Majewski broni tekstu o Durczoku. "Proponuję prosty eksperyment myślowy..."

"Na całym świecie taka historia wzbudziłaby zainteresowanie dziennikarzy. Wzbudziła i nasze" - tłumaczy Michał Majewski, jeden z autorów tekstu o "ciemnej stronie" Kamila Durczoka.

Dziennikarz "Wprost", jeden z autorów tekstu o zajściu z udziałem szefa "Faktów" TVN, broni na blogu swojego artykułu. Kamil Durczok - według tygodnika - miał w pośpiechu opuszczać mieszkanie wynajmowane przez jego znajomą. Pismo insynuuje, że materiały, odnalezione w mieszkaniu blisko po miesiącu od rzekomego zdarzenia, mogły mieć jakiś związek z szefem "Faktów". "Na całym świecie taka historia wzbudziłaby zainteresowanie dziennikarzy. Wzbudziła i nasze" - przekonuje teraz Majewski.

Następnie dziennikarz jeszcze raz opisuje, jak przebiegła praca nad tekstem. Najpierw kontaktowano się z samym Durczokiem, następnie z policją, której zachowanie wydawało się Majewskiemu dziwne. "To była silna przesłanka do publikacji" - pisze. "Najpierw funkcjonariusze bagatelizowali sprawę i nie chcieli się nią zająć. Dopiero po interwencji Sylwestra Latkowskiego do mieszkania zjechała większa liczba policjantów", tłumaczy, dodając, że dopiero potem wykonano ekspertyzę, z której wynikło, że biały proszek znaleziony w mieszkaniu to amfetamina. "Gdyby nie tamta piątkowa interwencja Latkowskiego, to mam wrażenie, że sprawa zostałaby skręcona na samym początku", spekuluje dziennikarz "Wprost".

"Pojawiłby się argument, że fotografie mamy od premier Kopacz..."

Majewski poczuł się też w obowiązku, żeby wyjaśnić, dlaczego na jednym ze zdjęć z mieszkania, opisywanego w tygodniku, widać jego i Latkowskiego. "Gdybyśmy [tego zdjęcia] nie dali, pojawiłby się argument, że fotografie mamy od premier Kopacz albo od byłych funkcjonariuszy WSI lub z Kremla" - pisze Majewski. "Przecież od samego początku wprowadzony został do poważnej dyskusji absurdalny argument, że to zemsta premier Kopacz za ostry wywiad telewizyjny, który Durczok z nią przeprowadził".

"Eksperyment myślowy"

Majewski stwierdza też, że dziennikarze w krytyce artykułu "Wprost" nadmiernie solidaryzują się z prezenterem "Faktów". "Proponuję prosty eksperyment myślowy" - pisze dziennikarz. "Zamieńcie państwo w tej historii tylko jedno. Nazwisko Durczoka na nazwisko szefa prawicowej gazety, na nazwisko księdza albo polityka. Jestem pewien, że reakcja byłaby o 180 stopni inna" - stwierdza. Dodaje też, że Durczok, mimo że nie jest politykiem, jest jedną z najbardziej wpływowych osób w kraju i ma bardzo dużą kontrolę nad opinią publiczną.

"Nie bardzo obchodzą mnie prywatne zwyczaje Kamila Durczoka" - stwierdza na koniec Majewski. "Dla mnie temat zaczyna się, gdy jedna z najbardziej wpływowych osób w kraju barykaduje się w mieszkaniu, szarpie z właścicielem, jest spisywana przez policję. A w lokalu, z którego wychodzi, zostają jej osobiste rzeczy, akcesoria do brania twardych narkotyków, kokaina i amfetamina."

Krytyka pod adresem "Wprost"

O sprawie artykułu "Wprost" wypowiedziała się dziś również Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która zasugerowała, że tygodnik nie przestrzegał w ostatnim czasie podstawowych standardów dziennikarskich. Według jej stanowiska takie publikacje "wpływają negatywnie na poziom wolności słowa" i osłabiają rolę dziennikarzy w społeczeństwie. Czytaj więcej >>>

Tekst tygodnika ostro skomentował też m.in. Roman Giertych , kpiąc z Sylwestra Latkowskiego i sugerując, że publikacja "Wprost" o Durczoku jest formą nieuprawnionego donosicielstwa.

"Afera podsłuchowa" i inne książki Sylwestra Latkowskiego dostępne są tutaj >>

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: