Libańskie odmiany haszyszu cieszą się wśród konsumentów narkotyków na całym świecie renomą. Część upraw pochodzi z żyznej doliny Bekaa. Tam też swoją plantację konopi indyjskich ma Ali Nasri Szamas.
Do niedawna mężczyzna bardzo dbał o ochronę swojej tożsamości - libańskie służby ścigają go już 35 lat, a Szamas nie zamierza ułatwiać im pracy. Jednak od jakiegoś czasu, od kiedy organizacja terrorystyczna Państwo Islamskie, działająca głównie w Syrii i Iraku, urosła w siłę, plantator niespecjalnie boi się libańskich służb. Ich priorytetem stała się bowiem walka z terrorystami, nie zaś lokalnymi wytwórcami narkotyków - pisze serwis PRI.org .
W 2007 r. libański rząd postanowił zniszczyć plantację konopi w dolinie Bekaa. W tym celu wysłał tam oddział wojska. - Kiedy żołnierze nas zobaczyli, pouciekali. Wystraszyli się. Było nas pięćdziesięciu. Wszyscy chcieliśmy bronić naszych upraw - opowiada Szamas. Pokazuje też część swojego arsenału. Pod ręką ma akurat dwa kałasznikowy. Deklaruje jednak, że kolekcja plantatorów jest o wiele, wiele bogatsza.
- Żołnierze czasem wracali, ale nic nie wskórali. Ostatni raz byli tu w 2012 r. - mówi Szamas. Z dumą pokazuje efekt pracy jego "przedsiębiorstwa" - w pomieszczeniu za nim znajdują się trzy tony haszyszu.
Choć działalność terrorystów z IS, dających służbom zajęcie, jest z jednej strony wybawieniem dla takich ludzi jak Szamas, z drugiej członkowie IS zagrażają też cennym uprawom narkotyków. Plantacja mężczyzny znajduje się niedaleko syryjskiej granicy. Istnieją obawy, że także i te tereny mogą chcieć zaanektować dżihadyści.
- Jesteśmy gotowi na ich przyjście. To specjalnie na nich i ich zwolenników - mówi Szamas w rozmowie z reporterką " Time ", tnąc powietrze 60-centymetrową maczetą. Mówi, że plantatorzy mogą użyć całego arsenału zgromadzonego na wypadek "wizyty" wojska przeciwko terrorystom.
Mają już nawet w tym względzie pewne doświadczenie. Zdarzyło się bowiem, że islamiści w październiku zeszłego roku zaatakowali jedną z wiosek. Plantatorzy solidarnie skrzyknęli się, by jej bronić.
- Kiedy usłyszeliśmy, że terroryści napadli na wioskę, dołączyłem do grupy mężczyzn, by jej bronić - mówi w rozmowie z dziennikarzami człowiek, który uczestniczył w odparciu ataku IS. Prosi, by nazywać go Abbasem. - Ludzie boją się Państwa Islamskiego, ale dla nas IS jest niczym - deklaruje.
Najciekawsze jest to, że wytwórcy narkotyków, którzy tak naprawdę dbają wyłącznie o własne interesy, nadają swoim działaniom ideologiczną otoczkę. Robią z siebie bohaterów. - Będziemy bronić przed IS całego Libanu - mówi Szamas.
"Mamy więc do czynienia z wyjątkową sytuacją, kiedy przestępcy i stróże prawa stoją po tej samej stronie barykady. Łączy ich wspólny wróg. Ale haszysz jest w Libanie nielegalny, a więc zapewne to tylko kwestia czasu, aż obecni "sojusznicy" znów zwrócą się przeciwko sobie" - pisze PRI.org.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!