"Newsweek" pisze o procederze zatrudniania fikcyjnych asystentów europosłów PiS . Pracownicy partii mieli być formalnie zatrudnieni jako asystenci deputowanych do PE, dzięki czemu partia oszczędzała na wypłatach. Wynagrodzenia pracownicy dostawali z budżetu Parlamentu Europejskiego. Według tygodnika proceder jest nielegalny i może się skończyć dla PiS "przykrymi konsekwencjami".
Dominika Wielowieyska pytała publicystów w Poranku Radia TOK FM, czy ich zdaniem sprawa jest poważna. - Oczywiście, że poważna. To złamanie unijnego prawa - przyznała Agata Nowakowska z "Gazety Wyborczej". - Nie można przeznaczać unijnych pieniędzy otrzymywanych w ramach wykonywania mandatu w Parlamencie Europejskim na potrzeby macierzystej partii - zaznaczyła. Dziennikarka podkreśliła, że sprawa nie jest wcale prosta, bo trzeba będzie znaleźć twarde dowody na nieprawidłowości.
Nowakowska powiedziała, że partia, która od dawna głosi walkę z korupcją, powinna skupić się na wyjaśnieniu tej sprawy. - Bo jeśli z pieniędzy unijnych opłacana była pielęgniarka zajmująca się mamą prezesa Kaczyńskiego, to jest niemoralne - podkreśliła.
Także Jan Ordyński z "Przeglądu" przyznał, że sprawa może się okazać bardziej skomplikowana, a fikcyjni asystenci w świetle prawa mogą być czyści. - Ale sprawa jest szersza, podobno też w polskim parlamencie są takie zwyczaje - zauważył publicysta.
- To nie jest wielka afera, raczej drobna aferka, nie sądzę, by miała większe znaczenie dla przebiegu kampanii czy poziomu polskiego życia publicznego - bagatelizował sprawę Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Do Rzeczy". - Skala jest zupełnie nieporównywalna z różnymi innymi aferami - skwitował.