Kasa pod stołem i ani słowa znajomym. Tak wygląda praca kremlowskich trolli internetowych. "Po jakimś czasie sam zaczynasz w to wierzyć"

Rosja od lat prowadzi zorganizowaną kampanię w internecie - blogerzy i komentatorzy zatrudnieni przez firmy powiązane z Kremlem przez 24 godziny dziennie publikują treści zgodne z otrzymywanym codziennie schematem. Ile zarabia troll Kremla? Kulisy internetowej propagandy ujawnia brytyjski dziennik "The Guardian".

Dziennikarz "The Guardian" rozmawiał z dwoma byłymi pracownikami firmy, którą nazywa centralą rosyjskiej "armii trolli", czyli osób publikujących na forach, blogach i w komentarzach pod artykułami oraz w mediach społecznościowych treści popierające działania rosyjskiego rządu i wyśmiewające i mieszające z błotem Ukrainę i państwa Zachodu. W nowoczesnym biurowcu w Sankt Petersburgu praca trwa 24 godziny na dobę w dwóch 12-godzinnych zmianach. Kilkuset pracowników pracuje w "drakońskiej" atmosferze, pod czujnym okiem redaktorów, którzy sprawdzają ich wpisy, nakładając kary za kopiowanie treści albo odbieganie od narzuconej linii ideologicznej. Karę można dostać też za kilkuminutowe spóźnienie albo nienapisanie w ciągu dnia wystarczającej liczby wpisów. Pracownicy nie mogą mówić znajomym o tym, co robią.

Pierwsza osoba, z którą rozmawiał "The Guardian" - kobieta zajmująca się pisaniem blogów - zarabiała miesięcznie 45 tys. rubli, czyli według obecnego kursu niecałe 3 tys. zł. Bez umowy o pracę, ale z umową o nieujawnianiu informacji. Jej zadaniem było prowadzenie zwykłych z pozoru blogów na tematy niezwiązane z polityką i wplatanie w nie postów zgodnych z linią ideologiczną Kremla, np. ostro krytykujących rząd w Kijowie.

"To wszystko odnosi skutki"

40-letni Marat pracował z kolei w dziale zajmującym się przeglądaniem lokalnych forów i pisaniem na nich odpowiednich wiadomości. Co rano pracownicy dostawali instrukcje dotyczące wpisów o tematyce politycznej. - Najbardziej przerażające jest to, że potem rozmawiasz ze znajomymi i widzisz, że oni powtarzają to, co było w twoich instrukcjach - mówi blogerka. - Zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, że to wszystko odnosi skutki - dodaje.

Instrukcje przekazywane pracownikom składały się zwykle z krótko opisanych aktualnych wiadomości i "wniosków", do jakich mają dojść komentujący. Przykład: kondolencje złożone przez Władimira Putina Francois Hollande'owi po strzelaninie w redakcji tygodnika "Charlie Hebdo". Wniosek: "Władimir Putin natychmiast skontaktował się z prezydentem Francji, mimo złych relacji Rosji z Zachodem" - przytacza "The Guardian". "Przywódca Rosji zawsze przeciwstawiał się agresji i terroryzmowi. Dzięki inicjatywom prezydenta liczba ataków terrorystycznych w Rosji drastycznie spadła". Inne instrukcje dotyczyły na przykład pochwał dla wyprodukowanego w Rosji smartfonu czy działań Zachodu na Ukrainie.

Rosyjscy "trolle" mieli też do dyspozycji całe strony internetowe z obrazkami wyśmiewającymi Zachód i Ukrainę (wyjątkowo dużo niewybrednych żartów o Baracku Obamie i Petro Poroszence) czy "patriotyczną Rosyjską Wikipedię" z nacechowanymi ideologicznie wersjami wydarzeń na świecie. Ta druga wyjaśnia na przykład, że uczestnicy rewolucji na kijowskim Majdanie byli pojeni herbatą zawierającą narkotyki.

Najwięcej zarabia troll angielskojęzyczny

Marat zrezygnował z pracy po dwóch miesiącach. - To oczywiste, że jeśli codziennie żywisz się nienawiścią, to ona wyżera twoją duszę. Po jakimś czasie zaczynasz sam w to wierzyć - mówi. Z jego obserwacji wynikało, że pracownicy w biurze są podzieleni mniej więcej po równo - połowa faktycznie wierzy w sens ich pracy, a połowa jest tam tylko dla pieniędzy.

Najbardziej prestiżowe stanowisko to troll angielskojęzyczny - osoby, które pomyślnie przejdą test językowy, zarabiają 65 tys. rubli (ponad 4 tys. zł). Przykładowe zadanie to pisanie komentarzy pod artykułami o Ukrainie w serwisach internetowych CNN i "New York Times". "The Guardian" w maju zeszłego roku donosił również o tym, że moderatorzy komentarzy na stronach dziennika podejrzewają, że zalewa ich fala opłacanych prorosyjskich wpisów.

Jak pisze dziennik, z nieoficjalnie ujawnionych dokumentów wynika, że petersburska firma ma pewne powiązania z Kremlem, ale nie znaleziono na to twardych dowodów. Już w 2012 roku pojawiały się jednak podejrzenia, że młodzieżowe organizacje rządowe wynajmują internetowych trolli. Firma w Sankt Petersburgu - nie wiadomo, czy jest ich więcej - działa co najmniej od dwóch lat i w tym czasie znacząco się powiększyła.

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: