Polub i bądź na bieżąco!Ian Crozier zaraził się ebolą we wrześniu, pracując w Afryce Zachodniej. Leczono go w Atlancie, a ze szpitala wyszedł, kiedy nie stanowił już żadnego zagrożenia dla innych. Z badań wynikało, że w jego krwi nie ma już wirusa Eboli.
Dwa miesiące później zaczął on jednak skarżyć się na nieznaczną suchość oka i nadwrażliwość na światło. W oku pojawił się stan zapalny i podwyższone ciśnienie. Crozier najbardziej przeraził się jednak, kiedy pewnego dnia zauważył, że zmieniło ono kolor. - Moje oko z niebieskiego zrobiło się zielone - mówił w rozmowie z telewizją CNN .
Po zastosowaniu kilku sposobów leczenia - lekarze nie mieli wiedzy o tym, jak radzić sobie z takim przypadkiem - oko w końcu wróciło do normy i udało się pozbyć wirusa. Sprawdzono też, czy nie był on obecny w jego łzach - okazało się, że lekarz nie stwarzał w ten sposób zagrożenia.
Przypadek ten został opisany podczas konferencji medycznej w Denver, a następnie opublikowany w piśmie "New England Journal of Medicine".
Tymczasem dobre wieści przyszły z Liberii. W kraju tym, który był jednym z głównych ognisk eboli, choroba została wyeliminowana. WHO stwierdziło, że w ostatnich 42 dniach nie pojawił się żaden nowy przypadek zakażenia ebolą. Czas ten stanowi dwukrotność maksymalnego okresu wylęgania tej śmiertelnej choroby.
Nowe przypadki wciąż pojawiają się jednak w krajach sąsiedzkich. Sierra Leone i Gwinea, dwa pozostałe państwa, które razem z Liberią zostały najciężej dotknięte epidemią, nie zdołały jeszcze zakończyć walki z wirusem. Dlatego też Liberia nie chce zbyt otwarcie świętować swojego zwycięstwa nad chorobą. Władze obawiają się, że jeśli nawet jeden pacjent przedostanie się do kraju, może na nowo wywołać falę zachorowań.
Według danych WHO w Liberii z powodu zakażenia ebolą zmarło ponad 4,7 tys. osób. Ogółem w Afryce Zachodniej na gorączkę krwotoczną zmarło ponad 11 tys. osób.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!