Dziennikarz "Wprost", jeden z autorów tekstu o zajściu z udziałem szefa "Faktów" TVN, broni na blogu swojego artykułu. Kamil Durczok - według tygodnika - miał w pośpiechu opuszczać mieszkanie wynajmowane przez jego znajomą. Pismo insynuuje, że materiały, odnalezione w mieszkaniu blisko po miesiącu od rzekomego zdarzenia, mogły mieć jakiś związek z szefem "Faktów". "Na całym świecie taka historia wzbudziłaby zainteresowanie dziennikarzy. Wzbudziła i nasze" - przekonuje teraz Majewski.
Następnie dziennikarz jeszcze raz opisuje, jak przebiegła praca nad tekstem. Najpierw kontaktowano się z samym Durczokiem, następnie z policją, której zachowanie wydawało się Majewskiemu dziwne. "To była silna przesłanka do publikacji" - pisze. "Najpierw funkcjonariusze bagatelizowali sprawę i nie chcieli się nią zająć. Dopiero po interwencji Sylwestra Latkowskiego do mieszkania zjechała większa liczba policjantów", tłumaczy, dodając, że dopiero potem wykonano ekspertyzę, z której wynikło, że biały proszek znaleziony w mieszkaniu to amfetamina. "Gdyby nie tamta piątkowa interwencja Latkowskiego, to mam wrażenie, że sprawa zostałaby skręcona na samym początku", spekuluje dziennikarz "Wprost".
Majewski poczuł się też w obowiązku, żeby wyjaśnić, dlaczego na jednym ze zdjęć z mieszkania, opisywanego w tygodniku, widać jego i Latkowskiego. "Gdybyśmy [tego zdjęcia] nie dali, pojawiłby się argument, że fotografie mamy od premier Kopacz albo od byłych funkcjonariuszy WSI lub z Kremla" - pisze Majewski. "Przecież od samego początku wprowadzony został do poważnej dyskusji absurdalny argument, że to zemsta premier Kopacz za ostry wywiad telewizyjny, który Durczok z nią przeprowadził".
Majewski stwierdza też, że dziennikarze w krytyce artykułu "Wprost" nadmiernie solidaryzują się z prezenterem "Faktów". "Proponuję prosty eksperyment myślowy" - pisze dziennikarz. "Zamieńcie państwo w tej historii tylko jedno. Nazwisko Durczoka na nazwisko szefa prawicowej gazety, na nazwisko księdza albo polityka. Jestem pewien, że reakcja byłaby o 180 stopni inna" - stwierdza. Dodaje też, że Durczok, mimo że nie jest politykiem, jest jedną z najbardziej wpływowych osób w kraju i ma bardzo dużą kontrolę nad opinią publiczną.
"Nie bardzo obchodzą mnie prywatne zwyczaje Kamila Durczoka" - stwierdza na koniec Majewski. "Dla mnie temat zaczyna się, gdy jedna z najbardziej wpływowych osób w kraju barykaduje się w mieszkaniu, szarpie z właścicielem, jest spisywana przez policję. A w lokalu, z którego wychodzi, zostają jej osobiste rzeczy, akcesoria do brania twardych narkotyków, kokaina i amfetamina."
O sprawie artykułu "Wprost" wypowiedziała się dziś również Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która zasugerowała, że tygodnik nie przestrzegał w ostatnim czasie podstawowych standardów dziennikarskich. Według jej stanowiska takie publikacje "wpływają negatywnie na poziom wolności słowa" i osłabiają rolę dziennikarzy w społeczeństwie. Czytaj więcej >>>
Tekst tygodnika ostro skomentował też m.in. Roman Giertych , kpiąc z Sylwestra Latkowskiego i sugerując, że publikacja "Wprost" o Durczoku jest formą nieuprawnionego donosicielstwa.
"Afera podsłuchowa" i inne książki Sylwestra Latkowskiego dostępne są tutaj >>
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!