Polub i bądź na bieżąco!Ewa Ewart widziała wiele. Widziała, jak w 1991 roku czołgi wjechały do Moskwy i jak z kremlowskiego masztu zjeżdża flaga ZSRR, a na jej miejsce wjeżdża biało-niebiesko-czerwona. Widziała, jak Baskowie z ETA sięgają po broń. Widziała, jak w środku kolumbijskiej dżungli przywódcy partyzanckiej organizacji FARC jedzą kolację. Widziała też dwie wojny w Czeczenii.
O każdym z tych zdarzeń Ewart pisze w książce "Widziałam". Wszystko to przeżyła jako reporterka: najpierw w amerykańskiej telewizji CBS, potem jako reżyserka w brytyjskiej BBC. Jej reportaże były wielokrotnie nagradzane - brytyjską nagrodą Royal Television Society, amerykańską Emmy i polską Nagrodą im. Andrzeja Woyciechowskiego. Jej pierwszym dłuższym materiałem był reportaż o pierwszej wojnie czeczeńskiej, który zrealizowała z BBC w 1995 roku.
Książka w wersji elektronicznej jest dostępna na Publio.pl >>
"To był mój pierwszy film kręcony w warunkach wojennych, który zapoczątkował w moim życiu okres podejmowania szalonego ryzyka, kiedy naprawdę często grałam w rosyjską ruletkę. Pierwsze kroki w Moskwie skierowałam do Komitetu Matek Żołnierzy. To było niezwykłe miejsce, przepełnione bólem i rozpaczą. Pierwszy obraz, jaki zobaczyłam, to tłum kłębiących się kobiet i przejmujący do szpiku kości szloch.
Nie miały żadnej infrastruktury, odpowiednich warunków, sama prowizorka, nawet mapa Czeczenii była ręcznie wyrysowana. Żadnych komputerów, jeden, najwyżej dwa telefony. A matki koczowały tu dniami i nocami. Jedne zupełnie nie wiedziały, gdzie są ich synowie, drugie dowiadywały się właśnie, że zginęli. Przez trzy dni prawie z Komitetu nie wychodziłam, bo tu chciałam znaleźć bohaterkę naszego filmu. To był cel zasadniczy. Mając jednak na uwadze to, co się tam działo, musiałam hamować swe reżyserskie zapędy. Bardzo trudno wejść komuś z butami w tragedię i pytać, czy zechce wziąć udział w filmie. Musiałam wyczekać odpowiedniego momentu, polegając na swojej intuicji (...).
Nagle do Komitetu weszła wysoka blondynka, również ze śladami bólu na twarzy, ale taka przepraszająca, żeby nikomu tam nie przeszkodzić. Natychmiast zwróciła moją uwagę. Ustawiła się w długiej kolejce do utworzonego naprędce sztabu, gdzie spływały do jednej bazy danych kolejne informacje. Cierpliwie czekała na samym końcu kolejki, więc zdecydowałam się do niej podejść. Tym razem pobłogosławiłam swoją znajomość rosyjskiego. Powiedziałam, o co chodzi i skąd jestem, a ona zaczęła mi opowiadać swoją historię, która natychmiast złapała mnie za serce".
"Nazywała się Anna Piasecka, mieszkała w Moskwie jako samotna matka, z synem i dwiema córkami. I tenże syn, dwudziestodwuletni Nikołaj, został wcielony do wojska na dwa miesiące przed początkiem wojny czeczeńskiej. Jak zdążył jej napisać w dwóch kolejnych listach, całym jego przygotowaniem do konfliktu czeczeńskiego było objechanie dwa razy pola ćwiczebnego czołgiem. A na co dzień poborowi pomagali w kołchozach przy zbieraniu kapusty i kartofli - przez dwa miesiące szkolenia! Potem zostali przetransportowani na Kaukaz. Nikołaj jako czołgista.
Kiedy przestał się odzywać, Anna próbowała zdobyć jakieś informacje w ministerstwie obrony. Raz jej mówiono, że zginął, innym razem, że nie zginął. Potworne nerwy - od rozpaczy po nadzieję i ponowne popadanie w rozpacz. Ostatnie informacje były takie, że żyje i walczy w Groznym. Ale nie miała od niego żadnych wiadomości. I teraz starała się cokolwiek dowiedzieć przez Komitet Matek (...).
Następnego dnia o piątej rano polecimy do Władykaukazu, bo do Groznego lotów już nie ma. I stamtąd jeszcze pięć godzin samochodem na granicę Inguszetii z Czeczenią. (...) Na lotnisku we Władykaukazie wylądowaliśmy bez problemu. Wynajęłam gazik, miniwan, trochę rozklekotany. (...) Teren, który przemierzaliśmy, był jeszcze spokojny, ale cały czas mieliśmy świadomość, że już całkiem niedaleko toczy się najbardziej krwawy konflikt. Rosja bez przerwy bombardowała Czeczenów systemem dywanowym. Po drodze widziałam te samoloty nad nami, jak zmierzały w stronę Groznego. Trochę czułam mysi chrobot w sercu, lecz bardziej poczuwałam się do odpowiedzialności za Annę. To ja ją zabrałam na wojnę. I ja ją powinnam z tej wojny wyprowadzić".
"Był już dosyć późny wieczór, kiedy dotarliśmy do przygranicznej bazy mediów znajdującej się w dwóch budynkach wynajętych od miejscowej ludności. Do Groznego stamtąd pozostawała zaledwie godzina drogi. Codziennie rano dziennikarze w pełnym rynsztunku wyruszali z tej bazy na wojnę. Ja z Anną dostałam wspólny pokój. Widziałam, jak jest zmęczona. (...) Anna zasypiała z niezłomnym przekonaniem, że syn wciąż żyje.
Andrew [Harding - korespondent BBC - red.], który przebywał w tej bazie od jakiegoś czasu i był dosyć dobrze zorientowany w sytuacji za granicą czeczeńską, zapytał o nazwisko Anny. Kiedy mu powiedziałam, dziwnie zamilkł. Po czym zabrał mnie do montażowni. Okazało się, że tego dnia przyłączył się do ekipy newsowej BBC i razem pojechali do szpitala wojennego leżącego dziesięć kilometrów od Groznego w miejscowości Staryje Atagi. Mieli zebrać materiał o działaniu Czerwonego Krzyża. Tam z Groznego przywozili rannych, zarówno Czeczenów, jak i Rosjan.
Nagle przed ekipą BBC pojawiła się Czeczenka w panterce, kobieta wojownik, dowodząca jednym z oddziałów. Miała w ręku pięć paszportów Rosjan, którzy wpadli czołgiem w pułapkę. Przy braku wyszkolenia żołnierzy rosyjskich nie było to zbyt trudne. Kiedy czołgi przejeżdżały ulicami, bojownicy obrzucali je z okien i balkonów ładunkami wybuchowymi lub ostrzeliwali z granatników. Siedzący w środku pojazdu ludzie dusili się i palili żywcem. Oddział Czeczenki w taki sposób zabił całą załogę czołgu. Teraz przed kamerą otwierała paszporty zabitych Rosjan i czytała nazwiska... Piąty paszport należał do Nikołaja Piaseckiego, syna Anny. Rozpoznałam go na zdjęciu".
"Jest dziesiąta wieczorem, po strasznym dniu podróży stoi przede mną trudne zadanie: Anna przyjechała szukać żywego syna, a ja w tym momencie już wiem, że on nie żyje. To był jeden z najtrudniejszych moralnie momentów mojego życia zawodowego. Co mam zrobić? Udawać, że nic nie wiem, pojedziemy, może znajdziemy tę Czeczenkę, a ona bezpośrednio powie to matce przed kamerą? Czy jednak mam od razu powiedzieć prawdę, a wtedy co z dalszym ciągiem filmu?
Wiedziałam, że tylko ja mogę tę decyzję podjąć. Dylemat ogromny, lecz trwający bardzo krótko. Z bólem serca obudziłam Annę. Poprosiłam, aby poszła ze mną do montażówki, ponieważ muszę jej coś pokazać. Zamknęliśmy ją w montażówce sam na sam z filmem. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co musiała przeżywać. Siedziała tam dosyć długo, a my czekaliśmy w napięciu i rozdarciu serca. Wyszła opanowana, choć widać było, że wcześniej musiała płakać. Spojrzała na mnie i powiedziała:
- Dobrze, Ewa, w takim razie pojedziemy szukać zwłok mojego syna".
"Następnego dnia od razu pojechaliśmy do tego szpitala. W nadziei, że Czeczenka jeszcze raz się pojawi i może się czegoś więcej dowiemy. Blisko tydzień tak jeździliśmy tam i z powrotem, oglądając dantejskie sceny. W szpitalu leżeli nie tylko walczący, również ludność cywilna, w tym okaleczeni starcy i dzieci. Ból, krzyk, krew, smród brudnych ciał... Ale Czeczenka się nie pojawiała (...).
Miałam świadomość, że nawet jeśli bojowniczka ponownie się zjawi, to nie wiadomo, o jakiej porze. Dlatego wyznaczyłam nam dyżury w szpitalu przez okrągłą dobę. Każdy siedział na posterunku po trzy godziny na zmianę. Anna oczywiście wiedziała o wszystkim. Mieliśmy taki plan, że dyżurujący przyprowadzi Czeczenkę do gospodarstwa, w którym zamieszkaliśmy. Anna dała nam zgodę na sfilmowanie sceny rozmowy z tą kobietą i przekazania paszportu Nikołaja. Traf chciał, że na moim dyżurze, o trzeciej nad ranem, ta kobieta się pojawiła. Natychmiast ją rozpoznałam, podbiegłam i powiedziałam, że to ja jestem autorką tych błagalnych listów. Paszport Nikołaja miała z sobą. Też wyraziła zgodę na filmowanie (...).
Anna wyszła, Czeczenka do niej podeszła i zaczęła się ich rozmowa. W zasadzie monolog Czeczenki, która opowiedziała okoliczności śmierci pięciu czołgistów. Na wpół spalone ciała chłopcy z jej oddziału wyciągali z czołgu. Potem one jakiś czas leżały w trawie, podgryzane przez wygłodniałe psy, zanim je zabrali Rosjanie. I nie wiadomo, dokąd wywieźli. Anna stała w milczeniu. Tylko łzy jej kapały. Na koniec Czeczenka oddała paszport i odeszła (...)".
"Uznaliśmy, że trzeba wracać do Moskwy, jak najszybciej wyjeżdżając z terenu wojennego. Ale z Anną zaczęło się dziać coś dziwnego. Z jej twarzy zniknęły ból i rozpacz, a pojawiła się determinacja. Mówię do niej:
- Anna, wracamy.
A ona:
- Ja nie wracam. Muszę znaleźć kości mojego syna.
Za nic nie chciała zmienić zdania. Podjęła decyzję. Ubłagała jakiegoś Czeczena, aby ją zabrał do Groznego. Nie miałam wyjścia. Musiałam uszanować jej postanowienie, choć zrobiłam to z ciężkim sercem. Pożegnaliśmy się i zrobiliśmy ostatnie ujęcie: jak Anna wsiada do na wpół rozwalonego fiata 125 i jedzie w stronę Groznego".
"Widziałam" Ewy Ewart w e-booku znajdziesz na Publio.pl >>
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!