Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas 16 kwietnia br. w serwisie YouTube pojawił się teledysk do piosenki "True Survivor", wykonywanej przez Davida Hasselhoffa, gwiazdę pamiętnego serialu "Słoneczny patrol". Serwisy internetowe natychmiast ochrzciły klip "odą do lat 80.", a do dziś obejrzano go łącznie ponad 11 milionów razy.
Klip promować miał stworzony przez szwedzkiego reżysera Davida Sandberga film "Kung Fury", pełen nawiązań i odniesień do popkultury lat 80. Znajdziemy tu liczne aluzje do telewizyjnych seriali ("Nieustraszony", "Miami Vice"), filmów ("Tron", "Deadly Prey"), kreskówek (animowane serie o Transformerach) i gier ("Street Fighter"). A także odpowiednio wystylizowaną muzykę elektroniczną i obraz mogący kojarzyć się ze sfatygowaną taśmą VHS. Elementów kiczowatych i przerysowanych twórcy używają całkiem świadomie. Tak luźna konwencja pozwala na wrzucenie do jednej intrygi kung-fu, dinozaurów i Adolfa Hitlera.
Sandberg, który film napisał, wyreżyserował, zagrał w nim główną rolę, a także stworzył efekty specjalne, z początku zakładał, że na stworzenie "Kung Fury" wystarczy 200 tysięcy dolarów. Taką kwotę wpisał w serwisie Kickstarter, w akcji mającej na celu zebranie budżetu na film. Ostatecznie udało się zebrać ponad trzy razy tyle.
- Z początku planowałem nakręcić całość i dopiero później dodać efekty specjalne - wspomina Sandberg w wywiadzie udzielonym serwisowi Fast To Create. - Ale okazało się, że to zbyt dużo pracy, a ja byłem spłukany. Musiałem sprzedać kanapę i telewizor, żeby opłacić czynsz i mieć co do ust włożyć. To był punkt zwrotny. Musiałem coś z tym zrobić.
Dzięki wsparciu ponad 17 tysięcy użytkowników Kickstartera półgodzinny film powstał w niecałe 1,5 roku. Komedia sensacyjna o niepokornym gliniarzu zwalczającym przestępczość za pomocą kung-fu swoją premierę miała podczas festiwalu w Cannes. Wczoraj trafił do serwisu YouTube, gdzie można go obejrzeć całkiem za darmo. W ciągu ostatnich kilkunastu godzin z możliwości tej skorzystano już prawie dwa miliony razy.
"Kung Fury" to niejedyny dowód na nostalgiczną moc lat 80. w kinie (a także w muzyce czy grach komputerowych). W zeszłym tygodniu swoją premierę miał czwarty film o Mad Maksie, za dwa tygodnie powróci "Park Jurajski", za nieco ponad miesiąc na ekrany wejdzie nowa część "Terminatora" (z powracającym w roli tytułowej Arnoldem Schwarzeneggerem), a w grudniu zobaczymy siódmy epizod "Gwiezdnych wojen".
Wraz z falą sequeli i remake'ów wracają nie tylko postacie i historie zapoczątkowane jeszcze w latach 70., 80. i 90., ale też znane z tamtych dekad rozwiązania fabularne i konwencje. - To był czas tryumfów animatroniki i twardzieli pokroju Schwarzeneggera. Czas, kiedy kino klasy B trafiało regularnie na duże ekrany - mówi Bartosz Czartoryski, krytyk filmowy, tłumacz literatury, autor bloga "Kill All Movies".
Jak wskazują wyniki box office'ów z ostatnich lat, wciąż mocno trzyma się choćby, zapoczątkowane przez George'a Lucasa i Stevena Spielberga, tzw. Kino Nowej Przygody. Termin ten wynalazł i wypromował krytyk filmowy Jerzy Płażewski. Filmoznawca Jerzy Szyłak w książce "Kino Nowej Przygody" pisze, że najistotniejszymi cechami tej formuły były "komercyjność, widowiskowość i zwrot ku gatunkom popularnym, uważanym dotąd za pozbawione prestiżu i wartości".
Dziś cech Kina Nowej Przygody, a także odniesień do lat 70. i 80., doszukać się możemy na przykład w bijących rekordy popularności ekranizacjach komiksów Marvela, szczególnie w tętniących muzyką z tamtego okresu "Strażnikach galaktyki".
"Kung Fury" to nostalgiczna podróż również w warstwie wizualnej. Mimo że eksplozje, tyranozaury i tłumy nazistów wygenerowane zostały we współczesnych programach graficznych, obraz wystylizowany został tak, że wydaje nam się, że oglądamy lekko zdartą i rozmagnesowaną kasetę VHS. Dziś kasety wideo i magnetowidy to rekwizyty dawno minionej epoki, przestarzała i niedoskonała technologia. Dla dzisiejszych 30-latków stanowi ona jednak potężne źródło nostalgii.
