Ukraina nie wykorzystuje swojego potencjału na wojnie? "Poroszenko przyjął taktykę pokojową. To błąd" [WYWIAD]

W Donbasie walczy 50 tys. Ukraińców. Tymczasem Kijów ma do dyspozycji 130 tys. żołnierzy. Dlaczego tak jest? - Poroszenko przyjął w tej wojnie taktykę niemalże "pokojową". A to dyplomacja powinna dopełniać działania militarne, nie odwrotnie - mówi nam analityk Pawło Kost.

Wojna w Donbasie trwa już co najmniej 11 miesięcy. Wciąż trudno ustalić, ilu Rosjan, ilu Ukraińców i ilu separatystów faktycznie walczy na froncie. Wciąż debatujemy o tym, czy Polska powinna zacząć pomagać Ukraińcom w dozbrojeniu, a tymczasem Kijów sam nie ogłasza powszechnej mobilizacji i nie wykorzystuje całego swojego militarnego potencjału. Dlaczego tak się dzieje? Pytamy analityka, wyspecjalizowanego w tematyce zbrojeń.

Karolina Słowik, Gazeta.pl: Działania wojenne na wschodniej Ukrainie obserwujemy od kwietnia 2014 roku, po aneksji Krymu. W ostatnim tekście dla "Nowej Europy Wschodniej" , sugeruje Pan, że zaczęła się znacznie wcześniej.

Pawło Kost : - Konkretna data początku wojny ukraińsko-rosyjskiej jest trudna do określenia. Wojna "hybrydowa" ma właśnie to do siebie, że przejście od "pokoju" do "wojny" jest dość płynne.

Moim zdaniem wojna w Donbasie rozpoczęła się wcześniej. Latem 2013 roku wraz z rozpoczęciem wojny handlowej. Wprowadzono faktyczny zakaz wszelkiego importu towarów do Rosji z Ukrainy. Wówczas stało się jasne, że Kreml idzie na całość i albo Kijów przyjmie warunki Moskwy, albo agresja będzie ewoluowała.

Szantaż gazowy w relacjach rosyjsko-ukraińskich był obecny praktycznie zawsze. Przybrał na znaczeniu zwłaszcza po Pomarańczowej Rewolucji (w 2004 roku - red.), ale także w okresie rządów Wiktora Janukowycza.

Kim są separatyści? Czy "separatyści" to trafne określenie? Może powinniśmy nazywać ich "rebeliantami"? Według słownika PWN separatyzm to dążenie jakiejś grupy etnicznej, religijnej lub politycznej do wyodrębnienia się z większej całości polityczno-społecznej. Rebelia - zbrojny bunt przeciwko istniejącej władzy.

- Materiał ludzki, z którego tworzono siły separatystów, to byli funkcjonariusze milicji i służb specjalnych, którzy odmówili posłuszeństwa Kijowowi, prorosyjscy młodzi ludzie, którzy należeli do organizacji paramilitarnych, jak "Opłot", oraz wszyscy inni, których od lat karmiono rosyjską propagandą.

Według badań opinii publicznej, przeprowadzonych przed agresją, separatyści stanowili nie więcej niż 25% ludności obwodów donieckiego i ługańskiego. Około 5-10% przedwojennej ludności Donbasu było nastawionych proukraińsko, a reszcie (największej części społeczeństwa) było wszystko jedno. Wystarczyło zastraszyć lub nawet zlikwidować aktywnych patriotów, by "obojętni" nie kiwnęli palcem i powstało wrażenie "separatystycznego" Donbasu.

Co do nazwy - sam się nad tym często zastanawiam. Czy dążą do wyodrębnienia? Oni chyba sami nie wiedzą, do czego dążą, co można wywnioskować z wypowiedzi publicznych. Zrobią to, co im powiedzą w Moskwie. Z pewnością występują zbrojnie przeciwko władzy. Ale wydaje się, że w tym przypadku trafnym byłby jakiś nowy termin. Donbascy separatyści są bowiem tylko narzędziem w rękach Kremla, choć na początku konfliktu mogło się jeszcze wydawać, że to lokalne elity są źródłem buntu. Bez Moskwy nie byłoby żadnej wojny - bez "turystów" z Rosji nawet organizowane wiosną ub.r. protesty byłyby nieudane.

