Maturzyści egzamin napisali, a sprawa wyszła na jaw niejako przypadkiem. Jedna z uczennic, już po maturze, rozmawiała ze swoją nauczycielką od angielskiego, dzieliła się wrażeniami i wtedy wspomniała o leżących na ławkach słownikach. Nauczycielka, wiedząc, że to niezgodne z maturalnymi przepisami, od razu powiadomiła o tym dyrektora. - Mam taki obowiązek, że jeśli stwierdzam, że egzamin odbył się niezgodnie z procedurami, to wnoszę z urzędu o unieważnienie matury. I zwróciłem się z takim wnioskiem do OKE - mówi dyr. Adam Kalbarczyk. - Błąd był po stronie szkoły - nie ma wątpliwości.
Pojawiły się w sali, bo jak mówi dyrektor Kalbarczyk, kazała je przynieść wicedyrektorka szkoły. Była przekonana, że to dopuszczalne prawem. Nie zareagował żaden z członków komisji egzaminacyjnej. - Moim zdaniem, tu zadziałała też psychologia - jest autorytet pani wicedyrektor i może zabrakło krytycznego myślenia - mówi Kalbarczyk.
Na słowniki w sali nie zareagowali też sami maturzyści, którzy mieli wcześniej próbne egzaminy, a na nich nie było słowników. Ale wiadomo, że byli w stresie i też mogli pomyśleć, że tak można.
Szkoła bije się w piersi, dyrektor spotkał się z uczniami i poinformował ich o ponownym egzaminie, 3 czerwca. - Przyjęli to dość spokojnie. Na szczęście, są dobrze przygotowani z języka angielskiego - mówi Kalbarczyk, choć przyznaje, że wie, iż będzie to dla uczniów dodatkowy stres i jeszcze jeden egzamin.
Renata Janicka z OKE w Lublinie podkreśla, że słowniki są wymagane na języku polskim (słownik ortograficzny i słownik poprawnej polszczyzny). Natomiast w komunikacie dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej z 4 marca nie ma mowy o językach nowożytnych i o tym, by można było wnieść na egzamin jakiekolwiek przedmioty pomocnicze. W części szkół matury są nadzorowane przez obserwatorów - w części, ale nie we wszystkich. - Nie jest przecież tak, że w każdej sali jest obserwator - mówi Janicka.