Według Leszka Millera "nic" się nie stanie, jeśli Andrzej Duda wygra wybory prezydenckie. "Demokracji w Polsce nie obali. Kompetencje głowy państwa są ograniczone. Nowy prezydent nie zmieni polityki prowadzonej przez rząd" - ocenił przewodniczący SLD w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Podkreślił jednak, że "mówienie o zmianie prezydenta jest przedwczesne".
Według byłego premiera Bronisława Komorowskiego można pochwalić, bo podczas debaty w TVP widać było, że "obudził w sobie ducha walki i nie oszczędzał rywala". Ale zdaniem Millera nie udało mu się przekonać nawet własnego elektoratu, nie mówiąc o wyborcach Pawła Kukiza, lewicy i niezdecydowanych.
Sam Miller stwierdził, że nie wie jeszcze, na kogo zagłosuje w niedzielę. Czeka, aż któryś z kandydatów go przekona.
Szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej wytyka Bronisławowi Komorowskiemu i Andrzejowi Dudzie, że dostrzegają tylko problemy ważne dla konserwatywnych wyborców. W debacie Leszkowi Millerowi zabrakło dyskusji o rozdziale Kościoła od państwa i kwestii "głębokich nierówności społecznych".
"W ten sposób zabrakło opinii znaczącej lewicowej części społeczeństwa" - ocenił lider partii, która dzięki poparciu dla Magdaleny Ogórek zanotowała najgorszy wynik wyborczy w historii SLD.
Oczywiście - jak zapowiedział to Miller wielokrotnie - mimo porażki nie ma zamiaru podawać się do dymisji.
"Od początku powtarzam, że szefa partii weryfikują wybory parlamentarne, a nie prezydenckie. Tym bardziej że ja o Pałac Prezydencki nie chciałem się ubiegać i nie ubiegałem. Mnie rozliczą jesienne wybory do Sejmu" - mówił w rozmowie z "Rz".
Lider Sojuszu wierzy, że ocali stanowisko, bo jak przekonuje, "SLD wejdzie do Sejmu z godną reprezentacją". Niezmiennie powtarza też, że nie można wykluczyć udziału jego partii we władzach, które wyłonią się po jesiennych wyborach parlamentarnych.