Zostańmy więc przy separatystach. Ilu ich faktycznie walczy na Ukrainie? Ilu jest aktywnych Rosjan, a ilu Ukraińców?

- Według ostatnich informacji omawianych w środowiskach eksperckich w wojnę w Donbasie po stronie ukraińskiej zaangażowanych jest ok. 50 tys. żołnierzy (Sił Zbrojnych Ukrainy, Gwardii Narodowej, batalionów ochotniczych i oddziałów specjalnych milicji i Służby Bezpieczeństwa Ukrainy). Ale nie wszystkie te siły są bezpośrednio zaangażowane w walkę - większa ich część przeważnie zabezpiecza tyły. Anton Heraszczenko mówił o ok. 15 tys. żołnierzy na pierwszej linii.

Siły rosyjsko-separatystyczne liczą ok. 30-35 tys. osób. Przy czym ok. 12 tys. z nich stanowią żołnierze regularnej armii rosyjskiej, ok. 5-7 tys. najemnicy z Rosji, w tym kozacy, a reszta to miejscowi separatyści. Warto pamiętać, że to rosyjscy wojskowi grają kluczowe role: zapewniają wywiad radiotechniczny, logistykę, kontrwywiad. Przy czym liczby te, szczególnie po stronie rosyjsko-separatystycznej, ulegają ciągłym zmianom.

Jeśli chodzi o rosyjskie wojska przy granicy, to nie dysponuję takimi danymi, nawet w przybliżeniu. W mediach pojawiały się różne liczby - np. ok. 60 tys., ale to jest trudne do zweryfikowania.

Jeśli walczy około 50 tys. Ukraińców, to co z resztą? Według danych International Institute for Strategic Studies (IISS) Kijów dysponuje 130 tys. żołnierzy. Dodatkowo milion jest w rezerwie. I dlaczego nie zorganizowano na Ukrainie powszechnej mobilizacji?

- To pytanie do Głównodowodzącego i Sztabu Generalnego SZU. Od początku prezydent Petro Poroszenko przyjął w tej wojnie taktykę niemalże "pokojową". W dążeniach do rozwiązania konfliktu jego administracja kładzie główny nacisk na instrumenty dyplomatyczne. Co, moim zdaniem, jest błędem - dyplomacja powinna dopełniać działania militarne, a nie odwrotnie. Z takiego podejścia wynikają "pacyfistyczne" rozkazy na front. Prawdopodobnie Kijów obawia się, że w przypadku ofensywy dojdzie do otwartej agresji Rosji na Ukrainie.

Właściwie Ukrainie nie jest potrzebna milionowa czy nawet półmilionowa armia. Lepiej dobrze wyszkolić i uzbroić profesjonalistów. W pewnym sensie teraz jest dobry moment do tego, aby żołnierzom, którzy pokazali się z dobrej strony na Donbasie, zaproponować kontrakty w armii. Takich działań Kijowa jednak nie widać.

Ciągle mówi się o tym, że ukraińskie wojsko ma braki w uzbrojeniu. Jaka to skala?

- Od czasu rozpoczęcia działań wojennych wiele luk w uzbrojeniu zostało załatanych. Jednak nadal najważniejszym problemem pozostają nowoczesne technologie, niezbędne w wywiadzie elektronicznym. Taki sprzęt pozwala szybko lokalizować położenie wroga i go likwidować. Brakuje też bezzałogowców. Kijów może wyprodukować je sam, ale nie ma na to czasu. Dlatego tego typu pomoc z zewnątrz ma duże znaczenie dla Ukrainy.

