Debata sejmowa w sprawie ratyfikacji konwencji Rady Europy, w sprawie przeciwdziałania przemocy wobec kobiet, zrobiła wielkie wrażenie na Stanisławie Tymie. Jak przyznał w "Polityce", początkowo piątkowe wydarzenia w Sejmie oglądał w telewizorze, nie wiedząc czego dotyczą".
"Nieruchomy jak własny pomnik siedziałem przed szybą telewizora. Ukazywały się na niej twarze kobiet, pań znaczy. Twarze naznaczone rozpaczą i gniewem, włosy rozwiane, policzki płonące rewolucyjną czerwienią. Machały rękami, jakby oganiały się od własnych myśli. Śmiało zaryzykowałbym twierdzenie, że każda twarz naznaczona była krzywdą" - pisze Tym w najnowszym numerze "Polityki".
Kiedy włączył dźwięk, wszystko się wyjaśniło. "Dramatyczne napięcie w Sejmie wnosił temat, dlaczego katolicka Polska nie powinna przyjąć europejskiej konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet. To proste - bo Kościół się nie zgadza. Zatem jego wysłannicy krzyczeli z mównicy, że nasza cywilizacja ginie. Polacy są skazani na wymarcie, gender deprawuje i w efekcie wszyscy będziemy mogli zmieniać płeć tyle razy, ile się każdemu spodoba, czego najlepszym przykładem jest Stefan Niesiołowski" - relacjonuje w felietonie Stanisław Tym.
Przeciwnicy ratyfikacji przez Polskę konwencji RE piątkowe głosowanie w Sejmie przegrali. Za przyjęciem dokumentu było 254 posłów z PO, SLD, TR i PSL.
Ale jak zauważa Stanisław Tym, "tli się jednak światełko wiary w czarnej dziupli cywilizacyjnej zagłady".
"Po głosowaniu Krzysztof Szczerski wydał komunikat, że on i "przyszły rząd PiS-u uznaje je za "niezaistniałe". Zaś abp Hoser podejrzewa, że ratyfikacja nie jest naszą suwerenną decyzją, tylko zostaliśmy przekupieni. Robiono tak przecież w krajach afrykańskich. Czy na Krakowskim Przedmieściu nie można by wystawić pomnika dwóch sióstr - głupoty i ciemnoty?" - pyta felietonista "Polityki".