- Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego. Każdy o tym marzy, a ja po prostu zaryzykowałem - mówi Tomasz Lachowicz. Jak przyznaje, po latach zaczął dostrzegać, że przestaje pasować do nowych mediów. Więc przeniósł się na wieś i z menedżera w mediach stał się "rolnikiem".
- Płacę KRUS. Kwartalnie 378 zł. Przez kilkadziesiąt lat należałem do grona twórców PKB. Płaciłem potworne podatki na ochronę zdrowia, niewiele z tego mając, jak my wszyscy. Więc postanowiłem przepisać się z grona twórców do grona beneficjentów PKB - wyjaśnia. Czy się bał? Czy teraz czuje się spełniony? Na razie najwyraźniej tak.
Tomasz Lachowicz*, obecnie rolnik w Hańczowej: Wiesz, to długa historia. Tego się nie robi hop-siup. Jestem odpowiedzialnym człowiekiem i musiałem sobie to wszystko przygotować. I szczerze mówiąc, przygotowywałem to osiem lat... Poczułem, że wszystko zaczyna mi się usuwać spod nóg. Media się zmieniają, ja się w nich coraz gorzej czuję, coraz mniej mnie fascynowały i cieszyły. Oczywiście oglądanie na koniec miesiąca wyciągu z konta było niezwykle przyjemne, jak wpadało kilkanaście tysiączków. Ale w gruncie rzeczy - po co?
- To daje poczucie, że możesz to czy tamto. Ale jak masz dzieci odchowane i w zasadzie potrzebujesz już niewiele? A jeśli czegoś potrzebujesz, to trochę spokoju, trochę refleksji. Przekraczasz pięćdziesiątkę i zdajesz sobie sprawę, że czas tak szybko ucieka, a ty siedzisz przy niekoniecznie czystym biurku, walisz w klawiaturę i przeprowadzasz kolejne restrukturyzacje, czyli zwalniasz kolejnych ludzi. Widzisz, jak w związku z tym obniża się jakość mediów, które robisz. Rozumiesz, że tak musi być, bo żarówka wyparła przecież lampę naftową, bo świat się zmienia i potrzeby informacyjne ludzi też i nie buntujesz się przeciwko temu, ale dostrzegasz, że ten świat trochę ci ucieka. Że ty do niego nie pasujesz.
- U schyłku "Super Expressu". Na początku mnie fascynował, miałem poczucie, że coś robimy. A kiedy pojawił się nowy standard tabloidów, nie potrafiłem się w nim odnaleźć. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem lepszy, a obecne tabloidy są gorsze. Nie. Po prostu moja warszawska inteligenckość narzuciła mi pewne ograniczenia, których nie potrafiłem pokonać i wtedy zrobiłem skok do Krakowa. Po "Super Expressie" pracowałem w "Gazecie Krakowskiej", parę rzeczy się udało, parę nie udało. Ale zbliżyłem się do tego świata, który zaczął mi się podobać. Zdałem sobie sprawę, że w świecie mediów do emerytury nie dotrwam - do klasycznego wieku emerytalnego mam jeszcze 10 lat. Że muszę sobie coś znaleźć.
- Oboje z żoną lubimy wędrówki, rowery. Jeździliśmy sobie po różnych miejscach i tak trafiliśmy do Beskidu Niskiego, który nas zauroczył. Ludzie są bardziej otwarci, gadają do siebie, uśmiechają. Zobaczyliśmy tam duży potencjał na przyszłość. Zaczęliśmy się rozglądać za czymś, co byśmy mogli kupić. Wiesz, wykonujesz jakiś kroczek, który jest kompletnie bez znaczenia. Ale potem determinuje całą resztę. Robisz drugi, trzeci, czwarty. W 2008 albo 2009 roku znaleźliśmy coś, co nam się spodobało i chyba zbyt pośpiesznie to kupiliśmy. Ale w tym domu zauroczyła nas jego stara część, chyba stuletnia, taka obora budowana z płaskiego kamienia w jednym ciągu z częścią mieszkalną i stodołą. No i zaczęliśmy się zastanawiać, co by tu można było zrobić. To też historia o tym, że małżeństwu z 30-letnim stażem potrzeba jakichś nowych wyzwań. Nowy dom, planowanie co dalej. Wieczorami, przy winku, snuliśmy marzenia. Powstał projekt przebudowy tego domu, zaczęliśmy go poprawiać i coraz bardziej w to wsiąkaliśmy. Odsuwałem się od korporacyjnego myślenia. Marzyłem o to, żeby wieczorem w domu znowu pochylić się nad tymi planami i zanurzyć się w takie wymarzone życie.
Na przełomie 2012 i 2013 roku zaczęliśmy ten dom remontować, a właściwie odtwarzać, bo projekt powstawał na planie starego domu. Budowaliśmy, budowaliśmy i przyszedł moment, kiedy mówisz sobie: no tak, wydałem 200 tysięcy i co? No way out.
- Życie pokaże, co z tego będzie. Na razie zrealizowaliśmy projekt domu, który ma potencjał agroturystyczny i wiosną będziemy zakładać winnicę. Mamy jeszcze do zbudowania taką ruską banię, czyli saunę parową. - To nie jest pomysł na zarabianie pieniędzy. To jest mój nowy pomysł na życie. Pieniądze to ja już w życiu zarabiałem, jak mówię - zamożny już byłem. Teraz mam piękny dom, który jeszcze wymaga wykończenia, więc pracuję fizycznie, co mnie bardzo cieszy. To jest bardzo uaktywniające. Wstaję zrelaksowany, nie czuję bólu w żołądku.
- Wiesz, ja się urodziłem na Karowej, w samym centrum Warszawy. Wieś jest dla mnie wynalazkiem i ciągle ją odkrywam. Chciałbym, żeby nasz dom, pełen muzyki i książek, stał się miejscem, do którego przyjeżdżają fajni ludzie. Ja gotuję, smażę naleśniki. Gadamy sobie, dowiadujemy się czegoś o świecie. A przede wszystkim żyjemy, żyjemy, żyjemy. Niedawno byli u nas znajomi. Przez tydzień im gotowałem, sprzątałem, zmywałem. Zastanawiałem się, czy to nie będzie mnie wkurzało - przez wiele lat byłem szefem. A teraz byłem kucharzem, kelnerem, sprzątaczem... Osobą, która służy innym. I muszę powiedzieć, że naprawdę sprawiało mi to ogromną frajdę.
- Jak mówię o sobie rolnik, to w cudzysłowiu. Mam za duży szacunek dla pracy rolników. Jestem pieprzonym inteligentem, który nie ma szans być prawdziwym rolnikiem. Co nie znaczy, że nie będę pracował na roli. W sensie formalnym rolnikiem już jestem - płacę KRUS. Kwartalnie 378 zł. Wiesz, przez kilkadziesiąt lat należałem to grona twórców PKB. Płaciłem potworne podatki na ochronę zdrowia, niewiele z tego mając, jak my wszyscy. Więc postanowiłem przepisać się z grona twórców do grona beneficjentów PKB. Co niniejszym uczyniłem.
- Ja pracy nie rzuciłem, w Polskapresse było mi bardzo dobrze, złego słowa nie powiem. Odpowiednio wcześniej uprzedziłem, że mam taki plan na życie. No i przyszedł styczeń, pierwszy miesiąc, w którym nie dostałem pensji, w lutym to samo... Ale jestem na to przygotowany. Mam oczywiście trochę niepokojów, ale nie na tyle, żebym się stresował. Nie budzę się spocony w nocy z myślą, co to będzie. Nikogo nie muszę zatrudniać ani zwalniać. A, jak zauważyłem, praca na swoim w ogóle nie męczy. Czuję przyjemność i satysfakcję.
- Mam trochę oszczędności. Zakładam, że z agroturystyką wystartuję na majówkę. Nadal pracuje żona, bo tak się umówiliśmy. Bywa, że w Hańczowej przez tydzień siedzę sam i trochę dziczeję (śmiech). Moja żona prowadzi szkolenia, jeździ po Polsce i zapewnia nam zabezpieczenie finansowe. Przyznam, że dla faceta, który przez 30 lat utrzymywał rodzinę, a teraz jest na utrzymaniu żony, to mentalny problem. Ale nie aż tak wielki, żebym nie mógł spać po nocy.
- Czułem obawę. Ale zupełnie inaczej to wygląda, jak masz kredyt i dwoje dzieci na utrzymaniu, które musisz wykształcić, a inaczej w moim przypadku, kiedy dzieci są już wykształcone, a kredyty spłacone. Więc co się może zdarzyć? Jestem w miarę zdrowy, mam dwie ręce, mogę pracować. Jasne, jest obawa, że to wszystko jest imaginacją inteligenta, który się zamarzył. Że będzie siedział sobie w salonie - a ja taki, przeszklony na cztery strony świata mam, z widokiem na góry w dodatku. Że na łąkę przed domem będą przychodziły sarny - przychodzą. Przybiega lis, ktoś też widział wilka. Romantyczna wizja życia. To jest trochę wymyślone, zderzam się z tym, ale nie cierpię.
Myślę, że jeszcze za wcześnie, by to ocenić. Na razie mam dom i plany, i pomysły, i napawam się własnym odkorporacyjnieniem. Pod koniec roku albo może nawet za rok będę wiedział, czy to dobry był pomysł, na tę wieś, na te góry. Gdy już wszystkie książki, jakie zgromadziłem, przeczytam, a na nowe nie będę miał kasy. (śmiech) Czy to, co mnie dziś cieszy, nie zacznie mnie wkurzać. Ale jeżeli tak się stanie, to poszukam innego pomysłu na życie. Człowiek musi być wolny.
- Zdecydowanie tak. Czuję się wolny i szczęśliwy. Jeżeli coś mnie martwi, to tylko to, że moja żona pracuje dużo, a ja mniej. Mam takie poczucie szczęście, że mam marzenia i robię krok w kierunku ich realizacji. Jak mam gorszy moment, to mówię: a jednak to zrobiłem, a jednak potrafiłem. Przeżywam życie intensywniej: miałem etap warszawski, potem krakowski, teraz jest Hańczowa 28. Obliczyłem sobie, że żyję ponad 20 tysięcy dni, z których pamiętam może sto, dwieście. Co z resztą? W pamięci zakorzeniają się różne etapy życia. Fajne zmiany zostawiają fajną pamięć. Zmian nie ma się co bać.
*Tomasz Lachowicz przez lata pracował w mediach. Był m.in. redaktorem naczelnym "Super Expressu" i "Gazety Krakowskiej".