Pod koniec grudnia ub.r. śledczy ze Starogardu Gdańskiego skierowali przeciwko Jackowi C. do sądu akt oskarżenia. 45-letniemu duchownemu zarzucono uderzenie dwóch nieletnich, którzy byli u niego ministrantami. To ci sami chłopcy, którzy wraz z pozostałą czwórką dzieci zostali odebrani w listopadzie 2012 r. państwu S. ze wsi Krąg. Powód - przemoc psychiczna i fizyczna. Ksiądz bywał częstym gościem rodziny, a potem - w mediach i przed sądem - bronił ich dobrego imienia.
Sprawa 45-letniego Jacka C. wyszła na jaw w trakcie przesłuchań dzieci z rodziny S. Początkowo postępowanie było prowadzone w kierunku fizycznego i psychicznego znęcania się nad nieletnimi. Miało mieć to miejsce w okresie od października 2010 do listopada 2012. W lutym ub.r. prokuratura postępowanie wobec księdza jednak umorzyła.
- W czerwcu ub.r. sąd postanowienie o umorzeniu uchylił i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia, zwracając uwagę, że mogło mieć miejsce inne przestępstwo: naruszenie nietykalności cielesnej - mówi prokurator Jarosław Kembłowski, szef Prokuratury Rejonowej w Starogardzie Gdańskim. - W październiku 2014 r. ksiądz usłyszał zarzuty za uderzenie chłopców otwartą dłonią w głowę, gdy mieli się źle zachowywać. Dysponujemy zeznaniami także innych świadków, którzy potwierdzili nadpobudliwość księdza. On sam nie przyznał się do winy, powiedział jedynie, że takie zdarzenie w ogóle nie miało miejsca, i odmówił składania wyjaśnień.
Ksiądz Jacek C. powiedział reporterce "Wyborczej", że nigdy nie uderzył dziecka, a sprawa ta jest kolejną manipulacją. Pierwszą, jak przekonywał, było oskarżenie przez prokuraturę małżeństwa S. o naruszenie nietykalności cielesnej dzieci, które znalazły się pod ich opieką.
- Wygląda na to, że wszyscy są w zmowie - stwierdził.
Za przestępstwo przeciwko czci i nietykalności cielesnej grozi grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Ściganie odbywa się z oskarżenia prywatnego - prokuratura w sprawę księdza C. zaangażowała się, bo uznała, że wymaga tego interes społeczny.
Gdy akt oskarżenia trafił w końcu do Sądu Rejonowego w Starogardzie Gdańskim, orzekł on - a miało to miejsce w marcu br. - że przestępstwo po roku od zdarzenia się przedawniło. Okres przedawnienia wydłuża się o pięć lat w przypadku, gdy sprawę wszczyna prokuratura, ale sąd uznał - powołując się m.in. na orzeczenie Sądu Najwyższego - że w tym przypadku przepis ten nie ma zastosowania, bo zarzut został przedstawiony duchownemu zbyt późno.
W Sądzie Rejonowym w Tczewie niebawem zakończy się proces w sprawie rodziny S., z którą ksiądz Jacek C. się przyjaźni. Pod koniec 2012 r., gdy dzieci po raz pierwszy opowiedziały o przemocy w szkole, rodzina S. liczyła jedenaścioro dzieci: rodzony syn, dwie adoptowane dziewczynki oraz ośmioro dzieci w wieku od 9 do 15 lat, dla których S. byli rodziną zastępczą.
Jak wyliczyło na naszą prośbę Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Starogardzie, S. otrzymywali miesięcznie na dzieci ok. 10 tys. zł na rękę. Wchodziło w to wynagrodzenie dla rodziców zastępczych oraz pokrycie kosztów utrzymania dzieci.
Gdy sprawa trafiła do prokuratury, dzieci - w obecności psychologa - opowiedziały śledczym np. obiciu po głowie za brak kapci, po twarzy za złe oceny, ciągnięciu za włosy niepełnosprawnej dziewczynki, bo "nie chciała ćwiczyć". Opowiadały również o szarpaniu, gdy "nie chciały odrabiać lekcji", "klęczeniu na grochu za złe stopnie", wkładaniu palców między żebra ("zabawa w żeberka"), pracowaniu przy budowie domu nawet przez 10-latka, zabawie "końskie - polskie - żydowskie" czy bieganiu zimą boso wkoło domu i wrzucaniu w zaspę śniegu "dla zdrowia". W twarz można było też dostać, gdy nie powiedziało się "mamusiu" lub "tatusiu". Bicie w twarz polegało często na wielokrotnym, jednoczesnym policzkowaniu obiema rękoma.
Zabawa "końskie - polskie - żydowskie" polegała na tym, że trzeba było zgadnąć: klepnięcie w tyłek to jakie było klepnięcie - wyjaśniał potem przed sądem Stanisław S., który wraz z żoną zdecydowanie zaprzecza jakiejkolwiek przemocy. - Miejsce klepnięcia decydowało o odpowiedzi. Dzieci chciały się w to bawić. Bieganie boso wkoło domu to żadne nie biegało".
PRZECZYTAJ WSTRZĄSAJĄCY REPORTAŻ: Dzieci zaczynają opowiadać o przemocy w rodzinie, a cała wieś zamyka oczy
NIEMIECKIE MIASTA POD KONIEC XIX W. A WŚRÓD NICH GDAŃSK, WROCŁAW, SZCZECIN [ZDJĘCIA]