Bartłomiej Sienkiewicz zastąpił Jarosława Makowskiego na stanowisku szefa Instytutu Obywatelskiego. "Politycy PO wierzą, że powołanie Sienkiewicza to wzmocnienie partii i premier Ewy Kopacz. Wszyscy nasi rozmówcy powtarzają, że Sienkiewicz jest dobrym analitykiem" - pisze Michał Szułdrzyński w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".
Dobry analityk bardzo przyda się partii w czasie walki o trzecie z rzędu zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Ale w przypadku byłego szefa MSW nie da się uniknąć trudnych pytań. Bo Sienkiewicz to jeden z najważniejszych bohaterów afery taśmowej.
Dlatego, choć jak zauważa Szułdrzyński, "oficjalnie w PO nie widzą problemu", są tacy, którzy "się boją, że afera taśmowa będzie obciążeniem". "Powrót jej bohatera to łakomy kąsek dla opozycji" - podkreśla publicysta "Rzeczpospolitej".
Sytuacji nie poprawią zapewne spekulacje dotyczące zarobków think tanku PO. Poprzednik Sienkiewicza, Jarosław Makowski, w oświadczeniu majątkowym, które musiał złożyć jako radny sejmiku województwa śląskiego, napisał, że jako szef Instytutu Obywatelskiego "w ubiegłym roku zarobił ćwierć miliona złotych".
"Jeśli karą za aferę taśmową ma być sowita pensja, opinia publiczna może uznać, że w PO nie obowiązują żadne standardy. Tym bardziej że Łukasz Pawełek, skarbnik Platformy, odmawia informacji o zarobkach szefa Instytutu" - zauważa Michał Szułdrzyński.
PO może mieć też innego rodzaju problemy, ściągając byłego szefa MSW do Instytutu Obywatelskiego. Poniedziałkowa "GW" zasugerowała, że po wybuchu afery taśmowej służby podległe Bartłomiejowi Sienkiewiczowi "podsłuchiwały m.in. szefa CBA". "Jeśli to prawda, może to oznaczać dla Sienkiewicza początek nowych kłopotów" - ocenia publicysta "Rz".