"Do zamachu rzeczywiście doszło. Ale nie w Smoleńsku, lecz po Smoleńsku. Do perfidnego zamachu na Polskę i wspólnotę Polaków. Dokonał go Jarosław Kaczyński" - pisze o katastrofie smoleńskiej we wstępniaku do najnowszego numeru "Newsweeka" Tomasz Lis.
Publicysta wskazuje, że akcja zaplanowana była "na zimno". Pozwoliła wepchnąć prezydenturę Lecha Kaczyńskiego ze sfery drwin w sferę legendy. Zsakralizować przywództwo Jarosława Kaczyńskiego. I odhumanizować Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego.
"Po drugiej stronie reakcja była idiotycznie defensywna" - wskazuje Lis. "I tak cała Polska zanurzyła się na lata w helu, sztucznej mgle i odmętach szaleństwa" - wskazuje.
Lis w kilku miejscach zwraca uwagę na podziały, jakie w społeczeństwie wyryła katastrofa i kwestia jej interpretacji. "Smoleńsk zafundował nam narodowe Verdun, ideologiczno-propagandową wojnę pozycyjną z użyciem gazów trujących. Można się przed nimi bronić, zakładając maski gazowe, ale jak tu prowadzić dialog z maskami na głowie" - zastanawia się publicysta. I podkreśla: "Uznaliśmy Smoleńsk za pretekst, żeby nienawidzić się bardziej, gardzić sobą intensywniej".
Jednocześnie jednak Lis podkreśla, że prawica, choć jej reakcje są być może nazbyt intensywne, w kilku kwestiach ma rację. Publicysta zaznacza, że państwo nie przeciwstawiło się "rosyjskim matactwom", a sama katastrofa nie została wyjaśniona z wystarczającą starannością, skoro po pięciu latach pojawiają się nowe stenogramy z kokpitu tupolewa.
"Państwo zawiodło i zawodzi. Ale może najbardziej wtedy, gdy robi uniki ze strachu przed jazgotem PiS oraz bredniami i oskarżeniami generowanymi przez Macierewicza" - pisze publicysta.
Lis dziwi się też, że bez większej reakcji przeszło nazwanie przez Jarosława Kaczyńskiego wyborców PO ignorantami, a nawet kretynami. I zaznacza, że pod adresem wyborców PiS takie inwektywy nie padają. "W naszym narodowym przedszkolu nieznośnemu Jareczkowi należy wybaczyć każdy eksces" - kwituje.