Przedstawiamy dziś pierwszą część ustaleń dziennikarskiego śledztwa dotyczącego sprzedaży leków w Polsce i ich wywozu za granicę. Kolejne ustalenia już niebawem w TOK FM i na tokfm.pl.
- Trzeba być frajerem, żeby sprzedawać nowoczesne leki w kraju - mówi nam jeden z hurtowników. Nasz rozmówca pokazuje wyliczenie: na sprzedaży opakowania popularnej insuliny w aptece w kraju można zarobić kilka złotych. Wywożąc ten sam lek kilka kilometrów za granicę i sprzedając tam - nawet kilkaset.
Rachunek wydaje się prosty, a efekty, niestety, są już dobrze znane: od lat w aptekach są problemy z dostaniem kilkudziesięciu nowoczesnych leków, a farmaceuci jednym tchem wymieniają substancje, które są momentami po prostu nie do dostania: insulina, leki stosowane w onkologii, leki przeciwzakrzepowe. Taką samą listę dostajemy w niemal każdej aptece.
Leki w Polsce są w wielu przypadkach zdecydowanie tańsze niż na Zachodzie, stąd ich wywóz stał się dla wielu podmiotów złotym biznesem, wartym miliony złotych. I ten eksport jest jak najbardziej w Polsce legalny. Więc w czym problem? W eksporcie leków znajdujących się na liście refundacyjnej. A wszystko rozbija się o przepisy i ich interpretację. Z jednej strony Ministerstwo od lat publicznie zapowiadało zmiany w ustawie farmaceutycznej, które mają ukrócić wywóz najbardziej potrzebnych leków, ale z drugiej strony, "po cichu", tak interpretuje niektóre przepisy, że hurtownicy dostarczający leki do polskich aptek są w znacznie gorszej sytuacji niż ci wywożący je z kraju.
Dlaczego "po cichu"? Kontrowersyjnych interpretacji ministerstwo nigdy nie opublikowało. Znane były jedynie tym hurtowniom, które zwróciły się z zapytaniem do resortu.
Ustawa refundacyjna nie pozostawia wątpliwości - hurtownie na każdym sprzedanym opakowaniu leku mogą zarobić 5 procent, bo marża na te leki jest sztywna. Ani grosza mniej, ani więcej. Z drugiej strony ustawa farmaceutyczna, która dotyczy wszystkich leków, jasno wskazuje, że ich wywóz za granicę to obrót hurtowy. Nie widać więc prawnego powodu, dla którego eksporterzy mają być traktowani inaczej niż ci, którzy dostarczają leki na polski rynek.
I tu tkwi sedno problemu - gdyż zastępcy dyrektora departamentu lekowego w Ministerstwie Zdrowia - Grzegorz Bartolik i Wojciech Giermaziak - na początku 2012 roku - w odpowiedzi na pytania hurtowni farmaceutycznych - wysyłali do nich interpretację przepisów, która sprawia, że te mogą zarabiać kokosy na eksporcie. Dotarliśmy do tych pism. Jasno z nich wynika, że według dyrektorów z MZ hurtownie przy eksporcie nie muszą stosować sztywnej marży, która obowiązuje, gdy sprzedają lek do polskich aptek. Pod taką interpretacją podpisał się też dyrektor departamentu lekowego Artur Fałek, który wysłał ją do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego.
- Nie rozumiem tej interpretacji przepisów - komentuje mecenas Paulina Kieszkowska-Knapik. - Prawo jasno to wszystko reguluje. Nieważne, czy przepisy o sztywnych marżach są sensowne. Jeżeli są w ustawie, to powinno się je stosować do wszystkich - dodaje. Przedstawiciele stowarzyszenia eksporterów równoległych, które zrzesza kilka hurtowni wywożących leki z Polski, podkreślają, że to, co robią, jest zgodne z prawem i jest czymś normalnym w Europie. Bronią oczywiście interpretacji ministerstwa i przyznają, że gdyby zrównać marże na leki wywożone z tymi krajowymi, to przestałoby się to opłacać.
