- Kandydaci w wyborach prezydenckich zaczęli odczuwać, że prowadzą niepoważną kampanię - uważa Wroński. Jego zdaniem stąd wzięły się poważne tematy, które pojawiły się ostatnio - np. euro.
Tę dyskusję rozpoczął Andrzej Duda, kandydat PiS. Jego sztabowcy za pomocą "Bronkomarketu" chcieli pokazać, jak rzekomo miałyby wzrosnąć ceny po przystąpieniu Polski do strefy euro. Problem w tym, że przykładowe ceny towarów podane w euro są po przeliczeniu na złotówki takie jak ceny produktów, które Jarosław Kaczyński kupował podczas słynnej wizyty w sklepie w 2011 roku. Ceny w złotówkach są natomiast dużo niższe niż wtedy.
Dodatkowym problemem jest też to, że aby wprowadzić euro w Polsce, potrzebna jest zmiana konstytucji. A do tego brakuje odpowiedniej większości w parlamencie. Na to akurat prezydent nie ma wpływu.
- Duda zrobił to infantylnie, ale ci wszyscy kandydaci mają być młodzi, radośni, twitterowi - zauważa Wroński. - Ale moim zdaniem to ważne zagadnienie. Niewłaściwe ze strony sztabu Bronisława Komorowskiego jest unikanie dyskusji o euro poprzez mówienie, że to bicie piany, bo sprawa jest zablokowana ze względu na potrzebę zmiany konstytucji.
- Komorowski powinien pogłaskać Dudę po główce jako ten starszy, poważniejszy i powiedzieć: panie Duda, głupio pan robisz, ale poruszyłeś ważne zagadnienie, więc porozmawiajmy. Jeśli ci sami kandydaci odczuwają własną chęć wymiany poglądów na ważny temat, to chyba dobrze dla tej kampanii, a nie źle - podsumował.