Wyzwaniem dla SZU jest także brak odpowiednich zasobów do prowadzenia walki w ciemnościach. Armia nie dysponuje żadnym helikopterem zdolnym do prowadzenia takich działań. Brakuje też broni przeciwczołgowej, takich jak np. przenośny kompleks Javelin, albo licznych kompleksów ukraińskiej produkcji, które dotąd sprzedawane są za granicą.

Kolejnym problemem jest brak odpowiednio modernizowanej amunicji do wyrzutni rakietowych (Grad, Huragan i Smiercz). Taki proces modernizacji jest długotrwały - znowu zatem czynnik czasu gra dużą rolę i dlatego warto walczyć o jej dostawy z Zachodu.

Czy dotychczasowa pomoc militarna Zachodu jest skuteczna?

- Nie odegrała żadnej znaczącej roli: brytyjskie pojazdy opancerzone czy amerykańskie komplety snajperskie nie mogą odmienić losów wojny.

Tymczasem Ukraina sama może produkować różne typy pojazdów opancerzonych wyposażonych w zasoby niezbędne do niszczenia celów naziemnych i powietrznych, z własnymi systemami łączności i nawet bezzałogowcami. Ewentualna pomoc zachodnia byłaby częściowo w tym przypadku wskazana (zwłaszcza jeśli chodzi o kompleksy rakietowe), ale nie ma ona znaczenia krytycznego. Wyprodukowanie takiego sprzętu pozwoliłoby na prowadzenie aktywnej, mobilnej obrony. Kijów musi się zdecydować: albo jak najszybciej produkuje swoimi siłami, albo robi wszystko, by otrzymać taki sprzęt z Zachodu. Jak widzimy, Ukraina wybrała pierwszą opcję. Skoro tak, to powinna natychmiast rozpocząć seryjną produkcję, a na razie nikt się tym nie przejmuje.

Ten przykład pokazuje, że do głównych źródeł niepowodzeń należy zaliczyć nieefektywność organów państwa. Do dziś nie mianowano wicepremiera ds. kompleksu obronno-przemysłowego ani wiceministra ds. zbrojeniówki. Na razie wszelkie rozmowy dotyczące pomocy są prowadzone chaotycznie i nie są koordynowane ze zbrojeniówką.

Czy Polska powinna się przyłączyć do dostaw lub sprzedaży broni?

- W przypadku Polski spore znaczenie mogą mieć dostawy bezzałogowców. Były już pierwsze sygnały świadczące o pomocy ze strony Warszawy. Warto nadal iść w tym kierunku. Jednak niezbędna jest koordynacja takiej pomocy z innymi krajami Zachodu, tak by nie powielać działań.

Na uwagę zasługuje także początek współpracy polskich producentów z zaporoską fabryką "Motor Sicz". Nie ma to bezpośredniego przełożenia na sytuację na froncie, ale może częściowo zamortyzować negatywne następstwa przerwania współpracy z Rosją. Motor Sicz zatrudnia ok. 26 tys. osób i brak nowych zamówień może spowodować zwolnienia i wzrost napięcia socjalnego w obwodzie zaporoskim, który może przecież być obiektem kolejnych dywersji Moskwy.

W wakacje odnotowywaliśmy jeszcze sukcesy Ukraińców jak odbicie Słowiańska i Kramatorska w lipcu. Potem same znaczące porażki: w styczniu lotnisko w Doniecku, w lutym - Debalcewe. Dlaczego tak się dzieje?

- Nie w pełni się zgodzę. Od początku września front nie posunął się drastycznie na zachód, a biorąc pod uwagę straty ludzkie po stronie rosyjsko-separatystycznej, warto zapytać, kto tu odniósł sukces. Poza tym SZU walczą coraz lepiej.

Oczywiście ukraińskie siły się od tamtego czasu tylko bronią. I to jest pytanie do prezydenta i Sztabu Generalnego SZU. Taktyka obronna, tym bardziej tak statyczna, oraz fatalne dowodzenie muszą prędzej czy później prowadzić do strat terytorium. I właśnie w tym należy upatrywać głównych przyczyn braku sukcesów.

