łodzi.

Oczywiście, zyski mogą pochodzić z tego, co firmom zapłacą władze miejskie lub do obsługi mogą zostać wyznaczone miejskie przedsiębiorstwa. Jednak innym argumentem za opłatą za toalety jest dbanie o ich jakość. Nawet symboliczna opłata raczej zniechęca potencjalnych wandali.

Część komentujących argumentuje, że źródłem problemu nie jest brak toalet czy konieczność opłaty, ale zwyczajny brak kultury. "Ludzie, nie odwracajcie kota ogonem. Brak publicznych toalet to jedno, a brak kultury to zupełnie inna sprawa" - napisał jeden z naszych czytelników.

W Łodzi powstał nowy szalet, a ludzie załatwiają się na jego elewację

Co może o tym świadczyć? Na przykład taka sytuacja, którą opisał czytelnik z Łodzi: "Przy pętli autobusowej (obok Dworca Kaliskiego) postawiono elegancki szalet publiczny. Cud-miód. Spotkałam tam niegdyś dwóch panów obsikujących zewnętrzną elewację tego eleganckiego przybytku. Moim zdaniem problemem nie jest brak publicznych kibelków, tylko mentalność, nauka wyniesiona z domu, która pozwala facetowi na wyjęcie fu***ry w miejscu publicznym, żeby się "tylko wysikać", przecież to nic takiego".

Ten problem dotyczy szczególnie miejsc tętniących życiem nocnym. Normą jest, że wielu imprezowiczów po kilku piwach woli, zamiast stać w kolejce do łazienki w barze, załatwić się na zewnątrz, w bramie czy pod drzewem.

Być może tu rozwiązaniem byłyby otwarte pisuary, które można spotkać w Wielkiej Brytanii czy Holandii. Mogą one być przenośne, jak ten poniżej w Londynie, lub zbudowane na stałe, jak to się robi np. w Amsterdamie.

Takie rozwiązanie z pewnością ułatwiłoby życie mężczyznom zbyt leniwym, aby zamknąć się w przenośnej kabinie, lub zbyt niecierpliwym, żeby stać w kolejce do łazienki.

"...nigdy nie spotkałam natomiast sikającej publicznie kobiety"

Jeszcze jednym argumentem za tym, że brak toalet nie jest główną przyczyną problemu załatwiania się w miejscach publicznych, może być fakt, iż dotyczy on głównie mężczyzn.

"Nigdy nie spotkałam natomiast sikającej publicznie kobiety - jakoś sobie radzimy, choć to kobiety cierpią na "nietrzymanie moczu", a nie faceci" - zwraca uwagę jedna z naszych czytelniczek.

"Facetów lejących gdzie popadnie można spotkać praktycznie wszędzie. Natomiast tylko raz w życiu spotkałem kobietę, która wpadła na podwórko, gdzie grzebałem przy samochodzie, i blada na twarzy powiedziała: "Bardzo przepraszam, jestem w ciąży i MUSZĘ się wysikać" - pisze inny komentujący.

Jak zatem walczyć z tym problemem? Na świecie pojawiają się różne kreatywne pomysły. W Czechach pojawiły się znaki ostrzegające, że osoby załatwiające się w miejscach publicznych mogą być nagrywane kamerami ochrony, a te nagranie udostępnianie w internecie. Z kolei w Hamburgu mury w centrum życia nocnego pokryto powłoką hydrofobiczną , która ma odbijać strumień moczu na załatwiającego się.

Jak Twoim zdaniem można rozwiązać ten problem? Napisz do autora: patryk.strzalkowski@agora.pl

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!