Alina Wojtas, wdowa po zmarłym w katastrofie smoleńskiej Edwardzie Wojtasie: - Nie mnie osądzać te dokumenty, bo nie jestem absolutnie specjalistką w tej dziedzinie. Ale wzbudzają one tylko niepotrzebne emocje. Największe - wśród rodzin ofiar; pogłębiają w nas rany, które i tak mamy głębokie. Dodatkowo te dokumenty służą tylko temu, by dalej dzielić społeczeństwo.
Trudno wydawać ocenę do jakichś dywagacji dziennikarzy, tym bardziej że są one opublikowane po 5 latach. Ja w dalszym ciągu czekam na zakończenie śledztwa i na to, co oficjalnie wyda prokuratura.
- Że to tylko służy wzbudzeniu niepotrzebnych emocji. Nie sądzę, by po pięciu latach można było wyczytać więcej z tych czarnych skrzynek niż na początku, po tragedii.
- Przeczytałam oczywiście, bo nie sposób, abym ja - jako osoba najbliższa - nie zajrzała do tego, co się teraz ukazuje. Ale bardzo trudno mi jest zrozumieć, że dopiero po pięciu latach można było o wiele więcej odczytać niż na początku. Jest to niezrozumiałe i wręcz nieprawdopodobne. Także mimo wszystko, poczekam na zakończenie śledztwa przez prokuraturę i na informację z prokuratury.
- Bardzo. To wręcz nieprawdopodobne, aby dopiero po takim czasie odnaleźć czy odczytać te stenogramy. Są tu nowe dane, ale część pojawiała się też w dotychczasowych informacjach.
- Tak, również o naciskach, ale tego nigdy nie potwierdzała prokuratura wojskowa.
- Tak, jesteśmy informowane. Nawet teraz, przed piątą rocznicą, jakby uaktywniły się te czynności prowadzone w prokuraturze, bo teraz również przychodziły do nas informacje związane z dalej prowadzonym śledztwem, zapoznawałyśmy się z nimi.
Przychodzą do nas i dokumenty przetłumaczone na język polski, przychodzą pisma, postanowienia, to co prokuratura uważa za stosowne, by zawiadomić najbliższe osoby, które mają status pokrzywdzonego.
- Zapoznałam się z tajnymi dokumentami odnośnie wszystkich czynności, które były prowadzone na miejscu, w Smoleńsku, zaraz po tragedii, m.in. z dokumentami sekcyjnymi. Jeśli chodzi o samo śledztwo, ono w dalszym ciągu trwa i w zasadzie niczego nie ustalono do tej pory. W dalszym ciągu czekamy na te wyniki końcowego śledztwa i ustalenia przyczyn.
- Naprawdę tych różnych informacji pojawia się tak dużo, że czekam na końcowy efekt śledztwa, bo trudno to wszystko zrozumieć i trudno wybrać najprawdziwszą prawdę.
- Różnie bywa, naprawdę. Ale nie chcę wierzyć, że to był zamach. Chcę wierzyć, że to była tragedia.
- Nie. Mąż wybrał podróż do Smoleńska, a mało korzystał z wyjazdów służbowych jako poseł. Wtedy jechał z wielką dumą i radością, jako członek delegacji państwowej na uroczystości w Katyniu. Nawet nie mogłam mu powiedzieć, żeby nie leciał. Poza tym, przez głowę mi nie przeszło, że może dojść do tragedii. Wydawało mi się, że taki lot, z taką delegacją, jest najbardziej strzeżony ze wszystkich lotów.
- Trudno mi w to wszystko naprawdę uwierzyć, że było tak, jak jest teraz podawane. Dlatego trudno mieć do kogoś żal. Jeśli okaże się, że tak było, jeśli potwierdzi to prokuratura, to na pewno pozostaną w sercu jeszcze inne rany.
- Nie, czas nie uleczył tych ran, jest jeszcze gorzej. Moja żałoba jest żałobą wręcz publiczną. To, że ciągle o tym się mówi i pisze, to nie daje spokojnie żyć i nie da się o tym zapomnieć. Z drugiej strony, te 5 lat to długo, zdążyłam się przyzwyczaić do tej samotności, wiem, że ze wszystkim w domu, na podwórku, w garażu muszę sobie radzić sama.
Największym wsparciem są moje córki. Bardzo boli, że przez 5 lat trwa śledztwo, przynosi ono tylko emocje, a nie możemy się dowiedzieć, co tam się tak naprawdę stało i jak doszło do tej tragedii. To boli i niepokoi, pogłębia rany już istniejące.
- Nie uczestniczę w spotkaniach z rodzinami w Warszawie, nas na jakieś wspólne spotkania nikt w tej chwili nie zaprasza, poza spotkaniami w rocznicę. I w tym roku wezmę udział w tym spotkaniu 11 kwietnia, z okazji 5. rocznicy katastrofy. Będzie msza święta, otwarcie wystawy na placu Piłsudskiego i będzie też koncert w Teatrze Narodowym. A 10 kwietnia, jak co roku, pozostanę w Lublinie, będę przy grobie męża. Udamy się na cmentarz o godz. 8.30, by złożyć hołd mężowi.
- Tak, są chwile z łzami w oczach. Zwłaszcza w dni wolne, w święta, gdy zawsze byliśmy razem. To najcięższe momenty. I często pojawia się u mnie myśl: dlaczego wtedy mój mąż wybrał ten lot, dlaczego z taką radością chciał lecieć? Widocznie tak chciał Bóg.