"Dedykujemy to tobie, Rosjo!" - spektakl pod takim hasłem odbył się w sobotę na ulicach Symferopola, stolicy Krymu. Tańczące dzieci i setki obserwujących rozpoczęły nim obchody pierwszej rocznicy aneksji Krymu przez Federację Rosyjską.
Rok temu, 16 marca, odbyło się "referendum", w którym - jak podały lokalne władze - prawie 96 proc. głosujących miało opowiedzieć się za przyłączeniem Krymu do Rosji. Doszło do niego dwa dni później, 18 marca 2014 r.
Główne obchody rocznicy na Krymie i w rosyjskich miastach zaplanowane są na środę. Jak podaje portal Newsru.com , w ich ramach odbędą się parady, koncerty, a także dodatkowe lekcje w szkołach na temat historii półwyspu, w tym wydarzeń z zeszłego roku.
Jednak wielu mieszkańców Krymu nie podziela propagowanej przez władze radości z przyłączenia do Rosji. Według danych Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) prawie 20 tys. osób zdecydowało się opuścić półwysep. Wśród nich dużą część stanowi muzułmańska mniejszość, Tatarzy.
Są oni prześladowani ze względu na odmienną religię oraz opozycyjne nastawienie do Rosji. Zagraniczni reporterzy informują o zatrzymywaniu Tatarów przez policję, czy młodych mężczyznach, którzy znikają w tajemniczych okolicznościach.
- Teraz za każdym razem, kiedy publikuję coś na Facebooku czy nawet klikam "lubię to", przypominam sobie słowa mojego ojca. "Bądź ostrożny, nie wpadnij w żadne kłopoty" - mówił dziennikarzom radia NPR Ernes , 26-letni Tatar pół roku po aneksji Krymu.
Dwudziestolatek od początku kryzysu na Krymie był aktywny w mediach społecznościowych. Pisał m.in. o zniknięciach swoich rówieśników. Pomimo ostrzeżeń ojca, mówi, że nie przestanie pisać.
Edem Asanow, także dwudziestolatek, pewnego dnia nie pojawił się w pracy. Kilka dni później znaleziono go powieszonego w opuszczonym budynku. Według bliskich Edema nie był on zaangażowany politycznie. Chociaż nie ma dowodów, że władza jest odpowiedzialna za zniknięcia, to przypominają one Tatarom o represjach jeszcze z czasów stalinowskich.
- Nie czujemy się bezpiecznie. Ludzie znikają, są bestialsko mordowani - mówiła przed miesiącem reporterom AFP Elwira, mieszkanka Krymu. Jej mąż został zatrzymany i - jak twierdzi Elwira - fałszywie oskarżony o wszczynanie zamieszek i morderstwo.
Według relacji z Krymu represje wobec ludności tatarskiej nasilają się. - W grudniu i styczniu było stosunkowo spokojnie, ale teraz jest więcej przeszukań, aresztowań. To pokazuje, że nikt nie może czuć się bezpieczny - mówił "Newsweekowi" Krasimir Jankow z Amnesty International.
To samo dotyczy wolności prasy. Jak podał "Newsweek", tatarskie media, podobnie jak inne na Krymie, są zmuszane do autocenzury. Nie wolno używać takich słów jak "aneksja" czy "okupacja" w kontekście półwyspu ani pisać o "terrorystach" na wschodzie Ukrainy.
W ostatnich tygodniach pojawiły się też obawy, że jedyna tatarska stacja telewizyjna, ATR, może zostać zamknięta. Na początku marca policja weszła do siedziby telewizji, jej pracowników zatrzymano i skonfiskowano ich sprzęt. Zarzucono im "propagowanie ekstremizmu".
- Przez 50 lat w ZSRR Tatarzy nie mieli wolności słowa, nie mogli używać swojego języka. Teraz tragiczna historia się powtarza - mówiła reporterom AFP Lilia Budzhurowa, wicedyrektorka tatarskiej telewizji.
Jak wynika z analizy fundacji Jamestown, zajmującej się badaniem polityki w Eurazji, władze na Krymie złożyły Tatarom wiele obietnic. Jednak - m.in. ze względów finansowych - nie wywiązano się z nich. "Skoro władza nie ma wielu marchewek, używa wobec Tatarów kija" - czytamy w raporcie z marca na stronie fundacji .
Wolność słowa na Krymie jest ograniczana do tego stopnia, że kilka osób zostało aresztowanych za upamiętnienie urodzin ukraińskiego poety. Jak podawało w zeszłym tygodniu Ukraine Today, grozi im grzywna w wysokości 15 tys. rubli i dwa tygodnie aresztu.
