Jan Wróbel pytał w Poranku Radia TOK FM prof. Jana Hartmana, filozofa, byłego polityka Twojego Ruchu, o rozdrobnienie lewicy przed wyborami prezydenckimi. Jak na razie start zapowiedzieli Magdalena Ogórek z SLD, Janusz Palikot z Twojego Ruchu, Anna Grodzka z Zielonych, Wanda Nowicka z Unii Pracy i Iwona Piątek z Partii Kobiet.
- Wszyscy liderzy zostali poza burtami partyjnymi. Żeby przetrwać, muszą się sprawdzić przed samymi sobą i przed konkurentami - mówił Hartman. - Te wybory będą takim tarłem, kto będzie liderem jednoczenia lewicy - wskazywał filozof. Krytykował lewicowych "liderów", że nie potrafią wyjść ponad egoizmy, usiąść do stołu i wyłonić spośród siebie jednego kandydata. - Tylko współpraca mogłaby ich uratować - podkreślił. Na nią jednak się nie zanosi.
- Żałuję, że idzie to w tym kierunku, bo potem nie będzie już czasu. Jak się dowiemy, kto ma jeden procent, a kto ma trzy, zostaną dwa miesiące, żeby zrobić listę pozaeseldowską i to się może nie udać. Bardzo mi się nie podoba proces pseudointegracji lewicy - zaznaczył gość Poranka Radia TOK FM.
A gdyby Magdalena Ogórek osiągnęła dobry wynik i stała się naturalnym liderem lewicy? - dopytywał Wróbel. - Nie ma znaczenia, czy Leszek Miller ze swoją marionetką dostaną pięć czy osiem procent - odparł Hartman. - Znaczenie ma, że opinia publiczna dowiedziała się, że lewica jest w stanie agonalnym. Że dopisuje jej wisielczy humor i urządza hucpę. Że robi się operetkę z wyborów prezydenckich. Miller zrobił nam kawał na odejście, postanowił swoją działalność zakończyć na wesoło. Ale przez to utrudnił życie całej lewicy. Jest słaba, ma niewiele struktur, pieniędzy, ma słabych liderów. Jesteśmy w głębokim czyśćcu - rozłożył ręce Hartman.
- Społeczeństwo jest od przedszkola poddawane monofonicznemu praniu mózgów - stwierdził filozof. - Jeszcze za komuny była względna stereofonia: był telewizor i Kościół. A teraz jest jedno i to samo, nie da się przebić tego muru. Bo jak ma lewica opowiedzieć społeczeństwu, że nie jest resztkami po PRL, że jej celem nie jest niszczenie tradycji Kościoła, a lewicowcy nie są dziwolągami? - pytał.
Hartman wskazał jednak na iskierkę nadziei dla lewicy. - Współczesna lewica znajduje się w podobnej sytuacji jak KOR w latach 70. To była garstka ludzi. Zniesławianych, lekceważonych, ośmieszanych, prześladowanych przez władze. Społeczeństwo się nimi nie interesowało lub podzielało to lekceważenie. A jednak ci ludzie byli zarzewiem ruchu "Solidarności" i całego procesu wyzwolenia - skwitował.