O analizę przepisów poprosiliśmy kilku prawników. Wszyscy są zgodni co do jednego: nigdzie w przepisach nie ma słowa o tym, by 5-procentowe marże nie dotyczyły leków refundowanych, wywożonych z kraju.
Zaznaczmy, że za naruszenie 5-procentowych marż grożą ogromne kary, ale musiałoby je nakładać Ministerstwo Zdrowia. Trudno sobie jednak wyobrazić, by resort karał za coś, na co "po cichu" zezwalał przedsiębiorcom. Pytaliśmy w ministerstwie, ile kar nałożyło. Ani jednej - czytamy w odpowiedzi.
Resort idzie w zaparte i broni swoich interpretacji, ale od wysokiego rangą urzędnika w ministerstwie słyszymy, że "mleko się rozlało" już kilka lat temu i teraz trzeba sobie z tym radzić. Każdy sobie z tego zdaje sprawę, bo zmiana interpretacji wymagałaby ściągania wielomilionowych kar z hurtowników, a w konsekwencji doprowadziłaby do ich bankructwa.
W pismach, do których dotarliśmy, urzędnicy ministerstwa instruują hurtowników, co zrobić, by uniknąć ewentualnych problemów przy wywożeniu leków i późniejszym rozliczaniu. Np. napisać na fakturze, że określona ilość leków jest przeznaczona na wywóz. Problem w tym, że przepisy tej kwestii też nigdzie nie regulują. - Jak ja sobie napiszę na fakturze, że chcę płacić mniejszy podatek, to będzie to miało jakieś znaczenie? Przecież takie dopiski na fakturze nie mogą mieć mocy prawnej - mówi Paulina Kieszkowska-Knapik. Warto dodać, że wicedyrektor departamentu z MZ instruował hurtowników, by z takich samych adnotacji korzystali, sprzedając leki również pomiędzy hurtowniami na terenie Polski.
Ale to nie wszystko - z tej interpretacji zaczęli korzystać także aptekarze. Dotarliśmy do faktury sprzedaży leku z hurtowni do apteki z dopiskiem "leki przeznaczone na wywóz" - to znaczy, że hurtownia mogła narzucić znacznie wyższą marżę na sprzedaż leków takiej aptece. Czyli więcej zarobić. Sprawa wyszła na jaw tylko dlatego, że apteka brała udział także w nielegalnym obrocie lekami i już jest zamknięta. Kto, gdzie i jak używa sformułowania "leki przeznaczone na wywóz" - tego nie wiadomo.
Osoba, która współpracowała z ministerstwem przy tworzeniu ustawy refundacyjnej, twierdzi, że najgorsze w tej sytuacji jest rządzenie poprzez wydawanie opinii, interpretacji i komunikatów. - Zdanie urzędnika może zmienić zupełnie sens ustawy. Tylko z tą ustawą refundacyjną działo się tak wiele razy od momentu, gdy tylko ją uchwalono - mówi nasz informator. Dodaje, że w wielu przypadkach interpretacje są wręcz sprzeczne z ustawą .
Prawnicy od lat zwracają uwagę, że takie metody są niedopuszczalne, a mecenas Łukasz Sławatyniec przypomina, że ministerstwo ma zawsze możliwość zmiany przepisów, tak by nowelizacja ustawy zawierała już rozstrzygnięcia tego, co wywołuje problemy w interpretacji. Niestety, mimo wielu nowelizacji ustawy refundacyjnej i ustawy farmaceutycznej o eksporcie leków refundowanych nie napisano ani słowa. To oznacza, że od trzech lat jedyną podstawą prawną tego eksportu są opinie z ministerstwa.