W przypadku "kotła debalcewskiego" dowódcy batalionu Krywbas apelowali do Sztabu Generalnego o pomoc, ale posiłki nie nadeszły. Żołnierze mówili, że zostali pozostawieni sami sobie. Czy istnieje konflikt między Sztabem Generalnym a dowódcami batalionów?

- Rzeczywiście problem batalionów ochotniczych i ich współpracy z SZU istnieje. Jednak jest on zbyt często wyolbrzymiany. Wynika to częściowo z tego, że dowództwo i żołnierze batalionów częściej uzewnętrzniają swoje odczucia w mediach, co z jednej strony wynika z braku surowych zaleceń w tym zakresie, a z drugiej - z działań PR-owych. Poza tym ochotnicy są z zasady nastawieni ofensywnie, co przy defensywnej taktyce Sztabu Generalnego musi budzić niezadowolenie. Ale te niesnaski nie mają krytycznego znaczenia.

Pojawiły się doniesienia, że niektórzy oligarchowie opłacają najemników. Kim są ci oligarchowie?

- Na początku konfliktu dość jednoznacznie wskazywano na Rinata Achmetowa, jako źródło finansowania (separatystycznego - red.) batalionu "Wostok". Jego dowódca Ołeksandr Chodakowski, a także obecny lider separatystów Aleksandr Zacharczenko są kojarzeni z najbogatszym Ukraińcem.

Z faktu, że majątek i większość obiektów należących do Achmetowa pozostała nienaruszona, również może wynikać istnienie specjalnych relacji między nim a separatystami. Ale tak jak w przypadku innych oligarchów to tylko poszlaki, które trudno weryfikować.

Z kolei po stronie ukraińskiej oligarchowie zaangażowali się w finansowanie batalionów ochotniczych. Chodzi przede wszystkim o Ihora Kołomojskiego (którego wiąże się z batalionami Dnipro-1, Dnipro-2, Donbas i OUN) oraz Serhija Lowoczkina (bataliony Azow i Ajdar).

Po zawieszeniu broni i poddaniu się Debalcewego zauważamy coraz mniejszą aktywność walczących na froncie. Jednak wielu analityków nadal twierdzi, że to tylko cisza przed burzą. Czy to możliwe, że siły Rosjan i separatystów szykują się na ofensywę na Mariupol, by stworzyć sobie korytarz do Krymu?

- Zawieszenie broni jest tylko tymczasowe. Prawdopodobnie na przełomie kwietnia i maja znowu dojdzie do eskalacji działań wojennych. Taka jest strategia Putina: długotrwały konflikt o zmiennej intensywności.

Rosjanie od dawna badają możliwość ataku na Mariupol. Raz po raz dochodzi do dywersji, regularnie pracują rosyjskie bezzałogowce. Jednak taki atak przyniósłby ogromne straty. Moskwa zdecyduje się na niego wtedy, gdy będzie wysokie prawdopodobieństwo sukcesu. Na razie na kierunku południowym nie mogą sobie na to pozwolić.

Często mówi się o tym, że tego miasta Rosjanie nie zdobędą bez wsparcia lotnictwa. A taki scenariusz to już byłaby zupełnie inna wojna. Niewykluczone jednak, że po kolejnym miesiącu "ciszy" i stopniowego ugłaskania Zachodu Kreml znowu wypróbuje siłę ukraińskiej armii oraz cierpliwość Waszyngtonu, Berlina czy Paryża i postara się przekroczyć kolejną granicę.

Pawło Kost - analityk z Centrum Badań nad Armią, Konwersją i Rozbrojeniem w Kijowie. Absolwent toruńskiego UMK. Pracował na rzecz misji OBWE w ramach programu United Nations Development Programme. Publikował na łamach m.in. "Nowej Europy Wschodniej", "Kyiv Post", "Ukraińskiego Żurnału".

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: