Chcesz zadać swoje pytanie kandydatom na prezydenta? Jeśli tak, dołącz do akcji Gazeta.pl i MamPrawoWiedziec.pl. To Twój Głos. Pytaj.
Obrażanie pracowników, wspólne zebrania, na których wytykano błędy w pracy konkretnym osobom, czy obowiązek składania pisemnych wyjaśnień w wypadku kilkuminutowego spóźnienia - do takich sytuacji miało dochodzić od kilku lat w Ministerstwie Zdrowia.
Sprawą zajęli się reporterzy TVN "Uwaga" i "Faktu". Jak czytamy w gazecie , pracownicy ministerstwa winę zrzucają na dyrektora generalnego Marcina Antoniaka. "Mam dość draństwa dyrektora i jego pomocników w MZ. Nie zamierzam biernie się przyglądać, jak nękane są kolejne osoby" - napisała w przytaczanym przez "Fakt" liście do wszystkich pracowników Joanna Koczaj-Dyrda z wydziału kontroli MZ.
Jak Koczaj-Dyrda mówiła w "Uwadze", odzew po jej mailu był "ogromny". - Dużo osób się odezwało. Mam nadzieję, że ci, którzy jeszcze się nie odważyli, zrobią to i wspólnie tę sprawę załatwimy - mówiła w programie TVN.
Kobieta już w zeszłym roku próbowała zainteresować sprawą szefów resortu oraz prokuraturę, jednak nie podjęto żadnych działań, czytamy w "Fakcie". Jak podaje dziennik, kilkanaście osób zatrudnionych w ministerstwie potwierdza ustalenia dziennikarskiego śledztwa.
Jak mówiła w "Uwadze" była pracownica ministerstwa, w wyniku stresu związanego z pracą musiała leczyć się psychiatrycznie. Po powrocie z leczenia została zwolniona. Teraz walczy o swoje prawa przed sądem pracy w dwóch sprawach przeciwko ministerstwu: o bezprawne zwolnienie i mobbing.
Ministerstwo Zdrowia nie komentuje sprawy. Rzecznik resortu Krzysztof Bąk powiedział "Faktowi" jedynie, że "po otrzymaniu maila od pani Dyrdy sprawa została niezwłocznie przekazana szefowi służby cywilnej". Jak stwierdził, to on odpowiada za dyrektorów generalnych w ministerstwach.
Minister Arłukowicz nie skomentował sprawy.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!