Jak to działa i dlaczego się opłaca? Załóżmy, że lek został wpisany na listę leków refundowanych i ministerstwo wynegocjowało z firmą cenę 100 złotych. Z taką ceną opakowanie dostaje się do obrotu. Hurtownik - jeżeli chce sprzedać ten lek do polskiej apteki - musi naliczyć sobie 5-procentową marżę. Nie może być ona ani mniejsza, ani większa. Za złamanie tego przepisu musiałby zapłacić wartość faktury i sporą część swojego rocznego dochodu. Jeżeli jednak ta sama hurtownia, ten sam lek zakupiony u tego samego producenta zechce wywieźć z kraju, to może nałożyć dowolną marżę i zarobić wielokrotnie więcej.
Efekt? Hurtownie nakładają marże nawet kilkadziesiąt razy wyższe od tych, które obowiązują w obrocie na terenie Polski, a i tak bez problemu znajdują nabywców np. w Niemczech czy krajach skandynawskich. Dotarliśmy do zamówienia jednej z zagranicznych hurtowni, która jasno pokazuje, które leki są pożądane na Zachodzie i jaka jest skala zamówień.
W żadnym z pism, do których dotarliśmy, nie ma wzmianki o podstawie prawnej, na której decyzja dyrektorów by się opierała, a tam, gdzie rzekomo jest - resort podaje tylko ustawę refundacyjną. Pytanie w tej sprawie zadała szefowa łódzkiej izby aptekarskiej. We wniosku złożonym w ministerstwie wprost zapytała o podstawę prawną, ale w wiadomości zwrotnej, którą otrzymała, ministerstwo ogólnikowo odpowiedziało, że taką podstawą jest ustawa.
Zapytaliśmy też o sprawę wiceministra Igora Radziewicza-Winnickiego. Ten problemu nie widzi, bo - jego zdaniem - jest wyraźna różnica między lekami na liście refundacyjnej a lekami faktycznie zrefundowanymi. Czyli: jeżeli państwo do jakiegoś leku nie dopłaciło, to ustawa refundacyjna nie powinna mieć do niego zastosowania. Ale gdyby zgodzić się z Radziewiczem-Winnickim, to oznaczałoby, że w hurtowniach i aptekach w Polsce też nie trzeba bezwzględnie stosować sztywnych marż. Ale to nie wszystko - pojawia się kolejny absurd, ponieważ... dotarliśmy do opinii wydanej przez urzędników ministerstwa, którzy twierdzą, że sztywne marże muszą być stosowane w Polsce - bez względu na to, czy państwo do leku dopłaca czy nie. Czyli że wiceminister racji nie ma.
Kolejny argument ministerstwa dotyczy prawa Unii Europejskiej. - Nie możemy stawiać podmiotów funkcjonujących po dwóch różnych stronach granicy na różnych warunkach - mówi Igor Radziewicz-Winnicki. Tyle że obecnie przez chaos interpretacyjny właśnie mamy do czynienia z sytuacją, że przedsiębiorcy mają różne warunki. Ten sprzedający na polski rynek może zarobić 5 procent (a jeżeli złamie przepis, grożą mu olbrzymie kary), a ten eksportujący nawet dwieście czy trzysta procent. - Unia Europejska zabrania dyskryminować, ale nie mówi, że mamy kogoś faworyzować - punktuje Paulina Kieszkowska-Knapik i dodaje, że tak się dziś właśnie dzieje.
Już w 2013 roku pisaliśmy o tym, jaka jest skala wywozu leków z Polski . Od tamtej chwili nikt nie sprawdzał, jak wygląda sytuacja. Nikt nie dysponuje też rzetelnymi informacjami na temat skali legalnego i nielegalnego wywozu leków. Wiadomo jednak, że jest to biznes wyjątkowo opłacalny. Mówi się, że rocznie wyjeżdżają leki warte miliardy złotych.
Sprawą udało nam się zainteresować parlamentarzystów z komisji zdrowia z różnych opcji politycznych. Wszyscy jednym głosem przyznają, że o istnieniu takich interpretacji nie słyszeli. Twierdzą, że muszą sprawę przeanalizować, by móc się nią zająć.