Ci, którzy dorastali w ostatnich dekadach zeszłego stulecia, pamiętają wypożyczalnie kaset wideo. Filmy te poprzedzane były reklamami innych obrazów, a ich jakość (zwłaszcza bardziej popularnych, więc częściej oglądanych pozycji) pozostawiała wiele do życzenia. Obraz na wielokrotnie obejrzanej kasecie "zużywał się", film był pełen zakłóceń, czasem gubił kolory i dźwięk. A za nieprzewijanie kaset do początku klienci wypożyczalni otrzymywali kary.
Kasety wideo były jednak jednym z głównych nośników, poprzez który Polacy poznawali amerykańskie kino popularne.
Wojciech Walos, w latach 90. właściciel wypożyczalni wideo i firmy dystrybuującej kasety, tak wspominał lata 80. w artykule "Piraty, pornosy i Al Pacino po niemiecku": "'Akademia policyjna', 'Lody na patyku', dwie pierwsze części 'Rambo', 'Commando', 'Zaginiony w akcji', 'Samotny wilk McQuade' i co się tylko dało dostać z Chuckiem Norrisem, Arnoldem Schwarzeneggerem i Sylvestrem Stallone. (...) One w legalnej dystrybucji ukazywały się w '93 czy '94 roku. A piraty latały już pod koniec lat 80. Ludzie z bazarów opowiadali mi, że byli tacy, co latali do Tajlandii czy Hongkongu i przywozili kasety. Pamiętam na przykład 'Batmana' z tymi azjatyckimi krzaczkami na dole ekranu, nagrywanego bezpośrednio w kinie. W Azji można było kupić wszystko. I dzięki temu mieliśmy filmy kilka dni po premierze kinowej. W Stanach ich jeszcze nie było, a u nas już były lewe kopie!".
"Kino lat osiemdziesiątych oddziałało na nas tym skuteczniej, że poznawaliśmy je w sztucznym stłoczeniu, wywołanym nagłą dostępnością VHS-ów w latach dziewięćdziesiątych" - pisze filmoznawca Michał Oleszczyk, dyrektor artystyczny Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, w eseju "Wyznania wychowanka Kina Nowej Przygody", który przeczytać będzie można w czerwcowym numerze miesięcznika "Kino". - "Nagle wszystkie 'Gwiezdne wojny', 'Indiany Jonesy' i 'Predatory' były dostępne jednocześnie - legalnie bądź nielegalnie. Nawet jeśli co popularniejsze tytuły wymagały zapisów w grubych zeszytach w wypożyczalniach, a o kupowaniu filmów na własność nikt jeszcze nie marzył, to i tak niespodziewany nadmiar wywarł na nas piętno, do dziś celebrowane przez facebookowe grupy w rodzaju 'VHS Hell'."
Pod nazwą "VHS Hell" kryje się nie tylko popularny fanpage na Facebooku. Mianem tym określa się także serię cyklicznych pokazów filmów klasy B, organizowanych głównie w Trójmieście. "Gumowym potworom, opętanym seksem kosmitom i punkom ery nuklearnego Holokaustu zawsze towarzyszy głos znudzonego lektora i trzaski porysowanej taśmy wideo. Zupełnie jak 20 lat temu!" - chwalą się organizatorzy pokazów.
Dlaczego w czasach, w których stare filmy poddaje się rekonstrukcji cyfrowej i wyświetla się je z ostrego jak żyleta obrazu pochodzącego z płyt Blu-ray, ludzie tak chętnie wracają do "szumów" i "brudów" generowanych przez taśmy VHS?
- Myślę, że nastąpił pewien przesyt i doskonałość obrazu, zamiast zachwycać, zwyczajnie nudzi - mówi Krystian Kujda, jeden z organizatorów cyklu VHS Hell, a prywatnie kolekcjoner kaset magnetowidowych. - Dziś filmy są dostępne za jednym kliknięciem myszki, a wypady do kina w dobie multipleksów nie są już tak wyjątkowe. Ta łatwa dostępność filmów, Internet, Blu-raye - to wszystko jest cudowne, ale ma również swoje minusy. W czasach kaset wideo już samo wybieranie filmu w wypożyczalni łączyło się z dużą ekscytacją, a niedoskonałość VHS-ów nie przeszkadzała nam zachwycać się kinem, często nawet tym niewysokich lotów. Być może powrót do tej estetyki jest wyrazem tęsknoty za starymi emocjami.
- Kaseta niesie ze sobą specyficzny ładunek emocjonalny związany z kolektywnym przeżywaniem kina. - dodaje Bartosz Czartoryski. - Kto pamięta wypożyczalnie, ten wie, o czym mowa. Dzisiaj, paradoksalnie, z powodu ekspansji internetu i popularności seriali oglądanie filmów/telewizji jest coraz częściej czynnością indywidualną, a nie swoistym rytuałem.
Skąd zbiorowa nostalgia za kinem lat 80.? Michał Oleszczyk dostrzega w kinie lat 80. wspólny mianownik, łączący wychowane na nim, skłócone światopoglądowo pokolenie trzydziestolatków. "Wyrastaliśmy na tej samej kulturowej diecie, a 'Kino Nowej Przygody' pozostaje dzielonym przez nas punktem odniesienia" - pisze.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!