Jednym z głównym pretekstów używanych przez rząd Krymu przy atakowaniu mniejszości tatarskiej jest jej rzekomy "ekstremizm". Na tej postawie cenzuruje się media, wprowadza czarne listy książek.
W ocenie analityków fundacji Jamestown, trudna sytuacja i rosnące represje skłaniają młodych Tatarów do słuchania islamskich ekstremistów. To daje prorosyjskim władzom kolejne argumenty przeciwko muzułmanom. W ten sposób nakręca się błędne koło, w którym stale pogarsza się sytuacja Tatarów.
Według danych UNHCR ponad 18 tys. osób opuściło Krym w związku z jego aneksją przez Rosję. Jak wynika z raportu Wysokiego Komisarza ds.
Uchodźców z października, wśród nich są m.in. politycznie zaangażowani dziennikarze czy mali przedsiębiorcy, ale ok. 70 proc. z zarejestrowanych uchodźców z Krymu to Tatarzy.
Najwięcej uchodźców z Krymu mieszka teraz w wielkich miastach Ukrainy, Kijowie i Lwowie. W tym ostatnim jest ok. 1700 Tatarów.
Jaszar, który na Krymie pracował w liceum, nie mógł znaleźć zatrudnienia we Lwowie. Dlatego zarabia na życie, sprzedając na ulicy pilaw, czyli ryż z mięsem - czytamy w reportażu Miszy Friedman dla portalu Quartz .
Sulejman, także Tatar, przyjechał do Lwowa z żoną i sześciorgiem dzieci. W domu pracował jako kierowca ciężarówki, ale w nowym miejscu nie znalazł stałej pracy. Dorabia, lepiąc pierogi dla popularnej wśród Tatarów restauracji Krym.
Jak zauważa Friedman, bezrobocie nie jest jedynym problemem uchodźców z Krymu. We Lwowie żywy jest nacjonalizm, a Tatarzy, choć popierają Ukrainę, mają odmienną religię. "Ale jedna rzecz łączy muzułmanów i chrześcijan: ich wrogość wobec Moskwy. I jako ofiary działań Rosji Tatarzy są dobrze przyjmowani we Lwowie. Przynajmniej na razie" - czytamy w reportażu.
Problem uchodźców z Krymu jest w skali całego kraju tylko kroplą w morzu. Według danych Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców UNHCR po roku trwania konfliktu na Ukrainie jest tam ponad milion tzw. uchodźców wewnętrznych. Są to osoby zmuszone do zmiany miejsca zamieszkania, które nie opuszczają swojego kraju.
Najwięcej uchodźców wewnętrznych jest w rejonie Doniecka, Ługańska i Charkowa. Zdecydowaną większość osób, które opuściły swoje domy i przebywają w tych regionach, stanowią emeryci i osoby starsze. Często nie mają oni możliwości wyruszenia dalej w głąb kraju i pozostają blisko rejonów objętych walkami. Im dalej od Donbasu, tym większą część uchodźców stanowią ludzie zdolni do pracy. Wśród uchodźców są też dzieci, jak np. sieroty z Domu Dziecka w Doniecku .
Niewiele mniej jest uchodźców zewnętrznych. To ponad 700 tys. osób. Większość z nich uciekła do Rosji. Także w Polsce i na Białorusi po kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców szuka azylu lub innej możliwej formy pobytu.
Przeczytaj reportaż Dużego Formatu o uchodźcach na Ukrainie >>>
Niektórzy mieszkańcy Donbasu nie chcieli lub nie mogli uciec. Jednym z nich był Nikolai, którego historię opisali pracownicy UNHCR . Kiedy rozpoczęło się bombardowanie, razem ze swoją matką zeszli do piwnicy. Żyli tam przez pięć miesięcy.
W lipcu matka Nikolaia ze stresu straciła władzę w nogach. W listopadzie mężczyzna wyniósł ją na górę, wezwał lekarza. - Doktor powiedziała, że mama miała udar i żebyśmy przygotowali się na najgorsze - opowiadał mieszkaniec Doniecka. Matka Nikolaia cierpiała jeszcze dwa miesiące, zanim zmarła na początku grudnia.
Większość z tych, którzy pozostali w Doniecku, przez długi czas bała się wychodzić na zewnątrz. Spali w zniszczonych budynkach i piwnicach, często na zaimprowizowanych legowiskach. 76-letnia Katia spała w wyłożonej materacem wannie. - Nie jest zbyt wygodnie, ale lepsze to niż spanie na ulicy - mówiła kobieta.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!