Stempin: Pokój zamiast broni - dyplomatyczna ofensywa Merkel i Hollande'a

Nagła wizyta kanclerz Merkel i prezydenta Hollande'a w Kijowie i Moskwie - druga część rozmów z udziałem czwartego partnera, prezydenta Poroszenko, będzie kontynuowana telefonicznie w niedzielę - to dyplomacja z kategorii ?last minute?.

Merkel zdecydowała się na bezpośrednie rozmowy z Putinem w Moskwie, co w ostatnim czasie kategorycznie odrzucała, i choć jak ognia unika spotkań na szczycie, które nie są dobrze przygotowane. Co wymaga czasu: tygodni albo nawet miesięcy, konsultacji na szczeblu ekspertów, sekretarzy stanu, wiceministrów. Teraz jednak w grę wchodziła sprawa najwyższej wagi i to w obliczu fiaska rozmów na szczeblu ministrów spraw zagranicznych: zapobieżenie "za pięć dwunasta" groźbie przekształcenia się konfliktu rosyjsko-ukraińskiego w kontynentalny, o ile nie w światowy. Krótko mówiąc, w wojnę NATO z Rosją. Mocarstwem na glinianych nogach, ale z potencjałem 8,5 tysiąca głowic nuklearnych.

Dolewanie oliwy do ognia

Merkel mówi o tym bez ogródek, podobnie jak prezydent Poroszenko. Przesłanek do eskalacji nie brakuje. Na pierwszym miejscu wymienić należy potencjalną możliwość dostarczania Ukrainie broni przez USA, do czego dążą amerykańskie jastrzębie. Sprzeczności, jakie w tej materii pojawiły się w wypowiedziach tamtejszych polityków i wojskowych, dowodzą, że w samym Waszyngtonie konsekwencje takiego posunięcia są postrzegane jak dolewanie oliwy do ognia. Tym bardziej że po sensacyjnych doniesieniach o domniemanym autyzmie Putina, można się liczyć ze scenariuszem wydarzeń, nakręcanym przez nieobliczalnego prezydenta Rosji, który sam ulega sile patologicznych neuroprzekaźników. Co przed miesiącami zdiagnozowała już kanclerz Merkel.

Misja Merkel i Hollande'a ma zapobiec nie tylko eskalacji konfliktu, ale i przesądzonej porażce Ukrainy w wojnie. W militarnym wymiarze armia ukraińska, o podkopanym morale, z brakami w wyposażeniu, znajduje się w odwrocie. 8000 żołnierzy ukraińskich zamkniętych jest przez prorosyjskich separatystów w kotle pod miejscowością Dobalcewo, między Donieckiem a Ługańskim. W tych godzinach cywilna ludność jest wywożona z miast autobusami. Oddziały separatystów stoją także u bram portowego Mariupola, półmilionowego centrum przemysłowego na południu kraju.

Strategia Poroszenki poniosła klęskę

W politycznym wymiarze strategia prezydenta Poroszenko wobec prorosyjskiej ludności cywilnej w Donbasie poniosła klęskę. Cofnięcie jej świadczeń socjalnych, rent, dofinansowania szpitali czy szkół jeszcze bardziej pchnęło ją w ramiona Putina. Oddziały separatystów pęcznieją z dnia na dzień. Rosyjscy wojskowi niewyszkolonych prorosyjskich ochotników przekształcili w karne, regularne oddziały. Sama blokada gospodarcza Donbasu przez Kijów została zneutralizowana przez "humanitarne konwoje" z Rosji. Za co miejscowa ludność jest jej "niezmiernie wdzięczna". Maszyneria propagandowa podbija antyukraińskiego bębenka, trafiając niestety w słaby punkt przeciwnika: korupcję i panoszenie się oligarchów na Ukrainie. W co przekonanych jest wielu mieszkańców kraju. Krytykują oni poczynania urzędników rządowych i parlamentarzystów, że nagminnie kupują niemieckie mercedesy i chronią swoich synów przed zaciągiem do armii. Pomimo tego w Kijowie nie brakuje jastrzębi, preferujących militarne rozwiązanie konfliktu. Utrudnia to pozycję dialogową ukraińskiemu prezydentowi, który przed własnym narodem musi przyznać się do kolejnego po Krymie odstąpienia części terytorium kraju.

Merkel i Hollande mieli więc o co w Moskwie kruszyć kopię. Ich propozycja powrotu do układu z Mińska z września ub. roku (zawieszenie broni, wycofanie ciężkiego sprzętu wojskowego z rejonu walk i wyodrębnienie autonomicznego Donbasu z Ukrainy), jak wynika z przecieków, zawiera jednak większe ustępstwa terytorialne w stosunku do pierwowzoru. Zgodnie z nowym przebiegiem linii frontu. Generalnie plan Merkel i Hollande'a przypomina model, jaki obowiązuje od dwóch dekad na Zadniestrzu, gdzie w granicach Mołdawii część terytorium tylko de iure należy do niej.

Choć zachowanie "autonomicznego" Donbasu w granicach Ukrainy oznacza też możliwość podsycania konfliktu w przyszłości przez Putina, który pozostaje niezmiennie zaślepiony wizją Rosji jako supermocarstwa. A co bardziej prawdopodobne, stworzenia strefy buforowej oddzielającej jego imperium od krajów demokratycznych. Z groźnym dla niego wirusem demokracji. W jego mniemaniu groźniejszym od kosztów, jakie ponosi kraj w postaci osłabienia rubla i groźby wybuchu dużego kryzysu ekonomicznego. Niezależna Ukraina zawsze będzie dla Putina czerwoną płachtą na byka.

UE musi zachować jedność

Jest jeszcze jeden wymiar spotkania w Moskwie. Ważny dla samej UE. W tej chwili zdaje ona dwa egzaminy, z polityki zagranicznej i wewnętrznej. W obliczu rozwoju sytuacji w Grecji musi zachować swoją jedność wewnętrzną i nie dopuścić do tego, by kryzys finansowy zamienił się w polityczny. A na agendzie polityki zagranicznej udowodnić, że jest gotowa bronić swoich demokratycznych wartości. W tym kontekście ostatnie dni przynoszą dwie dobre wiadomości. Premier Cipras i jego minister finansów spuszczają z tonu. A Waszyngton podkreśla, że decyzja o dostawie broni defensywnej (radary i broń antyrakietowa) dla Ukrainy, jeżeli ostatecznie misja Merkel i Hollanda'a spali na panewce, zostanie "w najbardziej ścisły sposób" skonsultowana z Europą. Dlatego w najbliższy poniedziałek kanclerz Niemiec udaje się do Waszyngtonu na spotkanie z prezydentem Obamą, który militarną opcję dla Ukrainy chce zdyskontować przynajmniej w kategoriach nacisku na Putina.